Proces dziennikarzy zatrzymanych w siedzibie PKW. Zeznawał urzędnik prezydencki

fot. PAP/Radek Pietruszka
fot. PAP/Radek Pietruszka

Szef ochrony budynku, w którym działa PKW zeznał w środę w sądzie, że na polecenie szefów wezwał wszystkich do opuszczenia okupowanej sali, ale nie żądał ich ścigania i karania. Współczuję oskarżonym

—powiedział na koniec do dziennikarzy na ławie podsądnych.

W środę sąd prowadzący proces fotoreportera PAP Tomasza Gzella i dziennikarza TV Republika Jana Pawlickiego, oskarżonych przez policję o naruszenie miru domowego w PKW, przesłuchał dziewięciu pierwszych świadków w tej sprawie. Byli to: szef ochrony gmachu, pięciu policjantów (czterech utrwalało zajścia kamerami, a piąty był poza salą, z której wyprowadzano ludzi) oraz trzech ochroniarzy strzegących gmachu, którzy nie widzieli momentu zatrzymania.

Dziennikarze zostali zatrzymani przez policję w nocy z czwartku na piątek, gdy relacjonowali okupację gmachu Państwowej Komisji Wyborczej przez osoby protestujące w sprawie wyników wyborów samorządowych. Okupujący także zostali zatrzymani po tym, jak nie posłuchali wezwania do opuszczenia gmachu. Łącznie z dziennikarzami zatrzymano wtedy 12 osób. Wszystkich policja oskarżyła o to samo - naruszenie miru domowego przez nieusłuchanie polecenia opuszczenia pomieszczenia. Proces Gzella i Pawlickiego zaczął się w 21 listopada przed Sądem Rejonowym Warszawa-Śródmieście w trybie przyśpieszonym - co oznacza, że musi dobiec końca w terminie 14 dni od wniesienia oskarżenia.

Na 5 grudnia sąd wyznaczył kolejną rozprawę, na której zamierza przesłuchać 14 wezwanych świadków - w tym kolejnych policjantów, a także b. szefa PKW Stefana Jaworskiego, sekretarza PKW Kazimierza Czaplickiego, szefa Kancelarii Prezydenta Jacka Michałowskiego oraz naczelnego TV Republika Tomasza Terlikowskiego. Sąd zwrócił się też do dwóch stacji telewizyjnych o dostarczenie ich nagrań z incydentu. Jeśli proces miałby dobiec końca w trybie przyśpieszonym, jeszcze 5 grudnia sąd powinien zamknąć rozprawę i wydać wyrok.

Obrońca Tomasza Gzella mec. Piotr Witaszek na środowej rozprawie złożył pismo procesowe z wnioskiem o uniewinnienie swego klienta. Jak w nim uzasadniał, okoliczności sprawy nie budzą wątpliwości już na obecnym etapie jej rozpoznawania, więc nie ma potrzeby kontynuowania procesu. Konrad Komornicki, będący szefem ochrony gmachu Kancelarii Prezydenta (w którym w czasie wyborów udostępnia się pomieszczenia PKW) zeznając przed sądem przyznał, że nikt z PKW nie zwracał się do niego o spowodowanie interwencji policji.

Ale na terenie, na którym to się działo, byłem najwyższym urzędnikiem Kancelarii Prezydenta RP, odpowiedzialnym za bezpieczeństwo. Moje decyzje konsultowałem z przełożonym - szefem Kancelarii Prezydenta Jackiem Michałowskim

—mówił.

To Komornicki wygłaszał przez megafon komunikat z żądaniem opuszczenia pomieszczenia PKW przez zgromadzonych.

Dotyczyło ono wszystkich osób tam zgromadzonych. Również padło tam, że dotyczy to także przedstawicieli mediów. Komunikat był przeze mnie odczytany dwa razy. Po upływie 5 minut powtórzyłem komunikat po raz trzeci. Następnie udałem się do swojego gabinetu i uzgodniłem, że będzie wezwana policja w przypadku niepodporządkowania się do wezwania o opuszczenie pomieszczenia - było to wyraźnie powiedziane. I sprawę oddałem policji do oceny sytuacji. Nie były to więc moje samoistne działania wynikające tylko z mojej subiektywnej oceny

—zeznawał Komornicki.

Podkreślił on zarazem, że nie żądał ścigania ani ukarania zatrzymanych w trakcie interwencji w PKW.

Nie wiem, jak przebiegała sama interwencja. Po kilkunastu minutach otrzymałem informację, że w pomieszczeniu nie ma już nikogo, kto się tam wcześniej znajdował. W mojej ocenie funkcjonariusze policji mogli nie odróżnić, kto jest dziennikarzem, a kto przyszedł nielegalnie okupować PKW. Ja nie potrafiłbym tego poznać

—mówił.

Dodał, że kojarzy fotoreportera PAP Tomasza Gzella jako osobę z mediów; Jana Pawlickiego nie znał.

Ale nie widziałem ich wtedy w budynku. Współczuję oskarżonym

—powiedział na koniec.

Kolejny świadek, policjant Paweł Kuck zeznał, że gdy doszło do zatrzymania osób, nie było go w Sali PKW, bo na polecenie swoich przełożonych był w pomieszczeniu dyrektora Komornickiego i przygotowywał wstępną dokumentację sprawy. Jego przesłuchanie nie zajęło wiele czasu, podobnie jak zeznania Tadeusza Sobiesiaka, pracownika firmy ochroniarskiej, która strzeże wejścia do budynku Kancelarii Prezydenta, w którym urzęduje PKW. Jak mówił Sobiesiak, dziennikarze wchodzący do PKW mają możliwość swobodnego poruszania się po wydzielonej części gmachu.

Kilka minut zajęły też zeznania policjanta Grzegorza Skwarka, który za pomocą kamery miał rejestrować osoby wychodzące z PKW, tak, aby policjanci mogli odróżnić dziennikarzy od protestujących.

Czym się różnią dziennikarze od innych ludzi?

—spytał go obrońca Gzella mec. Piotr Witaszek.

Dziennikarze mieli identyfikatory

—brzmiała odpowiedź.

Spośród czterech policjantów rejestrujących na wideo przebieg zdarzeń w PKW tylko jeden, Jacek Dąbrowski, zapamiętał kilka szczegółów z tego dnia. Zeznał, że po wezwaniach do opuszczenia pomieszczenia i rozpoczęciu zatrzymań, „wynikło zamieszanie co do osób zatrzymanych, które miały przy sobie aparaty i kamery”.

Zauważyłem, że dwie osoby z tej grupy również zostały wyprowadzone przez policję. Potem pozostała część tej zwartej grupy z kamerami i aparatami zaczęła opuszczać salę. Te osoby dostały pozwolenie na zabranie swojego sprzętu. Któraś z kobiet powiedziała do policjantów, że są dziennikarzami, a my utrudniamy im pracę

—zeznał funkcjonariusz.

Świadek nie potrafił wskazać, kim był policjant wyznaczający, kogo funkcjonariusze mają zatrzymać.

Sprawę zatrzymania dziennikarzy bada Rzecznik Praw Obywatelskich, przygląda się jej też MSW. Protestowały przeciwko ich zatrzymaniu Helsińska Fundacja Praw Człowieka, Press Club Polska, SDP raz środowisko fotoreporterów, a także międzynarodowa organizacja Dziennikarze Bez Granic. Zarząd PAP wydał specjalne oświadczenie w tej sprawie, w którym przypomniał, że fotoreporter Polskiej Agencji Prasowej w gmachu PKW wykonywał swe obowiązki, wynikające z realizacji misji Agencji. Policję krytykowały też władze TV Republika.

Gzell i Pawlicki nie przyznali się do zarzuconych im czynów. Gzell podkreślił, że w gmachu PKW był legalnie, z przepustką PKW, jako fotoreporter PAP, który miał utrwalać na zdjęciach kolejny dzień prac komisji. Przekonywał, że nie wiedział nawet o trwającym na zewnątrz proteście, a gdy doszło do okupacji gmachu robił jedynie zdjęcia. Zapewniał, że nie miał zamiaru utrudniać prac policji i właśnie szykował się do wyjścia, gdy został zatrzymany. Również Pawlicki twierdził, że jedyną jego rolą w czasie zajść było relacjonowanie zdarzeń PKW, a pracy policji nie zamierzał utrudniać.

tk/PAP

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.