"Na świecie nie ma fałszowania w skali 40-50 proc., ale kilku procent. To wystarczy". Kowal recenzuje nadużycia wyborcze

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
wPolityce.pl/tvn24
wPolityce.pl/tvn24

Nie można sprawy bagatelizować twierdzeniem, że nieprawidłowości dotyczyły zaledwie kilku procent. Te kilka procent bowiem często rozstrzyga o końcowym wyniku całości

mówi Paweł Kowal, komentując na łamach „Gościa Niedzielnego” wątpliwości dotyczące nadużyć i nieprawidłowości przy wyborach samorządowych.

Były wiceminister spraw zagranicznych przekonuje, że kwestia wiarygodności wyborów jest niesłychanie ważna, a politycy obozu rządowego nie powinni bagatelizować pytań w tej sprawie. Czy jednak wybory zostały sfałszowane?

Aby twierdzić, że wybory został sfałszowane, trzeba dysponować realnym materiałem dowodowym. Mogę to wyjaśnić obrazowo. O tym, czy pacjent zaraził się w gabinecie lekarskim, możemy się dowiedzieć, badając go. Jeśli były złe procedury medyczne, mógł się zarazić

— opowiada.

I bazując na swoim doświadczeniu obserwatora wyborów z ramienia OBWE przekonuje, że skala wyborczych fałszerstw nie jest tak wysoka, jak mogłoby się to wydawać. Co nie znaczy, że problem jest mniejszy.

Na świecie nie ma fałszowania wyborów w skali 40, 50 proc. Najczęściej jest to rząd kilku procent głosów. Problem polega więc an tym, aby tak wyśrubować jakość procedur wyborczych, aby obniżyć procent wszystkich fałszerstw bądź nieprawidłowości dotyczyły zaledwie kilku procent

— czytamy.

Kowal przypomina, że wątpliwości i pytania pojawiły się już po wyborach w 2010 i 2011 roku, ale wówczas wzruszono ramionami. Polityk przywołuje analizę prof. Śleszyńskiego, a także fakt, że na wielu kartach w 2011 roku brakowało poszczególnych partii.

Przyznał to nawet w swoim orzeczeniu Sąd Najwyższy. Stwierdził, że faktycznie nazwa tej partii nie została wypisana na wszystkich kartach wyborczych. Ale ponieważ nie badał skali występowania tego zjawiska, a jedynie orzekał na podstawie przedstawionych mu jednostkowych dowodów, uznał, że fakt ten nie miał wpływu na końcowy wynik wyborów. Był to błąd, należało próbować dociec przyczyny tego zjawiska**

— tłumaczy.

I dodaje:

Wielu sędziów może nie rozumieć, że kwestia czystości wyborów, wręcz sterylności procedur wyborczych w demokratycznym kraju powinna być traktowana na równie z prawami człowieka

— ocenia polityk.

Jak mówi, konieczne są zmiany w prawie wyborczym: wprowadzenie przezroczystych urn, a być może także specjalnych naklejek (hologramów) i skanery w urnach. Jak wyglądało to w tym roku w Polsce?

Praktyka była różna. Słyszę, że często głosy były liczone w grupach, a później je wspólnie podliczano. To jest nieprawidłowe, gdyż oznacza, że nie było kolegialnego przeglądania głosów. (…) Mówiąc ludziom: „Idźcie do sądów”, politycy trochę ich bujają. Dlatego że nikt, kto złamał procedury albo dobre obyczaje, nie będzie się do tego chętnie przyznawał. Jednak, z punktu widzenia czystości przyszłych wyborów, warto przeprowadzić takie badania, aby wyeliminować wszystkie mankamenty z procedur wyborczych

— mówi.

ZOBACZ TAKŻE:

lw, „Gość Niedzielny”

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych