Warte odnotowania wnioski przynosi porównanie wyników exit poll i tych podawanych ostatecznie przez Państwową Komisję Wyborczą na przestrzeni ostatnich kilku lat.
CZYTAJ: Oficjalne wyniki NIGDY rażąco nie różniły się od exit poll!
Sprawa jest oczywista: exit-polle trafiają zawsze niemal w punkt, z jednym wyjątkiem: wyborów samorządowych.
W tym roku oficjalne wyniki „pogorszyły” wynik PiS o niemal 5 proc., wynik PO - o 1 proc., „podwyższając” jednocześnie wynik PSL - w porównaniu z exit poll - aż o prawie 7 punktów.
Taki sam mechanizm miał miejsce 4 lata temu. Wówczas w wyborach samorządowych Platforma Obywatelska zdobyła 30,89%, Prawo i Sprawiedliwość 23,05%, a Polskie Stronnictwo Ludowe 16,30%. A według exit poll, PO zdobyła 33,8 procent głosów, PiS - 27 procent głosów, PSL 13,1%. A więc i wówczas wynik PiS spadł ostatecznie o 4 punkty, a wynik PO - o 3 punkty. Wzrosły za to notowania PSL, o 3,5 proc.
Jednocześnie Państwowa Komisja Wyborcza przekonuje, że broszury użyte do głosowania do sejmików, nie były czymś nowym, a więc nie były czynnikiem decydującym przy tegorocznym wypaczeniu woli wyborców:
Na sobotniej konferencji prasowej sędzia Zabłocki poinformował, że karty w formie broszury były stosowane w 1991, w 1993, 1997, 2001, 2005, 2007 r. i 2011 r., a w wyborach samorządowych w 1998, 2002, 2006, 2010 r. „W żadnej z poprzednich edycji nie był podnoszony problem, że taka karta wpływała na decyzję wyborcy” - podkreślił. -
czytamy w depeszy PAP.
Zielone cuda nad urnami nie są więc czymś całkowicie nowym. Miały miejsce również 4 lata temu. Wówczas jednak na nieco mniejszą skalę, i co ważne, nie towarzyszyła im zapaść systemu liczenia głosów. Głosy podnoszące alarm nie miały więc szansy wybrzmieć. Zwłaszcza, że był to tragiczny czas tuż po Smoleńsku.
Czy jest szansa na przywrócenie w Polsce elementarnego zaufania do wyborów? Jak dotąd najwięcej w tej sprawie zrobili członkowie PKW, podając się do dymisji. Przy okazji ośmieszyli prezydenta Komorowskiego, według którego żądanie sanacji PKW było „odmętami szaleństwa”. Sędziowie uznali jednak, że coś się jednak stało, i odeszli. Niestety, nawet ten gest - dobry i właściwy - nie otrzeźwił wszystkich.
Oto prof. Andrzej Rzepliński, prezes Trybunału Konstytucyjnego, nie tylko uważa, że wszystko jest w porządku, ale wręcz pozwala sobie na słowne ingerowanie w życie polityczne.
„To był dobry moment, żeby zejść, a nie został wykorzystany” -
— powiedział Rzepliński, odnosząc się do apeli Leszka Millera w sprawie wyborów.
Po tak bezprecedensowej wypowiedzi prof. Rzepliński powinien złożyć dymisję z zajmowanego urzędu. Nie tylko nie rozumie powagi sytuacji, ale także łamie podstawowy podział władz, zapisany w konstytucji.
I tak oto dożyliśmy czasów, w których Leszek Miller broni demokracji, a Rzepliński demokrację dobija, forsując uznanie dla ordynarnej maskirowki AD 2014.
PS. Polecam najnowszy numer tygodnika „wSieci”, a w nim obszerny raport na temat wyborczych skandali. Od poniedziałku w kioskach!
Wspierajmy niezależne media, bo bez nich nie będzie wolnych, uczciwych wyborów.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/223200-zielone-cuda-nad-urnami-nie-sa-czyms-calkowicie-nowym-mialy-miejsce-rowniez-4-lata-temu