Nie żaden przemysł pogardy. Zwykłe chamstwo. Po wpisie Kolarskiej-Bobińskiej

fot. facebook/ profil min. Leny Kolarskiej-Bobińskiej
fot. facebook/ profil min. Leny Kolarskiej-Bobińskiej

Dowiedziałem się, że redaktor Wojciech Czuchnowski z „Gazety Wyborczej” dedykował mi na twitterze (gdzie jestem nieobecny) link do jakiegoś komentarza „o prawicowych szczujniach”.

Do samego komentarza wejść nie byłem w stanie, bo jest niedostępny dla kogoś, kto nie jest abonentem wyborcza.pl. Domyślam się, że chodzi o agresywne wypowiedzi prawicowych portali, a wszystko po wpisie minister nauki Leny Kolarskiej-Bobińskiej na temat Piotra Semki.

Skąd jednak dedykacja dla mnie? I tu skazany jestem na domniemania: zapewne stąd, że jestem autorem określenia „przemysł pogardy”.

Na wszelki wypadek raz jeszcze przypomnę, co on oznaczał. Dwa zjawiska. Po pierwsze całkowicie zaplanowaną i z premedytacją realizowaną akcję odzierania z godności pewnej grupy polityków, ale przede wszystkim urzędu prezydenta RP w czasach Lecha Kaczyńskiego. Wykonawcą był Janusz Palikot współdziałający z marketing owcami Donalda Tuska. Winiarz z Biłgoraja przedłużył tę swoją akcję także i na czas po Smoleńsku będąc autorem takich facecji jak opowieści o rzekomym duchu Przemysława Gosiewskiego widzianym we Włoszczowej czy dowcip o „kaczce po smoleńsku”.

Ta akcja zaczęła się w roku 2007, kiedy przywoływanych przez pana Czuchnowskiego „prawicowych szczujni” w ogóle jeszcze nie było, a pisujący w nich (na nich?) dziś autorzy starali się na ogół prowadzić dyskusję może twardą, ale merytoryczną z czymś, co stawało się w coraz większym stopniu jedną wielką rewią min. Akcja Palikota z przyległościami znieprawiła debatę publiczną tak skutecznie jak mało co innego w Polsce. I warto o tym pamiętać, jeśli szuka się źródeł schamienia dyskursu politycznego w Polsce.

Po drugie przemysł pogardy to dla mnie pewna metoda środowisk szeroko rozumianej popkultury, którzy starali się za wszelką cenę uwiarygodnić, zdobyć poklask, a czasem po prostu przypodobać obozowi władzy, uczestnicząc w Palikotowej nagonce. Dobrym przykładem było to co robił choćby przez lata Jakub Wojewódzki.

Nie twierdzę jednak, byłby to absurd, że do tego określenia pasuje każda niegrzeczna odzywka człowieka lewicy do człowieka prawicy. Pani minister Lena Kolarska-Bobińska uznała zapewne, że jako osoba mało wyrazista i przez to mało znana, powinna jakoś na siebie zwrócić uwagę. Internet daje ku temu wyjątkowo wiele możliwości. Znacznie łatwiej w nim obrażać innych niż na papierze. Znacznie łatwiej też uzyskać wymierny poklask, bo go od razu słyszymy.

To dlatego niegdyś specjalista od skomplikowanych rozważań, prof. Wojciech Sadurski uznał kilka lat temu wkupić się w łaski rozgrzanej publiki kpinami z fizjonomii pewnego swojego polemisty. Pani Kolarska-Bobińska niby przeprosiła, ale od tej pory może liczyć na tłumy fanów. Kto nie wierzy, niech sprawdzi w sieci.

Akcja Palikota przyśpieszyła proces schamienia debaty, może nawet stała u jego podstaw,  ale jest on do pewnego stopnia naturalny. Prowokuje go choćby sama natura tej komunikacji. Jeśli na twitterze ludzie komunikują się paroma krótkimi zdaniami, znacznie łatwiej jest siebie nawzajem lub wszystkich innych obrażać niż wymieniać się argumentami. Na nie po prostu nie starcza ani miejsca, ani uwagi protagonistów. Poza naturą samych mediów sprzyja temu także wyjątkowa gwałtowność debaty w Polsce. Polityczno-ideowe obozy stają się często zgrajami kiboli dopingującymi swoich: ostrzej, głośniej, brutalniej!

W takich przypadkach zawsze słyszę żądanie swoistego rachunku sumienia. Senator Jan Filip Libicki, który sam zajmuje się właściwie jednym – faulowaniem swoich przeciwników – zdążył już obwieścić, że nie ma się co litować nad Semką, bo coś tam przecież o premier Kopacz napisał… Łukasz Warzecha. W domyśle: wy nam tego, my wam tamtego.

Rzeczywiście brutalność występuje po różnych stronach. Mógłbym się naturalnie zasłaniać rozważaniami na temat różnicy między kwestionowaniem inteligencji polityka a rozważaniami na temat tuszy dziennikarza, bo z pewnością polityk powinien być bystry, za to dziennikarz nie musi mieć figury Brada Pitta. Ale w sumie gołym okiem rozróżnimy inteligentną napaść od braku kultury. Ubolewam może nawet bardziej nad momentami, kiedy ludzie określający się mianem konserwatystów, dopuszczają się aktów chamstwa. Często maskując nim brak ważnych i sensownych argumentów.

Ale zarazem sprzeciwiam się stanowczo zasadzie jakiejś absurdalnej zbiorowej odpowiedzialności. Każdy w ostatecznym rachunku odpowiada za samego siebie. Ja na przykład bywałem czasem z rozmysłem brutalny wobec kogoś, kto sam nie szanuje innych. Kiedy Janina Paradowska uznała żarciki o nieżyjącym Gosiewskim za znakomite, spytałem, co myślałaby o podobnym potraktowaniu jej zmarłego męża. Natomiast jeśli ktoś rozmawiał ze mną i ze światem w sposób cywilizowany, starałem się rewanżować tym samym.

I akurat Piotr Semka tak samo – nie pamiętam aby stosował w debatach argumenty zbyt mocno adresowane ad personam. Jest wyrazisty, czasem emocjonalny, ale ani okrutny, ani chamski. Nie widzę żadnego powodu dla którego ma być obrażany w czyimś „zastępstwie”.

Jest różnica między najmocniejszym uderzeniem dotyczącym treści poglądów czy działań, a argumentem w stylu „a panu śmierdzi z ust”. Ten ostatni jest przejawem wyjątkowego prymitywizmu i  w gruncie rzeczy intelektualnej bezradności. I nie przyjmuję argumentów, że „po pana stronie też ktoś się tego dopuścił”. Jeżeli też, to nie jest po mojej stronie, nawet jeśli bronimy tych samych spraw czy ludzi.

Jest istotne, czego dotyczy mocne słowo: odwoływanie się do fizjonomii to jeden z najniższych argumentów, przekroczenie kolejnej granicy. Nota bene taka droga prowadzi tylko do rozkręcenia swoistej spirali, czyli de facto drogi donikąd. Skoro Semka to dlaczego nie Ryszard Kalisz albo Tomasz Sekielski? A dlaczego nie żona obecnego prezydenta?

Że wszyscy oni zdążyli już zostać sponiewierani w Internecie? Czekam jednak teraz na zajęcie się nimi przez „poważnych” komentatorów, ba przez polityków, bo przecież pani profesor Kolarska-Bobińska jest politykiem, czyż nie tak? A gdy już się skończy polowanie na tęgich, co szkodzi zająć się za chudymi, zbyt niskimi, tymi z zajęczą wargą, tymi w okularach i tymi, którym daleko do ideału Adonisa? I w końcu mało kto pozostanie nietknięty. Będziemy wszyscy obryzgani błotem, sfrustrowani i de facto ośmieszeni. Chcemy tego? Naprawdę? Sama pani profesor stanie na koniec do konkursu piękności? Mamy ją zacząć porównywać powiedzmy z Joanną Muchą?

To oczywisty absurd, ale myślę sobie, że wszystko jeszcze przed nami. Pisząc to, przypominam, że zależy też kto pisze i jakich używa argumentów. Satyrycy mają większe prawa niż politycy lub podobno miarodajni publicyści. Zachowanie to już trochę co innego niż wygląd. Jeśli ktoś toczy pianę z ust tak, jakby go miało zaraz zabrać pogotowie, trudno udawać że się tego nie widzi. Jeśli 50-latka upiera się przy ekscentrycznym stroju, też trochę ściąga na siebie zagrożenie. Ale samą urodę radziłbym wyłączyć z debaty, na ile tylko się da. I generalnie próbować być choć trochę empatycznymi wobec ludzi po przeciwnej stronie.

Na koniec uwaga bardziej ogólna: nasze życie publiczne zmienia się, po części w następstwie świadomej decyzji mediów, a w następstwie splotu wypadków,  w jakiś upiorny ciąg towarzyskich zatargów. Nie o ważnych sprawach dyskutujemy, a o sałatce profesor Pawłowicz, też zresztą z rozmysłem grającej na jakąś część publiczności. Przegrywa na tym na ogół opozycja, bo jej agenda rzadko się przebija przez awantury o drobiazgi, słowa, nietakty, gesty. Ale przegrywa też Polska jako całość.

Solidaryzuję się z kolegą Semką (sam też mam kłopoty z tyciem), ale bardziej przeraża mnie to co dzieje się na zapleczu tych połajanek. Oto w „Gazecie Wyborczej” Marek Beylin po raz nie wiadomo który przedstawia PiS jako formację autorytarną. Jak wiadomo autorytaryzm polega na niezgodzie na „poprawianie wyborów”. Czyż równie ofiarnie nie ratowano Polski przez faszyzmem Mikołajczyka i leśnych band w roku 1947?

Niezgoda Jarosława Kaczyńskiego na komentarze prezesów najwyższych trybunałów, którzy zawczasu uznali, że nie ma problemu wyborczych nieprawidłowości, uznano za „wpływanie na sądy”. Roman Giertych już radzi wytaczanie odpowiednich spraw, ma się rozumieć karnych. A wsadzenie Kaczyńskiego do pudła zaleca nie kto inny tylko… Jerzy Urban. Ma w tej dziedzinie znaczną wprawę.

Oto polska wersja liberalnej demokracji Anno domini 2014/2015. To już naprawdę poważny problem.

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.