Maciej Wąsik: Cyrk, który nam zafundowała Państwowa Komisja Wyborcza trwa nadal. NASZ WYWIAD

fot. PAP/Marcin Obara
fot. PAP/Marcin Obara

O zadziwiających wyborach samorządowych na Mazowszu rozmawiamy z Maciejem Wąsikiem, nowo wybranym radnym sejmiku mazowieckiego i byłym szefem klubu radnych Prawa i Sprawiedliwości w Warszawie.

wPolityce.pl: - Jak Pan ocenia te wybory z perspektywy już 9 dni?

Maciej Wąsik — Przede wszystkim trudno te wybory ocenić do końca, bo chociaż finalne wyniki zostały przez Państwową Komisję Wyborczą już ogłoszone, w tym sensie, że wiadomo, kto dostał mandat, ale tak naprawdę, system informatyczny PKW w dalszym ciągu nie daje możliwości sprawdzenia, gdzie i jak głosowano, gdzie kto dostał głosy i przede wszystkim gdzie i ile było głosów nieważnych oraz czy i jakie były różnice między komisjami. To wszystko jest niedostępne.

To ważna informacja dla wyborców - przed komisjami nie ma już protokołów z głosowania i nie ma jak sprawdzić, czy dany kandydat faktycznie otrzymał oddane na niego głosy - nie można też zweryfikować, czy takie głosy zostały uznane za nieważne i w związku z tym nie można np. złożyć protestu wyborczego.

Jak wiadomo Jan Ołdakowski miał to szczęście, że poszedł do swojej komisji i tam jeszcze wisiały protokoły z głosowania, mógł sprawdzić, że jego głos lub żony nie został uwzględniony. Ja już nie jestem w stanie tego sprawdzić.

To, co otrzymywaliśmy w zasadzie już od piętnastu lat niemalże on-line, tuż po zakończeniu głosowania, w tym roku nadal jest to niedostępne. A to oznacza, że cyrk, który nam zafundowała Państwowa Komisja Wyborcza trwa nadal.

Tak jest wszędzie, a co było charakterystyczne dla Mazowsza?

— To, co robiła Państwowa Komisja Wyborcza to tylko jeden element, który składa się na obraz tych wyborów. Druga rzecz, to zafałszowanie wyników nie tylko poprzez liczenie głosów, błędy które popełniano, nadużycia podczas głosowania i różne poważne nieprawidłowości, które miały miejsce.

Bardzo istotne jest też to, co działo się przed wyborami, w trakcie kampanii wyborczej. Ja byłem kandydatem Prawa i Sprawiedliwości do sejmiku mazowieckiego z północnego Mazowsza i widziałem, jak całe północne Mazowsze wręcz opływało w koniczynach - znakach PSL-u. Wszystkie komitety miały limit wydatków narzucany przez prawo, ale odnosiłem wrażenie, że ten limit nie dotyczy Polskiego Stronnictwa Ludowego, które na wszystko miało pieniądze i wszystko mogło zrobić. Liczba bilboardów, ulotek, oplakatowanych Struzikiem i innymi kandydatami drzew na Mazowszu była po prostu zdumiewająca.

Mało tego, mam też ulotki, wydane, jak jest napisane za publiczne pieniądze - z logami publicznych instytucji, czy spółek należących do sejmiku mazowieckiego, gdzie jest napisane na kogo warto głosować, i są to kandydaci PSL-u i Platformy. Komitety nie miały równych szans. Żeby prowadzić kampanię, Prawo i Sprawiedliwość i jej kandydaci wpłacali pieniądze na komitet wyborczy. Ale ta kampania ginęła przy potężnej, ogromnej kampanii PSL-u. To były dosłownie miliony złotych.

Ale tego można było się spodziewać po wyborach sprzed 4 lat, kiedy też ogromna liczba głosów nieważnych korespondowała z rewelacyjnym wynikiem PSL

— Dlatego zgłosiliśmy wszędzie, gdzie można było swoich członków do komisji, oczywiście było losowanie i mniej więcej 3/4 naszych zgłoszeń zostało wylosowanych. Mieliśmy też mnóstwo mężów zaufania - być może nie wszędzie, ale wszędzie gdzie się dało, mieliśmy swoich członków w komisjach wyborczych, staraliśmy się naprawdę wszędzie pilnować.

Ale jak się okazuje posiadanie nawet swojego członka w komisji wyborczej, który ma tylko jedną parę uszu i jedną parę oczu to jest za mało, żeby mieć dobrą kontrolę nad wyborami.

W mojej ocenie, faktycznie tam, gdzie rządził PSL mogło dochodzić do tzw. cudów nad urną. Cały ten system wyborczy, cała ta machina i prezygotowanie wyborów służyły temu, żeby wyprodukować mnóstwo głosów nieważnych. Była dezinformacja wyborców, w jaki sposób głosować - mówiono, żeby stawiać krzyżyk na każdej karcie a nie jeden w całej książeczce.

A czy macie dowody na twarde fałszerstwa?

— Mamy pojedyncze dowody, że głosy były dosypywane do urny, że ktoś wynosił głosy na zewnątrz, żeby je wypełnić i potem dorzucić. Takich złapań za rekę mamy sporo. Jest ich zdecydowanie więcej niż np. cztery lata temu. Te dowody są wciąż zbierane. Zobaczymy jak do tego odniosą się sądy

Z komisji wyborczych na północnym Mazowszu, gdzie miałem swoich mężów zaufania, którzy w moim imieniu pilnowali wyborów, mam sygnały, że około połowy głosów nieważnych to były głosy puste. Czyli ci ludzie w sposób świadomy oddali głosy nieważne, bo nie wiedzieli co to za książeczka, lub co to za ludzie w niej są umieszczeni, a być może nie wiedzieli, co to jest sejmik wojewódzki. Zabrakło więc tutaj pewnej informacji i edukacji samorządowej, bo ludzie na wsi doskonale wiedzą kto to jest wójt, kto to jest radny i co to jest powiat - z tymi instytucjami mają do czynienia. A z sejmikiem wojewódzkim jeśli mają do czynienia, to bardzo rzadko.

Ale równie dużo głosów nieważnych tym razem dotyczyło powiatów. Ale może tu wytłumaczeniem jest ta słynna książeczka. Bo olbrzymia liczba głosów nieważnych to są głosy, gdzie na większości stron książeczki są krzyżyki. Czyli głosujące tak osoby miały przeświadczenie, że mają postawić krzyżyk na każdej karcie - tak, jak w swojej instrukcji nakazywała Państwowa Komisja Wyborcza, rozumując, że kartą jest każda strona danej książeczki.

CZYTAJ: - Wyborcza farsa na zamówienie Komisji? Czy PKW mogła zmylić wyborców? ZOBACZ spot promujący głosowanie

Wczoraj Bronisław Komorowski powiedział, że broszura/książeczka do głosowania była polem doświadczalnym już 4 lata temu na Mazowszu - ale wówczas nikt nie protestował. Dlaczego nikt wówczas nie protestował?

— Wówczas na pewno mieliśmy gorszy system kontroli wyborów niż teraz. Mało tego, tych głosów nieważnych było mimo wszystko mniej, nawet na Mazowszu, choć też tu była ich rekordowa liczba.

Ale przede wszystkim wybory nie mogą być polem doświadczalnym dla jakiejś tam książeczki. Tak nie może być. Przypomnę, że 4 lata temu na północnym Mazowszu 50 proc. głosów otrzymał PSL,a odsetek głosów nieważnych był prawie tak duży jak obecnie.

Liczba głosów nieważnych pokazuje, że te książeczki nie zdały egzaminu. Zabrakło chociażby precyzyjnej instrukcji, która powinna znaleźć się na pierwszej stronie. 4 lata temu pierwszy na liście był SLD, który też otrzymał bardzo dobry wynik, w niektórych powiatach nawet lepszy niż PiS.

A czy idąc tropem słów prezydenta uprawniona jest hipoteza - że 4 lata temu mieliśmy na Mazowszu test z książeczką, ten test wypadł „pozytywnie” - przy dużej liczbie głosów nieważnych wygrał PSL - to w tym roku tę sytuację powtórzono już we wszystkich województwach…

— Jak rozumiem, chodzi o to, że ten test wypadł wówczas nad wyraz negatywnie, wręcz fatalnie. Dziwię się, że nie przetestowano tej książeczki wpierw na jakimś modelu teoretycznym, że nie przeprowadzono badań. PKW mogło przecież przeprowadzić badanie, w jaki sposób układ książeczki może wpływać na wynik wyborów. Ludzie sugerują się przecież pewnymi rzeczami, nie wszyscy mamy tę samą wysoką świadomość wyborczą. Namawiamy ludzi, żeby w jak największej liczbie chodzili na wybory, żeby brali na siebie odpowiedzialność, to musimy im pomóc, żeby ich głosy nie były marnowane.

Dlatego uważam, że te tzw. testy wypadły fatalnie. Państwo nie zdało egzaminu.

Rozmawiał Krzysztof Karwowski

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.