Tusk potrzebował „jelenia” na swego następcę. I takiego „jelenia” sobie wyhodował

Fot. PAP/R.Pietruszka
Fot. PAP/R.Pietruszka

Ewa Kopacz sprowokowała górników, chcąc ich przechytrzyć. Ale machiawelizm pani premier okazał się kieszonkowy i spanikowana podpisała porozumienie będące jej klęską.

Donald Tusk nie ma żadnych ambicji ani chęci, jeśli chodzi o zrobienie czegokolwiek istotnego dla Polski - od lat wskazywała na to niewielka grupa komentatorów, w tym niżej podpisany. Co oznaczało, że rządzenie Tuska jest niemal idealnie puste, miałkie i jałowe. Tusk najpierw kombinował, jak się załapać na drugą kadencję nieróbstwa, a potem robił wszystko, by dostać jakąś dobrą fuchę w Brukseli. O ile nieróbstwo podczas pierwszej kadencji było tylko marnowaniem szans rozwojowych Polski, o tyle podczas drugiej było praktycznie wyłącznie usłużnym wypełnianiem oczekiwań tych, którzy decydowali o intratnej fusze dla niego, z Angelą Merkel na czele. A to oznacza, że Polska przestała być samodzielnym podmiotem w polityce zagranicznej, a w kwestiach gospodarczych stawała się coraz bardziej kolonią Niemiec. To nie jest żadna przesada: wystarczy przeanalizować, co Niemcy osiągnęły, a z czego Polska pokornie rezygnowała bądź wpisywała się wyłącznie w niemieckie interesy.

Jedyne, na czym zależało Tuskowi, to utrzymywanie w polskim społeczeństwie stanu emocjonalnego napięcia, swego rodzaju zimnej wojny domowej. Taki stan gwarantował obecnemu przewodniczącemu Rady Europejskiej trwanie przy władzy - jako obrońcy spokoju przeciw pisowskiej rewolucji. Sam Tusk i jego PR-owcy regularnie wytwarzali kolejne napięcia, czyli rozniecali kolejne pożary, a potem występowali w roli strażaków. Po siedmiu latach rządów Donald Tusk doskonale wiedział, że długo tą metodą nie pociągnie, więc zgłosił się po nagrodę za lata polityki białej flagi i usłużności. I możni Unii Europejskiej nagrodzili swego gorliwego giermka, tym bardziej że ktoś taki był dla nich wymarzonym kandydatem na stanowisko przewodniczącego Rady Europejskiej. Już wyćwiczonym w meldowaniu się na baczność przywódcom naprawdę ważnym i w Europie suwerennym. Był też Tusk człowiekiem wielokrotnie złamanym w grach interesów prowadzonych przez możnych.

Donald Tusk od kilku lat hodował sobie Ewę Kopacz na następczynię. Z pełną premedytacją i zimną kalkulacją. Tusk doskonale wiedział, że prochu ona na pewno nie wymyśli, bo ją dobrze znał. Potrzebny mu był ktoś, czyja prostolinijność sprawi, że ten ktoś nawet się nie zorientuje w skali zaniechań poprzednika. Mówiąc bez ogródek, Tusk potrzebował tzw. jelenia. A poczynania Ewy Kopacz w ministerstwie zdrowia, a potem na stanowisku marszałka Sejmu potwierdzały, że idealnie nadaje się ona do planu byłego już premiera. Tym bardziej się nadaje, że nawet może się nie zorientować, w jakiej roli została obsadzona. Tusk przewidział też, że Ewa Kopacz uzna swoje namaszczenie za docenienie jej kompetencji politycznych, czyli że zechce ona odgrywać rolę prawdziwego premiera. A to oznaczało wpadanie z deszczu pod rynnę kolejnych kłopotów (z powodu marnej orientacji w sprawach państwa i jeszcze marniejszych kwalifikacji menedżerskich) i sugerowało, że to Kopacz owe kłopoty wywołuje, a nie jej poprzednik.

Ktoś życzliwy odważył się chyba jednak podpowiedzieć Ewie Kopacz, że Tusk obsadził ją w roli „jelenia”. Oczywiście otwarcie nie może tego przyznać, bo to jednak wizerunkowa katastrofa, ale samopoczucia jej to na pewno nie poprawia. Żeby wybrnąć z pułapki zastawionej przez Tuska, Ewa Kopacz słucha różnych głosów doradczych, najczęściej rodzących kolejne kłopoty, bo nie bardzo jest w stanie przewidzieć skutki. Tak było na przykład w sprawie zamykania kopalń. Chciała rozładować napięcie, prowokując górników i wywołując przesilenie. Okazało się jednak, że ma elementarne braki w odwracaniu kota ogonem, w czym Tusk był jednak mistrzem. W efekcie machiawelizm Kopacz okazał się nawet nie kieszonkowy i musiała podpisać porozumienie będące de facto jej klęską. Tego też oczywiście nie może przyznać. A podpisywała umowę w ekspresowym tempie i w warunkach pożaru, bo konflikt stawał się sprawą ogólnonarodową i dowodził, że w polskim społeczeństwie drzemią spore pokłady solidarności. Ewa Kopacz i jej doradcy, przynaglani przez Bronisława Komorowskiego, wpadli w panikę, że protesty rozleją się na całą Polskę i potrwają długo. A to burzyło plan wygaszenia konfliktów przed kampanią prezydencką. Mieliśmy więc działanie pod hasłem „ratuj się kto może”, a właściwie, „podpisuj kto może i cokolwiek może”.

To, że Ewę Kopacz olbrzymia odległość dzieli od Machiavellego nie przykrywa faktu, że zaczyna jednak dostrzegać, w co wpakował ją Donald Tusk. Ale raczej się nie odważy tego powiedzieć, tylko będzie brnęła w odgrywanie prawdziwego premiera, popełniając kolejne katastrofalne błędy. A to może się okazać jeszcze gorsze niż lenistwo Tuska i wszystkie jego zaniechania wynikające z wyjątkowego cynizmu, wyrachowania i dbałości tylko o własną karierę. Nie ma bowiem nic gorszego jak to, że do władzy dorwie się ktoś, kto za wszelką cenę będzie się starał udowodnić, iż się do tego nadaje. I tym bardziej będzie się starał to udowodnić, im każda kolejna decyzja będzie miała coraz gorsze skutki. A na tym właśnie polega rządzenie Ewy Kopacz.

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.