Bój o 1 procent rozpoczęty! Do walki włącza się Grzegorz Braun. Chocholi taniec o względy wyborców może być miniaturowym koniem trojańskim...

Fot. YouTube
Fot. YouTube

Wybory prezydenckie od dawna mają w sobie coś z folkloru politycznego, czego najlepszym przykładem jest casus Stana Tymińskiego. Egzotyczny kandydat nie był jednak ewenementem w dotychczasowej historii III RP.

A to pojawiał się lekarz mieszkający Szwajcarii, który w swoich fotach kręconych na VHS-ach pytał, kto się go boi, a to znowuż prawnik zza oceanu o obco brzmiącym nazwisku jawił się jako powiew świeżości w polskiej polityce. Niedawno furorę robił też facet paradujący w mundurze, gwiazda kabaretowej Telewizji Narodowej.

W tym roku nie słyszymy jeszcze o kandydaturach, którym dokładniej powinni przyjrzeć się psychiatrzy. Rumieńców nabiera natomiast walka o ok. 1-2 proc. głosów wyborców całkowicie odrzucających obecny system, bez względu na „niuanse” z jakich złożone jest przecież państwo. Do Janusza Korwin-Mikkego, weterana rywalizacji o ten elektorat, dołączył charyzmatyczny przedstawiciel Ruchu Narodowego Marian Kowalski (przy większej kampanii miałby szansę odegrać rolę trybuna ludowego, analogiczną do tej, jaką swego czasu pełnił Andrzej Lepper). Na tym jednak się nie skończyło, bo głośno zrobiło się również o kandydaturze Pawła Kukiza, a i sam muzyk nie wykluczył, że będzie do tego „zmuszony”.

Jakby tego było mało, dziś w mojej skrzynce mailowej znalazłem wiadomość sygnowaną przez „Komitet Wyborczy Grzegorza Brauna” o - a jakżeby inaczej - podjęciu przez reżysera decyzji o starcie w wyborach prezydenckich.

Grzegorz Braun jest kandydatem ponadpartyjnym, wytypowanym przez samych Polaków. W liście (nadesłanym z Steubenville, Ohio, USA) do Członków i Sympatyków Społecznego Komitetu poparcia jego kandydatury, napisał: „(…) W istocie nie chodzi tu jednak ani o mnie - ani, z całym szacunkiem, o Was. Chodzi o tysiącletnie państwo i naród polski, których losy ważą się dziś po raz kolejny. Dlatego Wasz projekt traktuję z należytą powagą, Waszą propozycję przyjmuję jako zaszczyt - i niniejszym oddaję się w tej sprawie do Waszej dyspozycji (…)”

— mogłem przeczytać w wiadomości.

Sam zainteresowany (w końcu monarchista!) tak tłumaczy swoją aktywizację w przebrzydłej procedurze demokratycznej:

Nie jestem demokratą – wiecie o tym dobrze. A jednak jako polski państwowiec gotów jestem wraz z Wami podjąć próbę, być może ostatnią, wykorzystania demokratycznej procedury do wywarcia istotnego wpływu na rzeczywistość polityczną w naszej ojczyźnie.

Uff! Całe szczęście…

A na poważnie – po jaką cholerę środowiska – nazwijmy to roboczo – konserwatywno-wolnościowe wystawiają kilku kandydatów wywodzących się z tego samego pnia ideowego? Czyżby 0,2 -1 proc. kandydata własnego kandydata smakowało lepiej niż np. 5-6 proc. reprezentanta kilku partii, który siłą rzeczy miałby szansę być pokazywany w mediach jako kandydat I-ligowy?

Z drugiej strony, większość wspomnianych kandydatów nie kryje swojego pogardliwego stosunku do demokracji. Może w tym szaleństwie jest metoda? Chocholi taniec o względy wyborców może być miniaturowym koniem trojańskim w ich wydaniu, a niekoniecznie kłanianiem się „śmiertelnemu bogu”, jakim jest demos.

Niezależnie od intencji, warto kupić zapasy popcornu…

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.