Czuję się jak w latach 80. A ja te czasy akurat dobrze pamiętam

Fot. wPolityce.pl/TVN24
Fot. wPolityce.pl/TVN24

Każdy, kto zna trochę moją pisaninę, wie, że nie lubiłem nigdy takich prostych analogii – do PRL czy Białorusi. A już zwłaszcza drażniło mnie, kiedy ogłaszali, że żyją w krwawej dyktaturze, ludzie młodzi, którzy lat 80. dobrze nie pamiętają, a Białoruś znają tylko z telewizji.

Dziś przyznaję: patrząc w telewizor, sam przypominam sobie lata 80., czasy najpierw dość brutalnej, ale później chwilami nawet całkiem aksamitnej dyktatury Jaruzelskiego. Nie w takim sensie, że wszystko jest tak samo jak wtedy, bo nie jest. Ale ton wystąpień, siła perswazyjnej opresji mainstreamowych mediów, wydaje mi się podobna.

Pominę już Monikę Olejnik wrzeszczącą na jednego z najspokojniejszych polskich polityków Adama Bielana: „Ja tu prowadzę program”. A Jarosława Gowina napominającą, żeby nazywał Kaczyńskiego i Millera nie premierami, a byłymi premierami. To już bardziej problem dla lekarza: waham się między psychiatrą i geriatrą.

Ale to się staje standardem u najbardziej normalnych zdawałoby się ludzi mediów. Których można było krytykować od lat, ale którzy pewnych granic nie przekraczali. Oto Andrzej Morozowski dowodzi w swoim programie w TVN 24, że słusznie zatrzymano w siedzibie PKW dziennikarzy TV Republika i Polskiej Agencji Prasowej, bo przecież powinni na wezwanie policji odejść z miejsca zdarzeń. Tak zaczynamy pojmować dziennikarstwo? Tak ma wyglądać obowiązek relacjonowania zdarzeń? Nawet europoseł PO Paweł Zalewski od tego akurat delikatnie się odciął.

Nie dziwota więc, że – nadal z chlubnymi wyjątkami - dziennikarze głównych programów informacyjnych w mediach elektronicznych po pewnych wahaniach z pierwszych dni niebywałego wyborczego skandalu podjęli ton opowieści o warchołach zagrażających stabilizacji. Ton wszechogarniający, nieomal jednolity. To jest ton znany z państw autorytarnych i totalitarnych.

Kanon nadają politycy. Bronisław Komorowski (a dziś jego rzeczniczka) i Ewa Kopacz demaskują podżegaczy w sposób, którego naprawdę nie powstydziłby się Jerzy Urban. To jest tym bardziej zabawne, że PO nie jest zdaje się głównym profitentem tego skandalu, przynajmniej nie w tym pierwszym, najbardziej wymiernym sensie. Jest nim PSL. Ale Komorowski i Kopacz podjęli decyzję aby wykorzystać tę historię do obrony jedynego modelu państwa, jaki znają. I do marginalizacji opozycji.

Z jednej strony europoseł Zalewski jako jeden z najinteligentniejszych po tamtej stronie ludzi wyraża przed kamerami niepokój z powodu tajemniczego przyrostu głosów PSL, sprzecznego z wszelkimi sondażami. Z drugiej, minister Tomasz Siemoniak już cieszy się z koalicji samorządowej PO z PSL oceniając ją jako wspaniałą. W tej koalicji, wszystko na to wskazuje, ludowcy delikatnie mówiąc oszwabili partię rządzącą. Ale Platforma robi dobrą minę do złej gry. Łyka żabę w imię obrony systemu.

To jednak problem polityków. A dziennikarze? To że polityków mechanicznie naśladują, że łowią ich wezwania do kampanii „przeciw warchołom”, to właśnie cecha lat 80. Typowa dla systemów niedemokratycznych. W pierwszych dniach wyborczego kryzysu apokaliptyczne relacje w TVN 24 czy w Polsat News rodziły w ludziach wątpliwości, czy wszystko dzieje się prawidłowo. Ale teraz po raz nie wiadomo już który postawiono uczestników frontu medialnego do pionu. Smutne, bardzo smutne.


Analizy, komentarze i wywiady Piotra Zaremby zawsze i wyłącznie na łamach tygodnika „w Sieci”:

Autor

Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.