Irena Lasota: "Donoszenie na wybory do UE i OBWE to nie zdrada. Nie ma powodu do nadpobudliwych ataków"

Fot. osce.org
Fot. osce.org

„Wiele przypadków mających miejsce w dniu wyborów w Polsce wymagałoby od obserwatorów międzynarodowych zapisania ich jako naruszenia. A naruszenia są potem analizowane, sumowane i stanowią główną podstawę do stwierdzenia, czy wybory były prawidłowe czy nie” - pisze dyrektor Fundacji na rzecz Demokracji w Europie Wschodniej, Irena Lasota na łamach „Rzeczpospolitej”.

Według niej OBWE, do której ma wiele zastrzeżeń, „lubi manewrować i oceniać wybory na przykład jako dwa kroki w przód, jeden w tył lub na odwrót, dwa w tył, jeden w przód”.

A to pokazuje raczej nastawienie krajów dominujących w OBWE do klienta niż prawdziwą ocenę przebiegu wyborów. Ale OBWE sprawnie zbiera raporty o naruszeniach i zawsze można do nich zajrzeć, by wyrobić sobie opinię

—tłumaczy Lasota. Oraz przypomina, że po wyborach 16 listopada SLD pierwsze wspomniało o możliwości zwrócenia się o pomoc do obserwatorów OBWE (jest tam zawsze bardzo dużo Rosjan), a po tygodniu zaczęły rozlegać się głosy tych, którzy przypomnieli sobie, że Polska należy do Unii Europejskiej, a nawet do Rady Europy, która ma tak zwaną komisję wenecką czuwającą między innymi nad prawidłowym przebiegiem wyborów w krajach członkowskich.

Z niezrozumiałego dla mnie powodu wzmianki o Unii Europejskiej, a zwłaszcza o OBWE, wywołały nadpobudliwe ataki polityków i komentatorów, w czym celowała agresywna, niemłoda już blondynka w Radiu Zet i w TVN 24

—wyjaśnia dyrektor Fundacji na rzecz Demokracji w Europie Wschodniej. Według niej „donoszenie” do UE lub OBWE zostało potraktowane jako objaw zdrady narodowej swoim obrzydlistwem dorównującej co najmniej poinformowaniu Amerykanów przez pułkownika Kuklińskiego, że nieboszczyk Jaruzelski przygotowywał stan wojenny.

Paradoksem jest to, że Polska, a właściwie Polacy za pieniądze państwa polskiego (a zatem polskich podatników) jeżdżą od lat uczyć Aborygenów, jak głosować, jak mobilizować wyborców, jak pilnować urn wyborczych i jak podliczać głosy. W większości wypadków jest to klasyczny przykład ślepca wiodącego kulawego, ale zdarza się, że ślepy kuternoga z Polski prowadzi na wybory zdrowego wyborcę, który lepiej od niego wie, o co chodzi

—dodaje Lasota. 8Jej zdaniem jednym z kalectw polskich macherów od obserwowania głosowań jest to, że nie wiedzą lub nie rozumieją, iż wybory są najważniejszym procesem demokratycznym, a nie zawodami na wolnym ringu. Oraz pyta:*

Dlaczego członkowie komisji nie umieli spisać protokołów? Dlaczego nie robili kopii, by następnego dnia móc ogłosić wyniki u siebie? Czytałam, że komisje obwodowe wielokrotnie odsyłały protokoły do okręgów, bo nie zostały one właściwie wypełnione czy podpisane. A co dalej się z nimi działo? I gdzie były partie opozycyjne?

8Jak twierdzi, warto także zapytać ile protokołów ma dziś PiS.*

Kto może podliczyć głosy, oddane w komisjach, w których zgadzały się liczba kart, liczba głosujących i liczba członków komisji, a na dodatek urny czy karty do głosowania były cały czas pod czujnym okiem komisji? Czy można było żądać ponownego podliczenia głosów, choćby w wątpliwych okręgach? I na koniec – co się zmieniło, by zakładać, że druga turów będzie znacznie lepsza od pierwszej?

—zastanawia się.

Ryb, Rz

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.