Jacek Sasin musiał znokautować HGW by marzyć o prezydenturze Warszawy. Nie zrobił tego

PAP/Paweł Supernak
PAP/Paweł Supernak

Nie przeceniam rangi telewizyjnych debat, ale Sasin potrzebował wielkiego wydarzenia, które zmieniłoby oblicze tej kampanii. Kandydat PiS jest mało, zwłaszcza na tle Hanny Gronkiewicz-Waltz, znany, w I turze dostał nieco ponad połowę głosów swej konkurentki, nie może liczyć na życzliwość mediów. Słowem: to on musiał atakować.

Widać jednak, że nie leży to w jego naturze, więc tego nie zrobił. Mało tego, gdy spadła mu z nieba manna, czyli pod TVP przyszli protestować mieszkańcy Radiowa, którzy żądają zamknięcia wysypiska śmieci spod ich nosów, Sasin nie potrafił się na niej pożywić. Mięciutko poprosił, by pani prezydent się od nich nie odwracała i tyle. Nawet nazywając ją „nieskuteczną” przepraszał za to sformułowanie!

Gronkiewicz-Waltz jest wyjątkowo nieudolnym prezydentem: Warszawa za jej kadencji nie wybudowała wciąż nawet kawałka drugiej linii metra, domy w niej się waliły, była zalewana, przy byle deszczu, za to HGW robiła sobie sesje zdjęciowe na wałach powodziowych. I co? Tego wszystkiego Sasin jej nie wytknął. Nie umiał powiedzieć co on zrobiłby na jej miejscu.

Zamiast tego składał wyborcom kolejne obietnice, choć akurat w tym nikt nie przebije Platformy. To kosmiczne obietnice Gronkiewicz-Waltz sprzed ośmiu lat były i będą nie do pobicia.

Sasin wypadł nieźle. Jest sympatyczny, uczciwy i sprawia wrażenie kompetentnego. Co z tego, skoro polityk z niego marny. Ale cóż, PiS wystawił go tutaj, by nie uronił nic z głosów twardego, pisowskiego elektoratu. I nie uroni. Prezydentem też nie zostanie.

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.