Ktoś mnie spytał, czy zauważyłem, że jestem ulubionym tematem kolejnych tekstów prof. Wojciecha Sadurskiego. Dając odpór tezie, że było coś nie w porządku z wyborami, zawsze na końcu zmierza do jednej pointy: Zaremba to półmózg, bo broni tezy przeciwnej.
Nie wiedziałem, ale sprawdziłem. Faktycznie profesor, wpadający zdaje się do Polski i wtedy zajmujący się dorywczo jej losami, znowu dostał na moim punkcie obsesji. Raz już to przeżyłem mniej więcej w latach 2011-2012, kiedy to pojawiałem się w co drugim jego artykule. W pewnym momencie zacząłem się oglądać na ulicy, czy gdzieś się za mną nie skrada, niczym zneurotyzowana bohaterka amerykańskiego filmu „Fatalne zauroczenie 4”.
W tamtym czasie Sadurski doznał chwilowego olśnienia. Przysłał mi w pewnym momencie maila (gdzieś go chyba zachowałem), w którym wylewnie mnie przepraszał za swoje zachowanie. W dwa tygodnie później pojawiły się kolejne bluzgi. Teraz powrócił zdaje się do kraju i wraz z nim powróciła obsesja.
Mógłbym widzieć w profesorze nieodrodnego syna nomenklatury (jego ojciec był przez 20 lat posłem na Sejmy PRL z ramienia ZSL), który nie może się wyzbyć nawyku traktowania całej Polski jako swojej własności. Czy miał nie stanąć odruchowo za tymi, którzy są dziś podejrzewani o skręcenie wyborów? Przecież cała młodość Sadurskiego juniora polegała na czerpaniu zysków z generalnego skręcenia ówczesnej politycznej i społecznej rzeczywistości?
Ale to za proste objaśnienie. Sadurski to dziś ze swoim natężeniem inwektyw i pogardy wobec przeciwnika Niesiołowski blogosfery. A przecież dawny lider demokratycznej opozycji i poseł ZChN takich konotacji nie miał. Przeciwnie – miał piękny życiorys.
Drugie skojarzenie jest takie, że Sadurski, objazdowy profesor w Australii, to częsta dziś ofiara pokus, jakich dostarcza Internet. Kiedy zajmował się mną intensywnie po raz pierwszy, zaatakował też – na podstawie zdjęcia - nieznanego publicznie blogera wyśmiewając jego fizyczny wygląd. Znany naukowiec tak małostkowy wobec zupełnie dlań niegroźnego zwykłego człowieka? To już coś więcej niż pogarda wobec świata. To trzeba mieć we krwi.
Są ludzie, którzy całe życie marzyli żeby kogoś obrazić. Swojego szefa w pracy, żonę, teścia albo kogoś znanego. Niestety nie mieli odwagi. Rozprawy naukowe, a nawet teksty publicystyczne, też nie były idealnym miejscem.
Ale pojawił się Internet i można miotać obelgi dzień w dzień. Stajesz się nagle twardzielem, masz wyznawców, którzy nigdy nie słyszeli o twoich naukowych pracach (po prawdzie nielicznych i niespecjalnie komukolwiek znanych), za to wielbią cię, bo znowu komuś ubliżyłeś.
To wszystko pozwala opisywać profesora jako wręcz przyrodniczy okaz. Kiedy zaś mnie i moich kolegów: Piotra Skwiecińskiego i Jacka Karnowskiego opisał na portalu Lisa jako ludzi, którzy wysługują się opozycji dla pieniędzy i ratowania nędznych karier, odpowiem: żul zawsze uważa wszystkich za żuli. Cwaniak nie umie dostrzec u bliźnich innych motywacji niż cwaniackie.
Profesor jest interesującym przypadkiem z jednego jeszcze powodu. W swojej ostatniej rozprawie ze mną, na tymże portalu Lisa, oznajmił, że wyborcy PiS musieli oddawać głosy nieważne, bo są słabo wykształconymi nieukami, głupszymi niż cała reszta społeczeństwa. Niczego nie koloryzuję. Można sprawdzić.
Rzadko kiedy ktoś przyznaje się do poglądów, które są swoistym prymitywnym rasizmem przenoszonym w świat polityki. Mnie to przypomina wywody niektórych amerykańskich południowców o Murzynach. Skrajniejszych analogii snuł nie będę, ale jeśli coś takiego pisze uczony, to dla mnie jest on tym bardziej wdzięcznym potencjalnym przedmiotem badań – socjologicznych, psychologicznych, każdych.
Ale rodzi się we mnie i szersza refleksja. Publicystyka coraz częściej staje się przestrzenią miotania inwektyw zamiast argumentów. Po prawicowej stronie też widzę takie nawyki, zwłaszcza gdy mowa o szybkiej twórczości internetowej. Często pisze ktoś, kto nie ma do powiedzenia nic ponad to, że jego antagonista to głupiec albo kanalia.
Jeśli nie mogę was powstrzymać w inny sposób, przypomnijcie sobie mamroczącego obelgi jak w malignie PROFESORA Sadurskiego. Chcecie być podobni do niego?
A, jeszcze jedno. Zdaje się, że w filmie „Prawo i pięść” herszta bandy szabrowników tytułuje się Profesorem. To po prostu jego urocza ksywka.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/224038-skad-sie-biora-hejterzy-przypadek-profesora-sadurskiego