To jeszcze mecziarowska Słowacja czy już Białoruś? Niech powstanie system pokazujący wyborcze protesty

Rys. RafałZawistowski
Rys. RafałZawistowski

Wielokrotnie starałem się studzić nastroje. Polskę rządzoną przez Tuska przyrównywałem raczej do Słowacji Mecziara niż do Białorusi. Po raz pierwszy dostrzegam symptomy, które każą jednak skierować wzrok w poszukiwaniu porównań bardziej na wschód.

Uporządkowanie wydarzeń z ostatnich kilkunastu dni jest bardzo trudne, a jeszcze bardziej ryzykowne jest postawienie hipotezy co do intencji, stojących za tym zamieszaniem. W takich sytuacjach uciekam się często do subiektywnego rankingu spraw najważniejszych i taki zamierzam tu przedstawić, zaczynając od kwestii podstawowych.

System informatyczny i działania KBW. To z pewnością materiał do badania przez Najwyższą Izbę Kontroli – która działania w Krajowym Biurze Wyborczym już rozpoczęła – oraz być może przez inne służby. Nie ma wątpliwości, że KBW i PKW wykazały się tutaj zadziwiającą niefrasobliwością. Nawet gdyby wielkodusznie przyjąć, że od chwili ogłoszenia przetargu na jeden kompleksowy system pod koniec 2013 r. następne wydarzenia były jedynie konsekwencją obowiązującej Ustawy o zamówieniach publicznych, to i tak pozostaje pytanie, jak to możliwe, że pierwszy przetarg został zaplanowany z tyloma wadami, że musiał być unieważniony. Drugie, ważniejsze pytanie, brzmi: dlaczego PKW przespała lata 2011-2014, nie organizując przetargu na nowy, kompleksowy system w tym okresie, gdy było mnóstwo czasu, aby przetarg porządnie zaplanować, ewentualnie w razie protestów przeprowadzić ponownie, stworzyć dobry system i przeprowadzić jego testy? Czy był to wynik nieudolności, lenistwa, niefrasobliwości, braku zdolności myślenia strategicznego czy też celowe działanie?

Poza tym trzeba pytać, dlaczego PKW nie alarmowała, skoro – jak mówią nieoficjalne informacje, a zapewne potwierdzi kontrola NIK – na etapie testów widać było, że system Nabino nie może zadziałać; dlaczego natychmiast nie została uruchomiona procedura awaryjna i czy w ogóle taka była dobrze zaplanowana.

Co ciekawe, firma Nabino swego czasu chciała stworzyć system strony internetowej i intranetowej dla… NIK. NIK podszedł jednak do sprawy profesjonalnie: urzędnicy stwierdzili, że oferta Nabino nie spełnia wymogów, choć była faktycznie tania. Nabino odwołało się do Urzędu Zamówień Publicznych i przegrało. Można? Można.

Członkowie PKW gremialnie podali się do dymisji. To jednak nie powinno ich chronić przed ewentualną odpowiedzialnością. Warto przypomnieć, że jeśli NIK w trakcie swojej kontroli odkryje łamanie prawa, jedną z natychmiastowych czynności jest złożenie przez Izbę zawiadomienia do prokuratury.

Sprawa systemu informatycznego ma z kolei dwa aspekty: tempo liczenia głosów i bezpieczeństwo. Ta pierwsza sprawa to nie tylko kwestia irytacji i niedogodności szczególnie dla kandydatów na wójtów, burmistrzów i prezydentów, startujących w drugiej turze. To także stworzenie okoliczności bardzo sprzyjających wszelkiego rodzaju manipulacjom. Przez kilkadziesiąt godzin problemy z systemem potęgowały chaos, w którym ogromnie łatwo było zmienić wyniki głosowania na poziomie komisji obwodowych. Ich członkowie pracowali w stanie skrajnego napięcia i zmęczenia, a ewentualni mężowie zaufania nie byli zapewne w stanie śledzić całego procesu liczenia, przeliczania i ponownego liczenia. Jeśli dodać do tego mnogość anegdotycznych przykładów nienależytego zabezpieczenia kart – urny bez plomb, urny improwizowane z pudeł czy koszy na śmieci, worki z kartami leżące byle jak w jakichś magazynach itp. – sprawa staje się naprawdę poważna. Tam, gdzie pojawiają się międzynarodowi obserwatorzy wyborów, przedłużające się liczenie głosów jest przez nich zwykle uznawane za czynnik sprzyjający fałszerstwom.

Druga kwestia to bezpieczeństwo. Informacje, które pojawiały się w trakcie liczenia głosów, wzbudzały największy niepokój. Według niektórych specjalistów, możliwa była manipulacja na etapie przesyłania protokołów z komisji obwodowych poziom wyżej. Te wątpliwości i sygnały nie zostały przez nikogo dostatecznie zbadane i wyjaśnione, bo za wystarczające wyjaśnienia trudno uznać deklaracje ludzi z firmy Nabino czy z KBW. Prawda jest taka, że nie możemy mieć ostatecznej pewności co do rzetelności rezultatu w tych przypadkach, gdzie dane zostały wysłane właśnie za pomocą systemu informatycznego, chyba żeby doszło do ponownego liczenia głosów od poziomu komisji obwodowych.

Rozbieżność między exit polls a rezultatami. Rozbieżność ta jest różna w różnych okręgach, momentami bardzo znaczna. Na razie nie ma przekonującego wyjaśnienia tej sytuacji.

Skoro ankieterzy podawali respondentom karty, przypominające te do głosowania, należy założyć, że pytani – poza może kompletnymi idiotami – wiedzieli przynajmniej tyle, że postawili krzyżyk przy konkretnym nazwisku na konkretnej liście lub – o ile popełniliby błąd – przy kilku nazwiskach na kilku listach. Gdyby taką informację przedstawili ankieterowi, ten powinien był uznać głos w wyborach do sejmiku za nieważny, a te nie były w sondażu uwzględniane. Można oczywiście założyć, że jakaś liczba pytanych ukryła swoją własną ignorancję, ale bardzo trudno uznać, że było to zjawisko masowe. Dlatego właśnie rozbieżność pomiędzy sondażem a wynikami powinna zostać gruntownie zbadana.

Głosy nieważne. Tu sprawa jest bodaj najpoważniejsza. Jeśli prawdą jest, że jakaś liczba nieważnych głosów ma swoje źródło w kształcie książeczki do głosowania w wyborach do sejmików, PKW powinna wyjaśnić, dlaczego w taki właśnie sposób została skonstruowana „karta” do głosowania, co – jak wskazał Paweł Kowal – stoi w rażącej sprzeczności z art. 40. kodeksu wyborczego. Całkowicie niezrozumiały jest brak na pierwszej stronie tejże książeczki jasnej i przejrzystej instrukcji, mówiącej wyraźnie, że krzyżyk można postawić jedynie na jednej karcie.

Ogromnym problemem jest jednak zniesienie w wyniku nowelizacji kodeksu wyborczego z 2011 r. obowiązku opisywania przyczyny uznania głosu za nieważny. Dziś widać, że ta zmiana – pozornie jedynie pragmatyczna – ma ogromne znaczenia dla zrozumienia mechanizmu wyborczego i wykrycia ewentualnych fałszerstw. Całkowicie czym innym bowiem jest głos nieważny z powodu niezaznaczenia żadnego kandydata, a czym innym głos unieważniony z powodu postawienia znaczków przy dwóch różnych listach. Mimo braku wymogu w kodeksie wyborczym, w sytuacji niepewności i dla klarownej sytuacji, głosy nieważne powinny teraz zostać opisane, a do przepisów czym prędzej – jeszcze przed przyszłorocznymi elekcjami – powinien wrócić zniesiony w 2011 r. wymóg.

To są sprawy najbardziej konkretne. Jest też kilka wniosków bardziej ogólnych. Kompromitacja PKW w obecnym kształcie. Członkowie PKW wprawdzie podali się do dymisji, ale ich oświadczenia i wypowiedzi podczas konferencji prasowej w sobotnią noc nie pozostawiają wątpliwości, że nie jest to gest odpowiedzialności za własną nieudolność, ale raczej odruch obrażonej dumy. Państwo z PKW czują się ewidentnie ofiarami niesprawiedliwej i krzywdzącej nagonki, nie poczuwając się do najmniejszej winy za sytuację.

Do PKW przyjdą nowi ludzie, ale będą to ludzie z tego samego klucza: w większości wiekowi sędziowie z trzech instytucji wymiaru sprawiedliwości. Tymczasem taka PKW jest niesprawna i niepotrzebna. Pisałem o tym niedawno na naszym portalu.

Skandaliczna postawa najważniejszych postaci wymiaru sprawiedliwości. Prezes Trybunału Konstytucyjnego, prezes Naczelnego Sądu Administracyjnego i I prezes Sądu Najwyższego wydali wspólne oświadczenie, w którym stwierdzili, że nie ma mowy o żadnych poważnych nieprawidłowościach wyborczych. Zrobili to, nie znając faktów i przed upływem terminu składania protestów, a więc nie opierali się na faktach, ale na politycznym zapotrzebowaniu. Taka postawa dyskwalifikuje wszystkich troje jako szefów naczelnych instytucji wymiaru sprawiedliwości. Prof. Andrzej Rzepliński, prezes TK, nie kryje zresztą nawet swoich politycznych, a wręcz partyjnych sympatii. W mediach wypowiada się bez zachowania nawet pozorów wstrzemięźliwości, która przystoi najważniejszemu sędziemu, rozsądzającemu sprawy polskiej ustawy zasadniczej. Powstaje też pytanie, czy nie jest to wywieranie bezprawnego nacisku na sędziów, do których trafią protesty wyborcze.

Podważenie zaufania do demokracji. Nie sądzę, aby była w Polsce osoba, która – śledząc choćby pobieżnie wydarzenia polityczne – nie zdawała sobie sprawy, że stało się coś bardzo groźnego. Reakcje na to będą różne w zależności od sympatii politycznych i charakteru.

Sfrustrowani radykałowie w rodzaju Ewy Stankiewicz czy Grzegorza Brauna mogą się stać wygodnym narzędziem w rękach prowokatorów władzy. O tym, że wchodząc do siedziby PKW stali się najpożyteczniejszymi idiotami, pisałem już na naszym portalu.

Część osób skutecznie zniechęci się do brania udziału w wyborach, nabiorą bowiem przekonania, że ich głosy i tak nic nie znaczą. W zasadnie dramatycznym tonie mówił o tym w świetnym wystąpieniu w TVN24 Paweł Kowal.

Paradoksalnie najgorsze skutki będzie to jednak miało dla sympatyków drugiej strony. Tam zacietrzewienie jest tak wielkie, a zarazem inwestycja psychiczna we wspieranie obecnej władzy tak pokaźna, że im dalej idą sprawy, tym trudniej się z tego wycofać, bo koszt psychiczny jest tym większy. Ta strona (podobnie zresztą jak czasem sympatycy strony przeciwnej) nie jest już w stanie przyznać – choć w głębi ma zapewne taką świadomość – że naruszenie podstawowych zasad ma skutki sięgające znacznie dalej niż tylko „wstrętne pisiory” i – ostatnio – „popełniający polityczne samobójstwo Leszek Miller”. Nie chcą przyjąć, że ostatecznie skutki odwrócą się przeciwko nim, bo obudzą się w którymś momencie w kraju stricte autorytarnym i nagle okaże się, że albo trzymają się dokładnie linii władzy, albo dostają w tyłek; albo, jeśli w jakiś sposób władza przejdzie w końcu w ręce opozycji, jej sympatycy i przedstawiciele nie będą mieli dla nich litości, zaś głosy rozsądku utoną w zrozumiałych krzykach, domagających się zemsty za wszystkie upokorzenia.

Co robić, a czego nie robić? Droga Brauna i Stankiewicz to oczywiście realizacja scenariusza drugiej strony. Im bardziej napięta jest sytuacja, tym bardziej należy się wystrzegać prowokacji – to zasada stara i oczywista. Nie znaczy to, że żadna presja społeczna nie powinna mieć miejsca. Trzeba ją jednak bardzo precyzyjnie miarkować.

Najważniejsze wydaje się dziś rzetelne, spokojne i precyzyjne podsumowanie wątpliwości, związanych z przebiegiem wyborów. Partie opozycyjne, które kontestują sposób ich przeprowadzenia, powinny szybko połączyć siły i zainwestować w solidną wirtualną prezentację wszystkich naruszeń i zgłoszeń. To nie jest projekt bardzo skomplikowany technologicznie, a powinien być realizowany już teraz. Pojedynczych sygnałów jest mnóstwo, trzeba je jednak udokumentować, zebrać, uszeregować geograficznie, porównać z oficjalnymi rezultatami i wynikami exit polls. Można sobie wyobrazić dostępną w internecie czytelnie zaprojektowaną mapę wszystkich obwodów głosowania z naniesionymi na nią incydentami i zgłoszeniami do sądów okręgowych, informacją o treści złożonych protestów i przebiegu spraw w sądach. Mielibyśmy wówczas jednoznaczny i czytelny przegląd sytuacji.

Druga kwestia do podjęcie próby nowelizacji kodeksu wyborczego tak, aby ponownie obowiązkowe stało się opisywanie przyczyn uznania głosu za nieważny. Trzecia sprawa to bardzo uważne przestudiowanie pokontrolnych wniosków NIK z kontroli w KBW, które powinny się pojawić jeszcze w pierwszym kwartale przyszłego roku. Rekomendacje, jakie zaprezentuje Izba, powinny zostać w miarę możliwości zrealizowane przynajmniej przed wyborami parlamentarnymi na jesieni 2015 r.

Gdzie się dziś znajdujemy? Podobnie jak część polityków opozycji, nie piszę, że wybory zostały „sfałszowane” w sensie centralnie sterowanej akcji zmiany wyników, bo na to nie ma dowodów (być może na razie). Trudno natomiast mieć wątpliwości, że wyniki są w jakimś stopniu wypaczone i zafałszowane. Anegdotyczne dowody wskazują, że ten stopień może być znaczny. Może to być skutek wielu drobnych fałszerstw na poziomie komisji obwodowych, czemu sprzyjał ogólny chaos.

Jeśli do wymienionych faktów dołożyć bezprecedensowe zatrzymanie w siedzibie PKW dziennikarzy, wykonujących swoje służbowe obowiązki, następnie postawienie ich przed sądem oraz deklarację Hanny Gronkiewicz-Waltz, że oczekuje, iż zostaną oni skazani – sytuowałbym dzisiejszą Polskę gdzieś blisko wschodniej granicy mecziarowskiej Słowacji. A może nawet już jedną nogą na Białorusi.

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.