Im bliżej wyborów prezydenckich, tym ważniejsze i aktualniejsze stają się pytania o autorów, wykonawców, patronów i nadzorców czegoś, co w Klubie Ronina nazwałem „projektem Komorowski”.
Afera marszałkowa, której bohaterem jest prezydent Bronisław Komorowski, jest największym zagrożeniem dla reelekcji obecnego lokatora Belwederu. I oto tuż przed startem kampanii wyborczej afera marszałkowa zostaje przykryta „sprawą Macierewicza”. 2 lutego 2015 r. w Sądzie Okręgowym w Warszawie nakazano wznowienie umorzonego w 2013 r. przez prokuraturę śledztwa w sprawie „nieprawidłowości przy tworzeniu raportu z weryfikacji Wojskowych Służb Informacyjnych”. Oznacza to w mediach mainstreamu „jazdę bez trzymanki” na Antoniego Macierewicza i zakopanie na więcej niż metr w głąb sprawy kompromitującej Bronisława Komorowskiego, niezwykle dla niego niebezpiecznej w kampanii wyborczej.
Afera marszałkowa nie tylko wskazuje na bardzo bliskie związki prezydenta Komorowskiego z wojskowymi tajnymi służbami, w tym z oficerami negatywnie zweryfikowanymi. Przede wszystkim wskazuje ona na to, że Bronisław Komorowski nielegalnie próbował wejść w posiadanie dokumentu o najwyższej klauzuli tajności. Mógł też złożyć fałszywe zeznania, gdy w 2008 i 2009 r. był przesłuchiwany w prokuraturze. Ponadto Bronisław Komorowski niezwłocznie nie zawiadomił organów ścigania o podejrzeniu popełnieniu przestępstwa.Ale najgorsze i najbardziej obciążające w aferze marszałkowej jest to, że przyjmując oficerów WSI, akceptując ich plany i zwlekając z zawiadomieniem o przestępstwie w istocie Bronisław Komorowski godził się na całą serię nielegalnych działań zaplanowanych przez wysokich oficerów wojskowych służb.
Sąd Okręgowy w Warszawie podjął decyzję o wznowieniu śledztwa zaledwie kilka dni po spotkaniu Bronisława Komorowskiego z około dwustu sędziami Trybunału Konstytucyjnego, Sądu Najwyższego, Naczelnego Sądu Administracyjnego i Krajowej Rady Sądownictwa. Podczas tego spotkania, ale także po wizycie w Belwederze, tuż po pierwszej turze wyborów samorządowych, prezesów TK, SN i NSA, widać było ze strony sędziów szukanie w prezydencie patrona, zaś z jego strony oczekiwanie przyjęcia swego rodzaju zwierzchnictwa oraz demonstracja lojalności. Ale faktycznie sprawy zaszły jeszcze dalej. Decyzję Sądu Okręgowego w Warszawie można bowiem uznać za błyskawiczny skutek faktycznego podporządkowania władzy sądowniczej prezydentowi Bronisławowi Komorowskiemu. To, że sędziowie, których prerogatywy już są ogromne i wciąż rosną, faktycznie uznali zwierzchność prezydenta Komorowskiego jest jednym z największych zagrożeń ustrojowych w historii III RP. I oczywiście jest to absolutnie sprzeczne z konstytucją. Ale kto by się tam w III RP Komorowskiego i Kopacz przejmował ustawą zasadniczą.
Deklaratywnie mamy niezawisłe sądy, ale wypowiedzi obecnych i byłych prezesów TK, SN i NSA oraz praktyka orzekania wskazują na to, że protektorat prezydenta nad sądownictwem i sędziami jest nie tylko pożądany, ale i coraz bardziej realny. A to oznacza, że kontrola trzeciej władzy nad władzą wykonawczą w osobie jej najwyższego przedstawiciela jest kompletną iluzją, jeśli nie fikcją. Nie ma więc najmniejszego sensu oczekiwać, że gdyby podczas wyborów prezydenckich doszło do oszustw czy choćby nieprawidłowości, sądy uznają je za takie, które mogłyby mieć wpływ na wynik wyborów. I nie ma sensu oczekiwanie, że afera marszałkowa ma choćby minimalne szanse na wyjaśnienie za prezydentury Bronisława Komorowskiego. A to oznacza, że jedne z najważniejszych kryteriów oceny kandydata na prezydenta, czyli legalność jego działań jako posła, stosunek do prawdy podczas składania zeznań czy znaczenie związków z bardzo niebezpiecznymi i bardzo wpływowymi ludźmi z tajnych służb w praktyce nie będą możliwe do zweryfikowania i wyjaśnienia. Większość wyborców dostanie więc w osobie Bronisława Komorowskiego jeszcze większego kota w worku niż podczas kampanii prezydenckiej w 2010 r. Ale o to właśnie w tym wszystkim chodzi.
Wyborcy w Polsce mają nie wiedzieć, jaki wpływ mają tajne służby na politykę, także na kreowanie kandydatów na najwyższe stanowiska, w tym na urząd prezydenta. I jaki wpływ mają one na wygrywanie wewnętrznych wyborów w partii, a ostatecznie na zwycięstwa przy urnie. Kilka tygodni temu w Klubie Ronina mówiłem o czymś, co skrótowo można nazwać „projektem Komorowski” i co zaczęło się jeszcze w latach 90., kiedy ujawniły się bliskie związki obecnego prezydenta z wojskowymi tajnymi służbami. Mówiłem o najważniejszych fazach tego projektu, czyli autowskazaniu, a potem wyborze na stanowisko marszałka Sejmu, a ostatecznie prezydenta RP. Pytałem wówczas także o autorów, wykonawców, patronów, nadzorców i weryfikatorów „projektu Komorowski”. Im bliżej wyborów prezydenckich, tym te pytania stają się ważniejsze i aktualniejsze. I tym większa jest potrzeba oraz tym więcej pojawia się działań dezinformacyjnych oraz akcji neutralizujących. Przekierowanie afery marszałkowej na „sprawę Macierewicza” jest najważniejszą z nich”.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/232257-afera-marszalkowa-moze-pograzyc-komorowskiego-dlatego-ma-ja-przykryc-sprawa-macierewicza