Dlaczego nie domagają się zbadania charakteru nieważności głosów, czyli milczenie plujni

fot.PAP/Radek Pietruszka
fot.PAP/Radek Pietruszka

Kiedy ogłoszono wyniki exit polls, nikt z rządowych plujni nie miał wątpliwości, że są trafne. Rozpoczęto więc egzegezę porażki partii rządzącej, ze szczególnym uwzględnieniem okoliczności łagodzących dla premier Ewy Kopacz. Już nawet były szczegółowe uzasadnienia porażki i listy kroków, jakie Kopacz musi podjąć, żeby karta się odwróciła w przyszłych wyborach.

Kiedy ogłoszono wyniki wyborów, a były to wyniki wręcz niewiarygodne. nie tylko w stosunku do exit polls, lecz także do oczekiwań, doświadczenia  i zdrowego rozsądku, plujnie się zafrasowały i chwilowo straciły rezon. Nie wiadomo było bowiem, co o tym sądzić, przekaz dnia nie został przygotowany na taką okoliczność.

Kiedy opozycja zapłonęła oburzeniem, plujnie zaczęły powtarzać za prezydentem Komorowskim (jak nie przymierzając za Batiuszką Carem), że wybory na pewno nie zostały sfałszowane. Skąd wiedziały o tym plujnie, tego nie ujawniły, lecz obśliniły się spazmatycznie jedną mantrą: niemożliwe, żeby w demokratycznym państwie prawa wybory zostały sfałszowane. Jakby nie pamiętały o Wałbrzychu.

Kiedy opozycja poddała w wątpliwość rzetelność wyborów, plujnie zawrzasnęły, że to bezpodstawne oskarżenie i sąd będzie rozstrzygał. Ale kiedy prezesi najwyższych instancji sądowych wraz z prezydentem równie bezpodstawnie stwierdzili, że wybory były rzetelne, to plujnie już nie wrzeszczały o bezpodstawności takiej mowy.

Kiedy Jarosław Kaczyński tylko napomknął o możliwości powtórzenia wyborów, premier Kopacz w egzaltowanym uniesieniu odrzuciła kategorycznie taką możliwość. Jednak kiedy konstytucjonaliści zapewnili, że unieważnienie wyborów mogą zarządzić właściwe sądy okręgowe, plujnie rozjuszyły się, że skoro tak, to niech opozycja idzie do sądu i przedstawi dowody.

Według plujni bowiem nie można nawet napomykać o sfałszowaniu wyborów przed orzeczeniem sądu. Tylko gdy Kaczyński krytykuje sądy, to jest niedopuszczalny nacisk. Kiedy prezydent wraz z prezesami sądów wręcz rozstrzyga o orzeczeniu rzetelności, to według plujni nie jest nacisk na niezawisłe sądy. Taka logika państwa prawa a rebours, czyli państwa podwójnych standardów. Osobne dla władzy, osobne dla opozycji.

Kiedy opozycja postanowiła składać protesty, plujnie zaczęły się domagać natychmiastowego przedstawienia dowodów publicznie. Już nie pamiętały plujnie, że przed chwilą odsyłały ludzi z dowodami do sądu. Plujnie bowiem mają taki poręczny feblik, że nie pamiętają wieczorem, co mówiły rano. Bez tego feblika plujnie rządowe nie mogłyby w ogóle istnieć. Po prostu ich ludzie powariowaliby od intensywnej świadomości własnych kłamstw i przeinaczeń.

Kiedy ludzie ruszyli do sądów, plujnie szydziły, że protestów jest niewiele: Ha! Ha! Ha! - jaka ta opozycja głupia! Plujnie zatem gorączkowo wydzwaniały do poszczególnych sądów i dowiadywały się o ilość złożonych protestów. Na tym etapie niewielka ilość protestów była bowiem dla nich niezbitym dowodem, że wybory były rzetelne.

Kiedy jednak okazało się, że liczba protestów wyborczych pobiła wszelkie rekordy, to już nie był dla plujni żaden dowód, że wybory były nierzetelne. Dlatego, że ich logika działa wyłącznie w jedną stronę, korzystną dla swojej tezy. Plujnie orzekły więc, że to opozycja nakręciła kampanię z protestami, jakby to było jakieś przewinienie. A kto niby miał nakręcić protesty wyborcze – przecież nie fałszerze wyborów? Ale takie pytania plujnie rządowe zbywają „skwapliwym” milczeniem.

Bo milczenie, wbrew pozorom, może być skwapliwe, podobnie jak inne czynności i w tym sensie jest pożytecznym narzędziem. Zbliża się nieuchronnie czas rozpatrywania protestów przez sądy okręgowe. W tym kontekście narzuca się wręcz nachalnie oczywista konieczność zbadania charakteru głosów nieważnych, przynajmniej w wybranych komisjach, tam gdzie wyniki są szczególnie „księżycowe”. A są w bardzo wielu miejscach. Takie zbadanie może bowiem stanowić dowód na fałszerstwo, to nie ulega wątpliwości.

Nie wiadomo, czy sądy się zdecydują na taką czynność dowodową.Jeśli sądy będą „rozgrzane” według znanej koncepcji prezydenta Komorowskiego, to się nie zdecydują. Jednak faktem jest, iż dowody na ewentualne fałszerstwo wyborcze, lub na brak fałszerstwa, znajdują się jak najbardziej w zasięgu sądów.

Zatem mamy do czynienia z wielką niewiadomą, dlatego plujnie skwapliwie milczą na ten temat. Być może przygotowują linię narracji w przypadku, gdy sądy rozczarują prezydenta Komorowskiego i orzekną w wielu miejscach fałszerstwa. Wiem, wiem, wiara w rzetelność sądów III RP jest naiwnością. Ale są na świecie rzeczy, o których się plujniom nie śniło, ani nawet prezydentowi Komorowskiemu.

Dlaczego więc plujnie milczą, choć przecież mogłyby się domagać kompleksowego zbadania przez sądy charakteru nieważności głosów? Miałyby dowody na swoje racje. Miałyby potwierdzenie rzetelności wyborów, skoro są o tym przekonane. Wraży Kaczyński byłby pognębiony. Wydawać by się mogło, że powinny przez 24 godziny na dobę nadawać na ten temat. Przecież dla sądu to łatwizna, karty wyborcze leżą zabezpieczone i aż tęsknią, żeby ktoś je zbadał. Plujnie powinny tryskać śliną w tym temacie niczym poseł Niesiołowski w szczytowej formie, demonstrując wszem i wobec chęć ostatecznego wyjaśnienia spraw. Ale rządowe plujnie milczą jak zaklęte …

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.