Wolski o skandalu w PKW: Ta sytuacja obciąża władzę, przynajmniej z racji jej niestaranności i przyzwolenia. NASZ WYWIAD

Fot. wPolityce.pl
Fot. wPolityce.pl

wPolityce.pl: PiS oraz inne środowiska polityczne i społeczne widząc to, co dzieje się po wyborach samorządowych, wskazuje na konieczność ponownej weryfikacji wyników wyborów. Słusznie?

Marcin Wolski: Absolutnie słusznie podnosi się takie oczekiwania. Wbrew tym, którzy zarzucają PiSowi podpalanie państwa, uważam, że ta partia swoje oczekiwania formułuje nad wyraz delikatnie i subtelnie. Nie uderza z „grubej rury”, nie mówi o tym, że mamy do czynienia z fałszerstwem, ale domaga się po prostu sprawdzenia. Domaga się sprawdzenia, czy wielka rzesza Polaków miała szansę, by ich opinia została uwzględniona. To jest rzecz naturalna. To jest nie tylko obowiązek opozycji, ale również partii rządzących. Władza powinna się troszczyć o to, by procedury demokratyczne były zachowane, bez względu na to, kto wygrywa wybory.

Słyszymy jednak, że dopóki nie ma wyroków sądu, dopóty nie ma mowy o żadnych oszustwach czy wypaczeniu wyników. Może należy studzić emocje w tej sprawie?

Śmieszy mnie podejście, wskazujące, że sprawa zależy tylko i wyłącznie do sądów, a one mogą stwierdzić nieważność wyborów tylko i wyłącznie na podstawie niezbitych dowodów. Przy czym nie wiadomo, co miałoby być niezbytym dowodem. Wydaje się, że tylko film z nagraną czarną wołgą, najlepiej na moskiewskiej rejestracji, który pokazuje przekazywanie wypełnionych kart wyborczych jednej z komisji, mógłby przekonać sądy. Dopiero pokwitowanie przekazania kart może być ewentualnym powodem do protestu wyborczego.

Może zwyczajnie nie ma dowodów na fałszerstwa?

Przecież istnieje w Polsce coś takiego, jak proces poszlakowy. Mówiąc obrazowo: jeśli coś wygląda, jak słoń, ryczy jak słoń i zostawia za sobą odchody słonia, to to jest słoń, niezależnie od tego, że w papierach ma napisane co innego. Znaczna część opinii medialnej nie przyjmuje jednak do wiadomości faktów. Stwierdza, że ot tak z niczego mogło w Gdyni poparcie dla jakiejś partii wzrosnąć o 1000 procent, że ot tak z niczego na Śląsku protokoły mogły przyrastać o 130 tys. głosów, czy w skali mikro, że sześć głosów sióstr zakonnych z Krakowa mogło wyparować. Jeśli to nie jest kraj, w którym grasuje Woland i jego ekipa, to każde takie doniesienia powinny zostać sprawdzone.

Te wydarzenia układają się w jakąś spójną całość?

Doniesień o nieprawidłowościach jest tak dużo, że rodzi się podejrzenie, że nie jest to tylko kilka incydentów, niezależnych od siebie. One być może układają się w jakąś całość. Nawet jeśli ta całość nie jest elementem spisku – nie posuwam się do sugerowania tego, to na pewno ta sytuacja obciąża władzę, przynajmniej z racji jej niestaranności i przyzwolenia.

Dlaczego? Może władza zastała zaskoczona tą sytuacją?

Sygnały o nieprawidłowościach w wyborach docierały do nas od lat. Do nie jest nowa sprawa. Jednak puszczaliśmy te doniesienia mimo uszu. W tej chwili mamy poważne podstawy sądzić, że rzeczywiście PiS wygrał wybory do Parlamentu Europejskiego, ponieważ tam pojawiło się nagle 300 tys. nieważnych głosów. Co więcej to rodzi podejrzenie, że aktualnie, miłościwie panujący nam prezydent Bronisław Komorowski niekoniecznie wygrał wybory. One też były dość przybliżone.

Obecna sytuacja odciska się piętnem na wyborach także z przeszłości?

To, że rządzący aktualnie nie chcą wykonać żadnego gestu, który uwiarygodniłby te wybory, rzutuje na atmosferę na przyszłość, ale również rzutuje na przeszłość. To podważa również praworządność kraju, co jest bardzo szkodliwe. Na miejscu rządzących, nawet jeśli miałbym 1200 procent pewności, że wybory były rzetelne, dla świętego spokoju, dla uspokojenia nastrojów przystałbym na postulaty opozycji.

Rozmawiał Stanisław Żaryn

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.