Prezydent rzucił linę członkom PKW, a oni pokazali mu gest Kozakiewicza

fot. prezydent.pl/Wojciech Grzędziński
fot. prezydent.pl/Wojciech Grzędziński

Za „cuda” wyborcze odpowiadają Komorowski, Tusk, Kopacz, Piechociński oraz PO i PSL. Mogli zmienić dziadowski system wyborczy, ale tylko taki zapewniał optymalizację wyników.

Prezydent Bronisław Komorowski wpadł w pułapkę nazywając popadaniem w „odmęty szaleństwa” podważanie oficjalnych wyników wyborów samorządowych. W te same „odmęty” mieli się zapuszczać ci, którzy kwestionowali legitymację członków Państwowej Komisji Wyborczej. Sędziowie reprezentujący Trybunał Konstytucyjny, Sąd Najwyższy oraz Naczelny Sąd Administracyjny mieli być gwarantami rzetelnie przeprowadzonego głosowania i w ogóle ostoją przestrzegania standardów demokracji. Aż tu nagle 21 listopada cała ta ostoja podała się do dymisji. Wedle kryteriów Bronisława Komorowskiego, sędziowie zasiadający w PKW popadli w „odmęty szaleństwa”. I w ten prosty sposób prezydent Komorowski został modelowo wystrychnięty na dudka.

Kiedy gospodarz Belwederu spotkał się z prezesami TK, SN i NSA chciał dać sygnał, że wszystko ma pod kontrolą, problemy z organizacją wyborów to w sumie problem przejściowy i nie tak ważny, a trwanie w PKW sędziów, którzy starzeli się razem z III RP, to gwarancja przestrzegania demokratycznych procedur i standardów. I nagle ci, którzy dla prezydenta byli gwarantami, przestali nimi być, i to z własnej woli. To pokazuje, jak bardzo różne wypowiedzi i stanowiska głowy państwa mijają się z rzeczywistością, w jak wielkim stopniu prezydent kieruje się pobożnymi życzeniami i jak słabo czyta on sygnały wysyłane przez opinię publiczną. Bronisław Komorowski chciał się pokazać jako polityk stanowczy i zdecydowany, który nad wszystkim czuwa i panuje. Znacznie bardziej czuwa i panuje niż tradycyjnie zagubiona we mgle premier Ewa Kopacz oraz kierowana przez nią rozregulowana Platforma Obywatelska. Prezydent chciał w ten sposób zdobyć punkty u przeciętnego Polaka oraz w PO. Okazało się, że jego diagnozy oraz kalkulacje nie przetrwały nawet dwóch dni.

Złośliwie można by powiedzieć, że prezydent Komorowski rzucił linę Państwowej Komisji Wyborczej, natomiast jej członkowie pokazali mu gest Kozakiewicza. Oczywiście nie oznacza to, że jest powód, żeby PKW obdarzyć choćby jednym dobrym słowem. Takiego powodu nie ma. Podobnie jak nie ma powodu, żeby współczuć Bronisławowi Komorowskiemu. Obecny prezydent tak już ma, że mówi rzeczy dziwne i podejmuje równie dziwne decyzje. A obrona PKW w składzie, który właśnie podał się do dymisji była nie tylko dziwna, ale po prostu skandaliczna. To, że ktoś jest sędzią czy sędzią w stanie spoczynku nie oznacza, że jest nieomylny i chroniony przed jakąkolwiek krytyką. Także ze strony prezydenta. Problemem jest to, że prezydent Komorowski krytyczny jest wyłącznie wobec opozycji. Jego funkcja strażnika przestrzegania konstytucji i swego rodzaju kontrolera rządu jest po prostu fikcją.

Stanowisko prezydenta Komorowskiego oraz z dużym opóźnieniem ujawniony osąd premier Kopacz pokazują, że władza jest oderwana od rzeczywistości i udaje, że nie jest odpowiedzialna za to, za co ewidentnie odpowiada. PKW jest dziwnym tworem, bo zasiadają w niej sędziowie, ale jest w istocie organem władzy wykonawczej. A to władza wykonawcza, czyli także prezydent i rząd, w największym stopniu odpowiadają za bardak, jaki zrobiono z wyborów samorządowych. Odpowiada też oczywiście sejmowa większość, która powinna władzę wykonawczą kontrolować. Tym bardziej odpowiada, że przyjęła obowiązujący kodeks wyborczy i wyrzuciła do kosza wszystkie propozycje i uwagi opozycji. To oznacza, że za obecny stan odpowiada nie tylko PKW, ale też poprzednia marszałek Sejmu Ewa Kopacz. Odpowiada krytykujący „anarchię” i „nieodpowiedzialność” marszałek Senatu Bogdan Borusewicz. Wreszcie odpowiadają były premier Donald Tusk oraz prezydent Bronisław Komorowski.

Na zdrowy rozum to, co się zdarzyło podczas i po wyborach samorządowych można było łatwo przewidzieć, bo to, że polski system wyborczy jest powiązany sznurkiem od snopowiązałki było widoczne od lat. A jednak nic z tym nie robiono. A jeśli z czymś tak ważnym jak system wyborczy nic się nie robi, mimo że znajduje się on w stanie zawałowym, to ten bardak najwyraźniej komuś dobrze służył. Już podczas poprzednich wyborów były liczne sygnały o oszustwach i nieprawidłowościach, ale nawet one nie robiły wrażenie na obecnym układzie rządzącym. Znacznie łatwiej jest wpływać na wybory i ich wyniki, gdy system gnije, jest nieprzejrzysty i niesprawny, niż wtedy, gdy wszystko jest transparentne i dobrze funkcjonuje. Tym łatwiej, gdy ma się władzę, ogromny wpływ na funkcjonowanie aparatu wyborczego i liczne „osiągnięcia” w optymalizowaniu wyniku, czego najjaskrawszym przykładem był w ostatnich latach fenomen nieważnych głosów na Mazowszu.

Wiele wskazuje na to, że możliwość optymalizowania wyniku głosowania była głównym powodem utrzymywania systemu wyborczego w stanie zapaści i degrengolady. Taki system był po prostu dla obecnej władzy optymalny. Kiedy prezydent Komorowski i premier Kopacz kierują oskarżycielskie palce w stronę opozycji i (bardzo nieśmiało) w stronę Krajowego Biura Wyborczego w żywe oczy kpią z wyborców. Gdyby ten fatalny system im nie służył, dawno zostałby zmieniony. A odpowiedzialność za to, że zmieniony nie został, ponoszą przede wszystkim Bronisław Komorowski, Ewa Kopacz, Donald Tusk, Janusz Piechociński oraz PO i PSL.

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.