Prof. Stępień o "kokonach" lokalnej władzy: „Samodzierżawie w samorządach doprowadziło do nepotyzmu!"

fot. kontaktownia/wPolityce.pl
fot. kontaktownia/wPolityce.pl

Na kilka dni przed lokalnymi wyborami jeden z twórców reformy samorządowej, prof. Jerzy Stępień, daje ostry wyraz swemu rozczarowaniu obecnym stanem lokalnej władzy.

Frekwencja z kadencji na kadencję maleje. Wójtowie, burmistrzowie i prezydenci całkowicie uniezależnili się od rady, niektórzy nie przychodzą nawet na jej posiedzenia. Jeden burmistrz z Dolnego Śląska szczyci się tym, że od 12 lat nie był na posiedzeniu rady

— mówi były prezes Trybunału Konstytucyjnego w wywiadzie dla „Gazety Wyborczej”.

Stępień krytykuje zasadę bezpośredniego wyboru wójtów, burmistrzów i prezydentów miast, wprowadzoną jeszcze za rządów SLD-PSL. Jego zdaniem, doprowadziła ona do tego, że w gminach i miastach władzę ma tylko jeden człowiek, a samorządy są zmarginalizowane przez wójtów, burmistrzów czy prezydentów.

Bardzo często słyszę od nich takie zdanie: rada jest balastem, bo nie bierze żadnej odpowiedzialności. Ja rządzę jednoosobowo i jednoosobowo ponoszę odpowiedzialność, nawet jak będę siedział w więzieniu, co już się niejednokrotnie zdarzyło. To jest jakaś tragifarsa, że można w Polsce rządzić miastem z więzienia

— mówi Stępień.

I dodaje:

To wszystko spowodowało dwie bardzo negatywne rzeczy: zbyt silną, jednoosobową władzę złączoną z częścią administracyjną oraz marginalizację rad gminy czy miasta. Ludzie, którzy widzą, jaka jest rzeczywista pozycja rady, nie angażują się, nie kandydują.

Stępień zwraca też uwagę na pleniący się w samorządach nepotyzm.

To samodzierżawie w samorządach doprowadziło do nepotyzmu i całkowitej utraty wiary przez społeczności lokalne, zwłaszcza te mniejsze, w możliwość zmiany

— twierdzi.

Jak żona czy mąż członka rady nie ma pracy, to burmistrz coś zorganizuje w podległej mu spółce. Dochodzi do takich sytuacji, że przeciwko radnym opozycyjnym reszta rady zdominowana przez wójta podejmuje uchwały potępiające jego krytykę. A urzędnik gminny, żeby za bardzo nie podskakiwał, może wystartować z listy burmistrza do rady powiatu. I tak to się kręci

— dodaje profesor.

Jego zdaniem, w gminach często powstają „ludzkie kokony”, czyli układy skupione wokół lokalnej władzy, które nie są zainteresowane żadnymi zmianami.

Wójt w takiej gminie kontroluje - bezpośrednio lub pośrednio - do 300 stanowisk: w urzędzie gminy, jej spółkach oraz w różnego rodzaju podmiotach uzależnionych od gminy, także gospodarczo. Jak się tę liczbę stanowisk pomnoży przez członków rodzin, to zatrudnianych przez wójta wyjdzie z tysiąc osób. Do głosowania w takiej gminie jest uprawnionych ok. dwóch trzecich mieszkańców, przy frekwencji 40 proc. głosuje 2 tys. osób. W tej grupie jest ten tysiąc uzależniony od wójta. Ta grupa tworzy taki ludzki kokon zorganizowany wokół wójta, który nie jest zainteresowany żadnymi zmianami, a już w żadnym wypadku zmianą wójta. W tym upatruję największą klęskę samorządu

— stwierdza Stępień.

Według profesora, obecny ustrój samorządowy, powoduje konserwowanie układów władzy na długie lata (niektórzy szefowie miast czy gmin rządzą nawet po 20 lat), co jest zaprzeczeniem demokracji.

Demokracja to jest taki ustrój, w którym istnieje możliwość zmiany, oczywiście także kontynuacji, ale jeżeli ta kontynuacja trwa przez dwadzieścia parę lat, bo niektórzy wójtowie czy burmistrzowie to są jeszcze byli naczelnicy rad narodowych sprzed reformy to nie ma to nic wspólnego z demokracją, to raczej układ, do którego co najwyżej można dokooptować jakiegoś człowieka, ale nie można tchnąć w niego nowego ducha

— analizuje Stępień

Prezydent Uszok w Katowicach już nie kandyduje, ale namaścił swojego następcę, czyli lokalny układ rzeczy zostanie zachowany. To jest bardzo niebezpieczne

— zauważa,

Twórca reformy samorządowej uważa, że radni nie powinni otrzymywać diet.

Myśmy na początku reformy mówili, że nie powinno się dawać jakichś pensji radnym, tylko zwracać utracone zarobki, bo działalność samorządowa na świecie - z wyjątkiem USA - jest działalnością społeczną. Ludzie tam idą, bo chcą rozwijać swoją miejscowość, a nie zarobić sobie dodatkowych parę groszy. Sejm kontraktowy wprowadził jednak diety

— przypomina w „GW” Stępień.

Początkowo nie ograniczono nawet ich wysokości, więc już w kolejnej kadencji samorządu w latach 1994-98 pojawili się radni „dietetycy” potrafiący wyciągnąć z uczestniczenia w posiedzeniach rad i komisji nawet czterokrotność przeciętnego wynagrodzenia. Później ustawa kominowa ograniczyła wysokość diet, ale w większych miejscowościach to i tak jest ok. 2,5 tys. zł, niepodlegające opodatkowaniu. To są całkiem niezłe dochody. Taki człowiek nie ma potrzeby, żeby zmieniać cokolwiek

— zauważa profesor.

Nakłania jednak do udziału w wyborach:

->Trzeba stawiać na ludzi uczciwych i odważnych, którzy potrafią mieć swoje zdanie, nie wejdą w jakiś układ lokalny. Jeśli się zdarzy człowiek uczciwy, to jeszcze się to jakoś kręci.

JKUB/”GW

—————————————————————————————————

Czym jest komunikowanie polityczne? Do czego mediom potrzebni są politycy, a politykom media?

Na te i szereg innych pytań znajdziesz odpowiedź w bardzo ciekawym podręczniku:„Porozumienie czy konflikt? Politycy media i obywatele w komunikowaniu politycznym”.

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.