Komorowski nie jest idiotą, czyli Polska w odmętach demokracji bananowej

fot. PAP/Jacek Turczyk
fot. PAP/Jacek Turczyk

Nie ma  co! – pomyślałem sobie - konsekwentny aż do bólu (albo bulu, nomen omen) jest ten prezydent Komorowski. Rozpoczął kadencję od prowokacji wobec krzyża na Krakowskim Przedmieściu, co rozpętało potężną burzę. No a teraz, pod koniec tego etapu (oby ostatniego), także nie stroni od awantury politycznej. Widocznie mu się to opłaca.

Nie ma wątpliwości, że to słowa Komorowskiego sprowokowały rozpaczliwą akcję narodowców pod PKW i w środku gmachu. Kiedy ma się do czynienia z oczywistym skandalem, który swoim rozmiarem ogarnia całe państwo, to oczywistym wydaje się umiar w słowach, zwłaszcza ze strony władzy. Po prostu, żeby nie dolewać benzyny do ognia.

Czy Komorowski tego nie rozumie? Wolne żarty. Jeśli doświadczony polityk,  w rozgorączkowanej atmosferze, publicznie twierdzi, że ewentualność powtórzenia wyborów to „odmęty szaleństwa”, to jest prowokatorem. Albo nieodpowiedzialnym idiotą. Trzeciej możliwości  nie widzę. Komorowski idiotą nie jest. Koniec kropka, wnioski każdy wyciąga samodzielnie.

Premier Kopacz „absolutnie wyklucza powtórne wybory”. Po czym zupełnie nieskrępowana elementarną logiką, demonstrując absolutny brak przywiązania do własnych słów wypowiedzianych przed chwilą, oświadcza, że

tylko ci, którzy nie znają polskiego prawa dzisiaj mogą tego rodzaju herezje głosić.

Tymczasem właśnie polskie prawo nie wyklucza unieważnienia, a co za tym idzie, powtórzenia wyborów. Polskie prawo dało taką możliwość w gestię sądów okręgowych.

Czy Ewa Kopacz nie wie, co mówi? Po tak długim czasie w polityce? Po latach ministrowania, marszałkowania, wreszcie premierowania od kilku tygodni, nie wie, że jest prawo pozwalające powtórzyć wybory? Naprawdę jest taka odporna na wiedzę po tylu latach na szczytach władzy? To możliwe, lecz nieprawdopodobne. Najpewniej kłamie, kierując to kłamstwo do elektoratu, który jest równie daleki od myślenia, jak jej partia od demokracji.

A mamy do czynienia z sytuacją, gdy partia balansująca na granicy progu wyborczego nagle kilkakrotnie zwiększa swój stan posiadania, a w wyborach wystąpiła porażająca ilość głosów nieważnych. Można snuć różne teorie, ale przecież nie da się tego wytłumaczyć nagłą tępotą wyborców. Zwłaszcza, że ta tępota nastała jednocześnie z erupcją niesłychanej tępoty Państwowej Komisji Wyborczej, a na dodatek z potężną awarią systemu informatycznego.

Każdemu normalnemu człowiekowi w tej sytuacji przychodzi na myśl fałszerstwo, zafałszowanie, wypaczenie wyborczego werdyktu, czy jak tam to nazwać. Tylko skończony naiwniak, jeśli nie dureń, może na poważnie twierdzić, iż wystarczy, jeśli ci sami ludzie na nowo przeliczą głosy. I że ta sama banda nieudaczników może czuwać nad tym przeliczaniem i potem wszystko podsumuje.

Tymczasem władza odpowiada na te słuszne wątpliwości i postulaty prowokacją i kłamstwem. Skąd my to znamy? Ja mam déjà vu, jak mówią Francuzi. Prowokacja, fałszerstwo, kłamstwo – jaki ustrój w tym celował? Kto był tam szefem propagandy? Ja rozumiem, że premier Kopacz, w końcu lekarka, może lubić zabawę w doktora z prezydentem Komorowskim, ale czy to musi być akurat doktor Goebels?

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.