Operacja ocieplania wizerunku Kopacz w toku. Córka o matce: „Przychodzili bardzo biedni ludzie, oprócz recepty dawała im pieniądze na wykupienie leków”

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
fot. Newsweek/wPolityce.pl
fot. Newsweek/wPolityce.pl

Wywiad z Katarzyną Kopacz - Petranyuk, córką premier Ewy Kopacz jest ozdobą świątecznego wydania „Newsweeka”. Absolutnie nie dziwi nas, że córka może o matce mówić dobrze, nawet bardzo dobrze, ale obraz pani premier, który wyłania się z tej opowieści umiejscawia ją w historii ludzkości gdzieś pomiędzy św. Franciszkiem z Asyżu, a św. Janem Pawłem II. No po prostu - anioł, nie kobieta… Nie szkoda jej na premiera?

Zawsze była twarda. Tylko przez te wszystkie lata, które spędziła w polityce, stała się chyba bardziej ostrożna w ocenianiu ludzi. Ale nie podejrzliwa. Nie doszukuje się spisków. To nie jest ten typ polityka, który sądzi, że wszyscy wokół chcą źle i knują

— taka to złota kobieta ta nasza pani premier kochana. I wiecznie zajęta…

Teraz rzadko wpada do swojego mieszkania, czasami raz na kilka tygodni, ale nie usiądzie, dopóki nie odkurzy, nie pozmywa, nie powyciera. Wszystko powinno lśnić, stać na swoim miejscu. Później wyjeżdża, a gdy wraca, znów zaczyna od porządków

— opowiada córka pani premier. I ubolewa, że ma jej dla siebie tak mało.

Trudno ją złapać, dodzwonić się. Wiecznie zajęta. Zresztą dawniej, gdy była lekarzem, też się nie oszczędzała. (…) Gdy chciałam choć trochę pobyć przy mamie, siadałam cichutko w gabinecie, patrzyłam, jak przyjmuje pacjentów. (…) Przyjmowała między innymi w przychodni w Orońsku pod Szydłowcem. Przychodzili często bardzo biedni ludzie, niektórym oprócz recepty dawała pieniądze na wykupienie leków. Cieszyli się, gdy przyjeżdżała, czekali na nią. A gdy przestała praktykować, jeszcze długo dzwonili, pytali o poradę. Chcieli się upewnić, czy ten lekarz, do którego teraz trafili, przepisał im właściwe leki

— taką historyjka raczy nas córka pani Kopacz. Ale dobre serce to nie wszystko, za co powinniśmy podziwiać szefową rządu. Okazuje się, że Ewa Kopacz miała także epizod godny Sherlocka Holmesa.

Kiedyś pomogła rozwiązać zagadkę zabójstwa pewnej starszej kobiety. Obrażenia wskazywały, że cios zadała osoba leworęczna, tymczasem zarzuty postawiono praworęcznej. Jej ustalenia doprowadziły do tego, że w kręgu podejrzanych znalazła się kobieta wcześniej w ogóle niebrana pod uwagę. Podczas przesłuchania przyznała się do winy

— tak ją załatwiła nasza pani premier kochana. A i w latach szkolnych swojej latorośli nasza pani premier kochana murem stała za dzieckiem, a okoniem wobec bezdusznej szkoły.

Wychowawca powiedział, że powinna coś ze mną zrobić, bo stałam się zbyt wielką indywidualistką. Odpowiedziała: „Przepraszam bardzo, czy chce pan wypuścić ze szkoły 30 sklonowanych średniaków?”. I wezwania do szkoły ustały

— mówi pani Katarzyna, a my się zastanawiamy, czy pani premier ma jakieś słabe strony.

Odkąd pamiętam, zawsze lubiła wszystkich obdarowywać. Gdy byłam dzieckiem, dostawałam prezenty na wiele dni przed Bożym Narodzeniem. Mówiła, że gwiazdka patrzy na mnie i jeśli będę grzeczna, to coś od niej dostanę

— taka sytuacja. Ale to nie wszystko…

Nigdy nic jej nie potrzeba. Zawsze jest kłopot, co jej dać

— no po prostu: „Anioł, nie kobieta”. Nasza pani premier kochana jest tak kochana, że nie ma co robić jej przykrości w pewnych kwestiach…

Katarzyna Kopacz - Petranyuk: Nie mówmy o Smoleńsku.

Newsweek: To ważne, co tam się stało. I te reakcje później.

Katarzyna Kopacz - Petranyuk: Przeżyła to bardzo, nie chcę o tym mówić.

Uff… Ciężko było przebić się przez tony lukru i dotrzeć do końca tej opowieści. Wypada się cieszyć, że wnuczek pani premier kochanej nie mówi jeszcze zbyt wiele… To by mogło być nie do zniesienia.

źródło: Newsweek/Wuj

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych