Wraz z Ewą Kopacz weszliśmy w erę rządów nowych ciotek rewolucji - w zdziecinniałej wersji

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
Od lewej: Urszula Augustyn, Beata Małecka-Libera, Krystyna Skowrońska i Elżbieta Pierzchała, fot.  PAP/Leszek Szymański, Rafał Guz/YouTube
Od lewej: Urszula Augustyn, Beata Małecka-Libera, Krystyna Skowrońska i Elżbieta Pierzchała, fot. PAP/Leszek Szymański, Rafał Guz/YouTube

Psiapsiółki pani premier w roli komisarzy i oficerów politycznych w resortach to powrót do idei ciotek rewolucji, znanej z lat 50. Z gender zamiast marksizmu-leninizmu.

CZYTAJ TAKŻE: Prof. Staniszkis dla wPolityce.pl o nowych pełnomocniczkach pani premier: „Komunie nie pomogło. Kopacz też nie pomoże”

Po tym jak premier Ewa Kopacz wpadła na pomysł, by wiceministrami zdrowia, edukacji, skarbu oraz infrastruktury i rozwoju były Beata Małecka-Libera, Urszula Augustyn, Krystyna Skowrońska i Elżbieta Pierzchała nie tylko wróciły czasy stanu wojennego i wojskowi komisarze gen. Jaruzelskiego. Wróciła też instytucja ciotek rewolucji, znana w latach 50. A po wywiadzie pani premier dla „Vivy” okazało się, że naczelną ciotką rewolucji jest sama Ewa Kopacz. Ciotki mamy podobne, tylko rewolucja się zmieniła. Nie jest już ona marksistowsko-leninowska, lecz genderowo-dziecinna.

W autobiograficznej książce „Nowy Świat i okolice” Tadeusz Konwicki wspominał ciotki rewolucji jako „panie w średnim wieku, ale jeszcze nie stare, choć zdarzały się śród nich i staruchy pamiętające jeszcze Lenina, na ogół niezbyt urodziwe, choć bywały i niebrzydkie, a nawet z pewnymi skromnymi pretensjami męsko-damskimi”. Ciotki rewolucji „były zazwyczaj czarniawe, (…) krótko ostrzyżone, energiczne, zdecydowane w odruchach, rozkochane w marksizmie-leninizmie i fanatycznie oddane władzy ludowej. (…) Siedziały one w gabinetach Komitetu Centralnego, w zakątkach Ministerstwa Bezpieczeństwa, w salkach kolaudacyjnych kinematografii, a także w skromnych pokoikach wydawniczych czy redakcyjnych. (…) Wiem, że wielu ludzi uciekało przed nimi jak przed zarazą”.

Współczesne ciotki rewolucji mają podobne pretensje jak te z lat 50., opisane przez Konwickiego, przyjmują równie groźne miny i są równie fanatyczne, tylko w żaden sposób nie kojarzą się z powagą. Ciotki rewolucji Ewy Kopacz mają być komisarzami (jak to trafnie zauważyła prof. Jadwiga Staniszkis), lecz bez osłony stanu wojennego są kabaretowe. Bo instytucja komisarza (oczywiście nieformalna), w dodatku w spódnicy, w normalnej rzeczywistości jest wyłącznie groteskowa. Ale jest w pełni zrozumiała z punktu widzenia naczelnej ciotki rewolucji, czyli Ewy Kopacz. A ten punkt widzenia polega na tym, że formalne struktury sobie, a zaufane psiapsiółki w roli nadzorców i uszu pani premier sobie. Trzeba po prostu wiedzieć co się święci i wysłać sygnały, że wszelkie zaniedbania w demonstrowaniu oddania władzy i gorliwej służbie będą źle widziane. W tym sensie nowe panie wiceminister to nie tylko komisarze (komisarki), ale także oficerowie polityczni Ewy Kopacz.

W koncepcji rządzenia następczyni Donalda Tuska nie chodzi o to, żeby coś zrobić, tylko o podkreślanie, że robota pali się w rękach, choćby nie miała ona żadnego sensu i celu. Ma być krzątanina i wrażenie zapracowania, czyli coś w rodzaju niekończącego się sprzątania mieszkania, bo przecież gdy już skończymy rundę odkurzania natychmiast pojawia się jakiś nowy kurz itp. Ale trudno o coś innego, skoro za żadne skarby nie można wyczytać z wypowiedzi pani premier, po co sprawuje ona władzę i co chce osiągnąć. Na pewno chce być w jakimś sensie postępowa, bo w jej słowach często pobrzmiewa duch gender i tzw. kobiecy punkt widzenia. A wszystko to jest skąpane w sosie emocji, wrażeń i odczuć, czyli jest typowe dla klasycznej, tandetnej emocjonalnie i infantylnej intelektualnie telenoweli, ale nie dla polityki. Nic dziwnego zatem, że nawet funkcja komisarza i oficera politycznego została w pełni zinfantylizowana i sprowadzona do roli psiapsiółki z wielkim uchem i sprawnym nadajnikiem.

Nowe ciotki rewolucji mają wszystkie wady tych z lat 50. plus swoje własne - z czasów obecnego genderowego zdziecinnienia. O ile jednak w latach 50. ciotki pilnowały jakieś rewolucji, o tyle teraz pilnują status quo. Bo w rządzeniu Ewy Kopacz i jej psiapsiółek-komisarek chodzi o to, żeby wiele się działo i nic się nie zmieniło. Mamy zatem klasyczny problem obrony status quo opisany w przytoczonej tu formule przez George’a Orwella i Giuseppe Tomasi di Lampedusę. Oczywiście w wersji zdziecinniałej, bo żyjemy w czasach „etosu infantylizmu” - jak to w książce „Skonsumowani” opisał Benjamin Barber. Współczesne ciotki rewolucji mają jedną wspólną cechę z tymi z lat 50. - swego rodzaju fanatyzm, tyle że ideowo pusty. Wystarczy posłuchać telewizyjnych wystąpień Urszuli Augustyn, które w stu procentach składają się z demagogii. Czysto demagogiczne było też wystąpienie 12 grudnia 2014 r. naczelnej ciotki rewolucji, czyli premier Ewy Kopacz. Połączenie fanatyzmu i demagogii z „etosem infantylizmu” daje w efekcie groteskę, najczęściej w łzawo-sentymentalnej wersji - jak w wywiadzie Ewy Kopacz dla „Vivy”.

Czy rządy ciotek rewolucji są tylko śmieszne? Byłoby tak, gdyby nie miały one wpływu na polską rzeczywistość. Jednak one taki wpływ mają i wiodą duży europejski kraj i duży naród w „odmęty” tragifasy. Bo niezależnie od tego, czy rządzenie ma infantylną i groteskową, czy poważną formę, oznacza uruchomienie mechanizmów i procesów mających dalekosiężny wpływ i skutki. Ciotki rewolucji odejdą, a skutki ich rządzenia pozostaną. Tym gorsze, im mniej mają one pojęcia, po co są u władzy. W atmosferze końca roku 2014 i wyzwań roku 2015 jest to konkluzja absolutnie tragiczna. Bo tylko w takich kategoriach można rozpatrywać zdziecinniałe rządy ciotek rewolucji.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych