List do Pani Agnieszki Romaszewskiej po konwencji wyborczej Andrzeja Dudy

Fot. PAP/Kamiński
Fot. PAP/Kamiński

Pozwalam sobie adresować na Pani Imię ten list, ze względu na szczególny szacunek dla Pani i dla Pani Rodziców – Bohaterów „Solidarności”. Szacunek należy się jednak każdemu z Czytelników mojego tekstu, który opublikowany (m.in. na facebooku i na portalu „wpolityce.pl”) tuż przed konwencją wyborczą Andrzeja Dudy, wzbudził – tak jak u Pani – pytania o jego sens i intencje. Tym, którzy odczytali intencje tego tekstu jako wyraz urażonej dumy (pychy – trzeba byłoby powiedzieć), rzekomego „kontrkandydata” do roli reprezentanta obozu patriotycznego w wyborach prezydenckich, należy się na pewno słowo wyjaśnienia lub przeprosin. Swoich podświadomych uraz nie umiem obiektywnie odczytać, to pewne. Pretensje mogą więc mieć Państwo słuszne.

Skupię się na tym, co zamierzałem świadomie. Proszę zatem – już po konwencji, na spokojnie – przeczytać tamten tekst raz jeszcze. Treść wydaje mi się jasna. Teraz nawet jaśniejsza. Mamy szansę wygrać – bo mamy znakomitego kandydata. Musimy wygrać, bo sytuacja kraju jest tak trudna, że oddanie kolejnej kadencji prezydenckiej nieugiętemu obrońcy WSI, zwornikowi całego systemu władzy, najgorszej władzy w historii Polski po 1989 roku – będzie dla nas, dla naszej państwowej, obywatelskiej wspólnoty po prostu katastrofą. Nie można minimalizować celu, cieszyć się ewentualnym wejściem naszego kandydata do II tury. Andrzej Duda musi wygrać! Teraz już chyba nikt uczciwy, z otwartymi oczami i uszami, z otwartą głową i sercem nie może mieć wątpliwości, że kandydat PiS jest najlepszy.

Ale, wciąż powtarzam tezę z mojego tekstu sprzed konwencji: może przegrać, jeśli my nie zrobimy wszystkiego, co możemy, żeby wygrał. Za swój obowiązek, nie jako klakier PiS (bo takich obowiązków nie mam), ale jako obywatel, stały wyborca tej partii, uważam zwrócenie uwagi kierownictwu tej partii, nas reprezentującej, że ono musi zrobić jeszcze więcej niż wszystko. Nie ukrywajmy, że nie widzimy, jak rozleniwiona, jak wchłonięta przez system może być część aparatu partii funkcjonującej przez dwie już kadencje w opozycji, opozycji opłacanej przecież z naszych, podatników pieniędzy. Do tej części zwrócona była ostatnia część mego tekstu, której nie cofam. Bo to apel: o więcej zaangażowania, więcej także otwarcia na tych, którzy przychodzili w minionych latach z najlepszymi intencjami i zdolnościami i zostali od PiS odepchnięci, o otwarcie na tych, których z pogardą nazywa się czasem „robotnikami ostatniej godziny”. Oni też są potrzebni…

Jarosław Kaczyński, największy mąż stanu, jakiego współcześnie mamy, do adresatów tej części mojego listu nie należy. To chyba dla wszystkich czytelników tego tekstu oczywiste. Ale – i tu jest najtrudniejsza część mego tekstu, może błędna (nie mnie to oceniać, ale Państwu właśnie) – Prezes Kaczyński nie jest tylko gwarantem trwania PiS. Może być także, jakkolwiek to okrutnie brzmi, przeszkodą na drodze do największego sukcesu wyborczego: do podwójnego zwycięstwa w 2015 roku, pozwalającego na samodzielne rządy, rządy dla Polski, a nie dla sitwy. I on wie to najlepiej, może to najdokładniej ocenić, wymierzyć. Przeszkodą nie jest wiek Prezesa Kaczyńskiego, który na pierwsze miejsce wybiły publikujące mój tekst media, choć wiek w pewnym momencie, niestety, zaczyna przeszkadzać, zwłaszcza, gdy podejmuje się zadania na miarę Herkulesa. Przeszkodą główną jest ciężki jak kamień młyński u szyi negatywny „imaż”, który został do Jarosława Kaczyńskiego przyklejony w oczach milionów naszych, czy nam się to podoba czy nie, współobywateli, naszych współwyborców. Ten żelazny, negatywny elektorat prezesa Kaczyńskiego, który nasi przeciwnicy mogą zwołać, poruszyć na jedno gwizdnięcie kontaktowym gwizdkiem – to jest także nasz problem. Zgadzam się: to nie jest sprawiedliwe, że trzeba zastanawiać się nad skutkami fałszywych oskarżeń, nie mającej nic wspólnego z rzeczywistością, wieloletniej nagonki propagandowej, ale ona jest niestety częścią rzeczywistości, jest realnym w niej zagrożeniem. I teraz właśnie jest pora, by się nad nim zastanowić. Jak je przezwyciężyć? Ktoś może powiedzieć: zdobędziemy tę twierdzę kłamstwa szturmem, rozbijemy po prostu jej mury w tych wyborach! Może mają rację. Bardzo bym tak chciał.

Zastanawiam się jednak, czy ten wspaniały efekt świeżości, odmłodzenia, zmiany pokoleniowej, nie oznaczającej utraty dojrzałości, wiarygodności, ale zysk nowej energii – ten efekt, który widzimy w postaci Andrzeja Dudy, można połączyć z odsunięciem groźby utraty tego skarbu, jaki mamy, skarbu nadziei na wygranie tych podwójnych wyborów przez pokazanie, wylansowanie (nie bójmy się tego słowa) nowego kandydata do urzędu realnej władzy wykonawczej, urzędu premiera, przy zachowaniu tej roli i funkcji, jaką Prezes Jarosław Kaczyński odgrywa w PiS?. Pokazanie drugiej młodej twarzy nie musi być, jak twierdzą niektórzy krytycy mego tekstu sprzed konwencji zgodą na wybór kandydata słabego, albo nawet nieuczciwego (czytałem takie głosy, uwłaczające faktycznie PiS-owi, że Jarosław Kaczyński jest jedynym politykiem gwarantującym uczciwość, może obok Antoniego Macierewicza jeszcze). Czy ktoś twierdzi, że w PiS, że w Polsce nie ma drugiego człowieka, który mógłby obok Andrzeja Dudy stanąć już teraz w wyborcze szranki, przygotowując ekipę rządową na jesień tego roku, a wraz z nią nowy program? Wiem, że są tacy ludzie w elicie PiS, dzisiejsi czterdziestolatkowie, którzy mogą wylegitymować się i nieskazitelną uczciwością, gorącym patriotyzmem, fachowością w realizowaniu swoich politycznych obowiązków i rozumieniem współczesnego świata oraz nowych technik jego działania. Na pewno wielu innych, którzy także są tacy właśnie, nie znam. Trzeba ich pokazać! Wyciągnąć zza pleców aparatu partyjnego! Przekonać, że PiS-em nie można straszyć poprzez „potworne widmo” powrotu Jarosława Kaczyńskiego do roli premiera, ale że największej dziś partii opozycyjnej można się bać tylko jako uczciwej konkurencji, zdolnej wykazać swoją wyższość nad obecnie rządzącymi na każdym polu rywalizacji politycznej.

Wiem, wydaje się, że z premier Kopacz nie trudno wygrać „casting” na lepszego premiera. Ale warunki tego „castingu”, jego reguły (a raczej brak reguł) są kontrolowane przez naszych przeciwników. Samą, nawet najlepszą konwencję ich nie przełamiemy. Nie pokonamy ich nawet systematycznym objazdem wszystkich powiatów (choć to akurat jest bardzo potrzebne – żeby nasz Kandydat poznał rzeczywiście kraj, którego ma być prezydentem i tym lepiej go reprezentował). Musimy także utrudnić im grę na ich własnym polu, tak niestety wciąż ważnym w wyborach początku XXI wieku, na polu mass-mediów. Warto oszałamiać przeciwnika na tym polu kolejnymi, precyzyjnie wymierzonymi ciosami. Wydawało mi się – i uważam tak nadal – że wskazanie dobrej, świetnej kandydatury na przyszłego szefa rządu, już teraz, nie czekając na jesienne wybory, może właśnie skomplikować przygotowywaną i ćwiczoną już od lat rozprawę z każdym, kto w imieniu PiS próbuje zdobyć godność najwyższego reprezentanta Polski: pod hasłem „straszenia Jarosławem”. Udało się ominąć tę rafę ś.p. profesorowi Lechowi Kaczyńskiemu. Przypomnijmy, że prezes Jarosław Kaczyński zrezygnował wtedy z kandydowania do urzędu premiera – żeby ułatwić swemu Bratu sprawowanie najwyższej funkcji w państwie. Wtedy Prezes wybrał, w pośpiechu, pana Kazimierza Marcinkiewicza. Wierzę, jestem absolutnie pewny, że dziś można wybrać lepiej, z właściwym namysłem, dobrze. Tak, żeby Prezydentem RP został w maju Andrzej Duda, a rząd utworzyło jesienią, samodzielnie, Prawo i Sprawiedliwość. I żeby był to dobry rząd – taki, na jaki czekamy.

Może nie trzeba takiego ruchu, o którym w moim tekście napisałem. Może się mylę. A jednak chyba warto teraz, a nie kiedy będzie za późno, zastanawiać się nad takimi decyzjami. Dlatego zamiast tylko klaskać, pozwoliłem sobie o coś zapytać – Prezesa Kaczyńskiego, i o coś zaapelować – do aparatu PiS. Dziś klaszczmy Andrzejowi Dudzie – bo jest za co, ale też nie rezygnujmy z wewnętrznej debaty: między wyborcą a jego partią.

Jeżeli się pomyliłem w swoich obawach – najmocniej Panią i innych Czytelników przepraszam. Oby tak było, że to tylko moja małoduszność. Czy tak jest w istocie, poznacie Państwo po owocach – pracy PiS w tych wyborach, i po tym, co każdy z nas w tym ważnym roku zdoła dla wspólnej sprawy, polskiej sprawy zrobić.

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.