Ponad 1/3 Polaków uważa, że wybory samorządowe powinny być powtórzone? To dużo, czy mało? Można powiedzieć mało, skoro ponad 54 proc. nie widzi takiej potrzeby. Ale biorąc pod uwagę naturalną bierność Polaków w sprawach publicznych, to grupa więcej niż znacząca.
Innym i słowy 1/3 Polaków nie uznaje wybranych właśnie władz za legalne. Mamy kolejne pęknięcie w społeczeństwie, kolejną po Smoleńsku - wyraźną oś podziału.
Takiego sygnału państwo nie powinno zostawiać bez odpowiedzi. Nie powinno – ale zostawi. To już widać gołym okiem. Rezultatem całej afery wyborczej stanie się nowy skład PKW ( dobre i to!). I tyle. Przestraszona przez chwilę władza ( rezygnacja prezydenta z wyjazdu do Japonii była jednak sygnałem poważnego poczucia zagrożenia) zaczyna odzyskiwać kontrolę nad sytuacją.
Czas na wielki bunt był w ubiegłym tygodniu. Gdyby, zamiast zajmować PKW – Solidarni 2010 zdecydowali się ją pikietować, to kto wie - może dziś na Wiejskiej zgromadziłyby się tłumy. A tak – jedna nieprzemyślana akcja – rozbroiła coś co mogło być zaczątkiem polskiego Majdanu.
Przy okazji w obozie władzy wzrosło znów znaczenie Bronisława Komorowskiego. Wyraźnie widać, że Ewa Kopacz pozostaje w tyle za lokatorem Belwederu. Prędzej, czy później pewnie przełoży się to na zmiany w kierownictwie PO. Ale zapewne dopiero po wyborach
Tymczasem potencjał społecznego protestu jest powoli ale systematycznie rozbrajany.
PO i PSL pracowicie sączą z ekranów przekaz o szaleństwie (przewidywanym) Jarosława Kaczyńskiego i amoku (nieoczekiwanym) Leszka Millera. (Wobec tego ostatniego formułowane są zresztą mniej lub bardziej zawoalowane propozycje, by ze swojego stanowiska się wycofał.) W sukurs politykom koalicji przyszli konstytucjonaliści. Że wyborów unieważnić nie można. Ze to byłby zamach na demokrację. (Przezabawne – wypaczanie wyborczego wyniku w tejże demokracji się mieści, ale postulat ich wyjaśnienia – już nie!).
Tak czy owak winą za fatalny przebieg wyborów – obarczona zostaje wyłącznie PKW i system informatyczny. Który przecież był zaledwie częścią całego zamieszania.
Do sądów trafiają wprawdzie protesty wyborcze. To dobrze. Ale jeśli nawet gdzieniegdzie wybory zostaną unieważnione – ciężko będzie im nadać ogólnopolską rangę. Cóż z tego, że w jednym, czy drugim powiecie dojdzie do powtórnego głosowania. Bez ogólnopolskiej kampanii – pójdzie na nie kilkanaście procent ludzi. Czy którykolwiek sąd zdecyduje się powtórzyć wybory do sejmiku? Bardzo wątpię.
W efekcie PiS dołączy jeszcze jedno nośne hasło do swojej przyszłorocznej kampanii prezydenckiej i parlamentarnej, którą będzie musiało przeprowadzić wedle starych przepisów. A Platforma i PSL okopią się w swojej „propaństwowej narracji” i ze zdwojonym zapałem wrócą do straszenia „krwawym Kaczorem”.
Najgorsze byłoby, gdyby za trzy miesiące nikt już nie pamiętał o cudach nad urną. A lemingom znów zaczął się śnić Macierewicz z nożem w zębach.
Prawo i Sprawiedliwość liczy, że nowym impulsem do społecznego buntu może się stać marsz 13 grudnia. Ten zapewne zaistnieje w mediach. Przez jeden, może dwa dni. O ile nie zdarzą się na nim prowokacje dające argument do straszenia podpaleniem państwa. Wtedy – festiwal medialny mamy gwarantowany. Manifestacja do nowych wyborów raczej nie doprowadzi, ale nie pozwoli zapomnieć o matactwach władzy.
Bo teraz walka toczy się o to, czy nad wyborczym skandalem przejdziemy do porządku dziennego równie łatwo i szybko, jak nad innymi aferami - hazardową, stoczniową, taśmową…Wagę problemu rozumie to już 1/3 Polaków. Już, albo dopiero…
Śledź NASZ RAPORT z przebiegu wyborów! Kliknij i bądź na bieżąco!
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/223519-czy-o-cudach-nad-urna-zapomnimy-rownie-szybko-jak-o-aferze-tasmowej