Fałszywa alternatywa Tomasza Terlikowskiego. Troska o dobro dzieci i zwierząt wcale się nie wykluczają

fot. cutebabywallpapers.com
fot. cutebabywallpapers.com

Śledząc ostatnie wypowiedzi redaktora Tomasza Terlikowskiego, zaczynam się zastanawiać, czy aby na pewno należymy do tego samego Kościoła. Tego, który wydał św. Franciszka z Asyżu, który do ptaków i zwierząt zwracał się „bracie”, „siostro”. Kościoła, który każe kochać, a nie zabijać.

Tomasz Terlikowski lubi wsadzać kij w mrowisko. Jako publicyście wolno mu. Tylko trzeba to robić po coś. A nie tylko, by zwrócić na siebie uwagę. Tym razem w przeddzień Wigilii, kiedy to tradycja ludowa głosi, że zwierzęta przemawiają ludzkim głosem, i kiedy wiele Kościołów organizuje żywe szopki, naczelny Republiki, a do niedawna także katolickiego portalu Fronda.pl, ogłosił nową krucjatę. Wobec zwierząt i tych, którzy je lubią. Co dobrego chciał tym osiągnąć?

Terlikowski: Zwierzęta nie mają praw. A ich ochrona prowadzi do aborcji i eksperymentów na ludzkich płodach

Zawsze uczono mnie, że prawdziwy chrześcijanin – jest dobry nie tylko dla swoich bliźnich ale i dla zwierząt. Że one także są stworzeniem Bożym, które powinniśmy szanować, choćby przez wzgląd na tego samego Stwórcę. Słyszałam to i na religii i w konfesjonale. Miałam okazje słuchać bardzo poważnych, katolickich teologów, którzy zwracali uwagę, że Adam i Ewa nie mieszkali w pustym Raju. Że żyli wśród zwierząt, z którymi pozostawali w harmonii. Że doglądali Ogrodu i niczego nie zabijali. Co więcej - byli wegetarianami. Podobnie jak i wszystkie zwierzęta. Śmierć i konieczność zabijania pojawiła się później, jako konsekwencja grzechu pierworodnego. I skaziła zarówno ludzi jak i doskonałą w zamyśle Boskim naturę.

To oczywiście tylko obraz biblijny, który jednak odzwierciedla sposób myślenia o naszej chrześcijańskiej doskonałości: o harmonii współżycia Boga, ludzi, zwierząt i roślin – całego stworzonego świata.

Na wszelki wypadek, niepewna swojej pamięci, bo gdzież mi w wykształceniu teologicznym do naczelnego Frondy, sięgnęłam do Katechizmu Kościoła Katolickiego. A tam napisano:

Zwierzęta są stworzeniami Bożymi. Bóg otacza je swoją opatrznościową troską. Przez samo swoje istnienie błogosławią Go i oddają Mu chwałę. Także ludzie są zobowiązani do życzliwości wobec nich” (2416). „Bóg powierzył zwierzęta panowaniu człowieka, którego stworzył na swój obraz. Jest więc uprawnione wykorzystywanie zwierząt jako pokarmu i do wytwarzania odzieży. Można je oswajać, by towarzyszyły człowiekowi w jego pracach i rozrywkach. Doświadczenia medyczne i naukowe na zwierzętach są praktykami moralnie dopuszczalnymi, byle tylko mieściły się w rozsądnych granicach i przyczyniały się do leczenia i ratowania życia ludzkiego” (2417). „Sprzeczne z godnością ludzką jest niepotrzebne zadawanie cierpień zwierzętom lub ich zabijanie” (2418).

Myślenie redaktora Terlikowskiego idzie w innym kierunku. Zwierzę nie jest ”podmiotem moralnym”. Nie ma więc praw. Żadnych. Stąd tylko o krok do myślenia, że zwierzę jest taką samą „rzeczą” jak stół, kamień, czy puszka po piwie. Że. można go kopnąć, uderzyć, przejechać.

Czy naprawdę chodzi o generowanie takiego myślenia wśród ludzi wierzących, że można trzymać swego psa na krótkim łańcuchu, karmić raz na trzy dni, a potem ze spokojnym sumieniem przystąpić do komunii świętej? Mam nadzieję, że nie…

Z drugiej strony sama już nie wiem,co myśleć o sobie, bo zdaniem Tomasza Terlikowskiego, opowiadając się za ochroną zwierząt jestem zarazem zwolenniczką aborcji i eksperymentów na płodach ludzkich. Pewnie, jakby się redaktor jeszcze trochę wysilił dorzuciłby jeszcze kazirodztwo,zoofilię, homozwiązki i parę innych plag egipskich. Ale po kolei:

Cywilizacja, która płacze nad zabitym szczurem, zamyka tych, którzy chcą ratować dzieci przed morderstwem

—uważa Terlikowski.

Czytam to zdanie od prawa do lewa i od lewa do prawa i nie widzę związku. Pewnie chodzi o Kanadę, gdzie przeciwniczkę aborcji skazano na więzienie. To smutne i ze wszech miar naganne. Ale nic mi nie wiadomo, by akurat Kanada przyznała jakiś szczególny status ochronny szczurom, czy innym zwierzętom. Wiem za to, że wielu morderców zanim zabrało się za ludzi – „ćwiczyło” najpierw na zwierzętach…

Lubię zwierzęta, ale to nie oznacza, że mogę powiedzieć, że zwierzęta idą do nieba. Nie idą

— naucza Tomasz Terlikowski. I tu polemizować nie będę. Choć mogłabym przytoczyć opinie teologów, którzy tej kwestii tak kategorycznie nie stawiają.
Ale zostawmy to, czego nie możemy potwierdzić. Powróćmy do pewników.

Tylko człowiek ma nieśmiertelną duszę – uczy Kościół – zgoda. Zwierzę nie ma duszy. Ale nie: mózgu, układu nerwowego, receptorów bólu. Poza tym - tak na logikę, czy życie, które nie ma kontynuacji po biologicznej śmierci, jest tylko jedno – tu i teraz – tym bardziej nie zasługuje na szacunek? Właśnie z ręki króla stworzenia, za którego zwykliśmy się uważać ? My, którzy mamy obietnicę wiecznej szczęśliwości? Bo pytanie brzmi: jesteśmy królami, czy tyranami tego świata? Opiekunami, czy rabusiami? Świata, którego sami nie stworzyliśmy, za to robimy wszystko, by w szybkim tempie doprowadzić go do zagłady. Ciekawe, za czyim podszeptem…

Paradoksalnie, gdzieś w myśleniu redaktora Terlikowskiego tkwi najprymitywniejszy darwinizm. „My albo one.” „Jesz, albo jesteś zjadany.” „Zabijesz, albo zostaniesz zabity.” Tyle, że tak mogli myśleć ludzie wieków średnich karczujący puszcze i stawiający czoła niedźwiedziom i watahom wilków, uzbrojeni w łuki i włócznie. Ale tych watah już nie ma. Z niedźwiedzi pozostały niedobitki. Z lasów – nędzne skrawki.

Dzisiejszy świat, wbrew pięknobrzmiącym hasłom, z którymi tak zaciekle walczy Tomasz Terlikowski, nie daje zwierzętom żadnych praw. Zamyka je w wielkich fermach, ciasnych klatkach, zagrodach bez dostępu dziennego światła, ogrodach zoologicznych, ewentualnie w coraz bardziej kurczących się rezerwatach. Te atrakcyjniejsze - wybija dla poroży, skór i innych trofeów. Przy okazji truje wodę, wycina lasy i inne naturalne siedliska żywych stworzeń, te zaś, które same nie wymrą - rozjeżdża samochodami, pociągami, czym się da. I jeszcze ma pretensje, że rysują karoserię.,,

Tak czy owak, redaktor Terlikowski nie musi się martwić. Jego wizja świata opartego na trzebieniu, patroszeniu, zarzynaniu, wykorzystywaniu wszystkiego co żywe – kwitnie i ma się dobrze. Czy aby jednak na pewno, ku chwale Bożej?

Dziś już nawet dzieci w szkole uczą się, że zwierzęta odczuwają te same, co człowiek potrzeby fizjologiczne i bardzo podobne, jeśli nie te same: emocje. Znają strach, radość, tęsknotę, ból, przywiązanie. W różnym stopniu. Zależnie od gatunku. Na poziomie fizycznym i psychicznym jesteśmy sobie bliżsi niżby się pozornie wydawało.

To nie żadna herezja, ani ideologia. To wiedza. Biała. I niespecjalnie tajemna.

Tyle, że można odnieść wrażenie, że Tomaszowi Terlikowskiemu nie idzie o wiedzę i prawdę ale raczej o psychiczny komfort przy obiedzie.

Twierdzi bowiem: „Zadowolenie ludzi, którzy chcą jeść mięso czy mieć (tak jak ja) piątkę dzieci, powinno być ważnie9

No i to już jest argument rozbrajający.

Pan redaktor lubi mięso. Wolno mu. Ma piątkę dzieci. Znakomicie. Ale równocześnie domaga się, by nikt nie odważył się powiedzieć głośno, że można czasem lepiej, bardziej humanitarnie potraktować zwierzęta przeznaczone na jego talerz. Bo to popsuje redaktorowi samopoczucie.

W jednej z powieści Małgorzaty Musierowicz kilkuletnia bohaterka ze zdziwieniem odkrywa, że rozmaite potrawy i zwierzątka nazywają się tak samo. Rodzice zaś uporczywie starają się odwlec moment, gdy dziecko dowie się, że to nie jest przypadek. Tomasz Terlikowski jest jednak dorosły i tę wiedzę posiadł. Wie też pewnie, przynajmniej teoretycznie co to ubojnia, rzeźnia. Jeśli nie chce o niej pamiętać – jego sprawa. Ale niech oszukuje sumienie na własny użytek… A tych, którym taka rzeczywistość sprawia dyskomfort - niech nie obraża.

Rozumiem, że gdy zestawia się wartość życia ludzkiego ze zwierzęcym – kwantyfikator może być tylko jeden. Ale czy rzeczywiście każda przyjemność, za którą idzie cierpienie innej żywej istoty, jest usprawiedliwiona? I nie mówię tu o jedzeniu, ale o walkach byków, kogutów, czy choćby hodowli zwierząt futerkowych? Nie wolno tego ważyć? Zastanawiać się czy zdana krzywda jest wystarczająco uzasadniona?

Najważniejszy zarzut jest jednak jeden. „Litujecie się nad zwierzętami, a nie nad mordowanymi dziećmi.” Jak się domyślam Tomaszowi Terlikowskiemu chodzi przede wszystkim o dzieci nienarodzone.

I tego przeciwstawienia zupełnie już nie akceptuję. Dlaczego to wrażliwość na cierpienie zwierzęcia ma prowadzić do znieczulicy w kwestii życia prenatalnego? Chyba raczej odwrotnie? Na etapie prenatalnym dziecko bardziej niż kiedykolwiek indziej przypomina bezbronne zwierzątko. Nie ma świadomości, nie myśli, nie mówi ale czuje – ból,strach, spokój, ma odruchy, chce żyć. Jak każda inna istota.

Czy ratując wrzucone z gniazda pisklę, obserwując jego rozwój, równocześnie zamykamy się na to, co dzieje się z ludzkimi embrionami? Gdzie tu związek przyczynowo - skutkowy? Ja dostrzegam coś zupełnie odwrotnego. Patrząc jak pisklę rośnie, obrasta w piórka, uczy się latać zaczynamy lepiej rozumieć cud stworzenia i magię życia. Trzeba tylko umieć dostrzec jego piękno. Trzeba umieć patrzeć…

Nie jestem w stanie pojąć tej logiki, że jeśli przestaniemy dbać o zwierzęta, to uratujemy więcej zagrożonych aborcją istnień…

Na koniec uwaga generalna. Jeśli Tomaszowi Terlikowskiemu naprawdę zależy na ratowaniu „mordowanych dzieci”, to powinien przekonywać do swoich racji nie garstkę podobnych mu doktrynerów, ale właśnie te osoby, które się z nim nie zgadzają, lub nie mają wyrobionego jeszcze zdania. Tymczasem naczelny Republiki okopuje się w antyaborcyjnej twierdzy i strzela na oślep. Nawet do sojuszników. Stawia katolików przed pseudowyborem: albo dzieci albo zwierzęta. Zamiast uczyć właściwej hierarchii uczuć, sugeruje, że miłość do jednych wyklucza drugą. To głęboki absurd. Fatalne w skutkach, szkodliwe stawianie sprawy. Nie tak uczył święty Franciszek…

I jeszcze małe Post Scriptum:

W tej dyskusji pada jeszcze jeden argument przeciw obrońcom zwierząt. Zarzut ich uczłowieczania. Traktowania jako namiastki dziecka, lub partnera. I tu w tym jednym, jedynym punkcie – gotowa jestem Tomaszowi Terlikowskiemu i jego wyznawcom przyznać rację. To zjawisko szkodliwe. Dla ludzi i zwierząt. Ale to jedynie drugi koniec kija „urzeczowiania” żywych stworzeń. Nie mający nic wspólnego z prawdziwą o nie troską.

Zwierzę nigdy nie powinno występować w roli człowieka. Bo tej roli nie podoła. Bo nie do niej zostało stworzone. Ale gdy zadamy sobie trud, by zrozumieć jego odmienność i potraktować tak, jak na to zasługuje – przysporzy nam wiele radości. Tak jak tego chciał Stwórca.

A przy okazji redaktora Terlikowskiego mogę zapewnić, że w szczęśliwej rodzinie może znaleźć się miejsce i dla piątki dzieci, i dla kota, i dla psa, a nawet dla świnki morskiej…

Autor

Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.