Pamiętam w latach 80. delegacje dziennikarzy jadących na festiwale do Hiszpanii, Valladolid, Bilbao, Gijon. Bezpłatne drinki w samolocie i kłopoty z utrzymaniem równowagi przy wyjściu. Albo bankiety służbowe i kolegów tratujących koleżanki w wyścigu do stołów z wyszynkiem i zakąską. I imieniny znanej dziennikarki radiowej, która przyniosła do restauracji alkohol i rozlewała go cichaczem do kieliszków swoich gości, budząc konsternację kelnerów. Jak widać z wyprawy do Madrytu posłów PiS, Adama Hofmana, Mariusza A. Kamińskiego i Adama Rogackiego, na podobne maniery nie mają monopolu ani dziennikarze, ani lata 80. Posłowie z miesięcznym przychodem ponad 13 tys. na głowę, żeby zmniejszyć koszta własne, zabrali swój alkohol na pokład samolotu, a potem doszło do przepychanek ze stewardesą, która zwróciła im na łamanie przepisów uwagę. Cwaniacki sznyt, typowy dla tych, których dom nie nauczył dobrych manier, a dla nich samych nie były one aż tak ważne, żeby poświęcić im parę chwil uwagi. Ten cwaniacki sznyt, to zły spadek po jeszcze gorszej komunistycznej przeszłości, z czasów „dyktatury ciemniaków” i chamów, mających jaśniepańskie maniery w pogardzie, traktujący je z podejrzliwością, a nawet wrogością. I tępiąc panów, wytępili także dobre obyczaje – stąd mamy, co mamy.
Jeśli więc dom nie wyposażył przyszłego reprezentanta elit politycznych w odpowiednie informacje, do dziś gubi się przy stole w labiryncie noży i widelców, wali się na kanapę w Belwederze, pozwalając utytułowanym gościom czekać w drzwiach, klnie jak szewc w publicznych miejscach, a podczas wizyty przyjaźni pruje do przodu jak krążownik Aurora, zostawiając gospodynię daleko za sobą i lądując na koniec w tłumie gapiów. I ten obyczajowy fragment „afery madryckiej” jest jasny i klarowny – po prostu pewnych rzeczy się „nie robi”, bez względu na to czy pracuje się na Wiejskiej, w studiu TVN24 czy którejś z redakcji pisma konserwatywnego. Znacznie bardziej skomplikowana jest sytuacja w jego innym segmencie – nadużycia finansów publicznych i poświadczanie nieprawdy. Bo tu zaczynają się już nie schody, ale wspinaczka górska stromą ścianą Mount Everest. Wiele na to wskazuje, że ci trzej posłowie zorganizowali sobie wycieczkę turystyczna z rodzinami za pieniądze podatników. Najpierw wykupili bilety na rejs do Madrytu na Zgromadzenie Parlamentarne Rady Europy w taniej linii lotniczej, a potem pobrali ryczałt na przejazd samochodem, trzema samochodami do Hiszpanii. O czym ci trzej panowie wtedy myśleli, nie wiadomo. Kolejny przykład słuszności przysłowia „kiedy Pan Bóg chce kogoś ukarać, to mu rozum odbiera”. Jarosław Kaczyński jak najsłuszniej zawiesił całą trójkę w prawach członkowskich partii i klubu parlamentarnego PiS. SLD w trybie ekspresowym skierowało sprawę do prokuratury, a marszałek Sikorski, jakby sam był niewinny jak pierwszy śnieg, nie omieszkał przypomnieć „jak się deklaruje najwyższe standardy, to trzeba je utrzymywać”. Czy to znaczy, że jeśli polityk/ partia nie deklaruje, to nie musi wysokich standardów moralnych utrzymywać?
Bo w świecie cywilizowanym – musi. Oczywiście wszędzie, i w demokracjach i w autokracjach, do parlamentu trafiają ludzie uczciwi i nieuczciwi, traktujący swoją służbę publiczną serio, ale i po to by uzupełnić konto bankowe, lub podpompować swoje ego. Tyle, że w ustroju demokratycznym działa system kontrolny, który tych skompromitowanych parlamentarzystów jest w stanie wymieść żelazną miotłą, a w innych, nie mówiąc już o dyktaturach - nie. Ten system składa się z uniwersalnych, ponadpartyjnych i wspólnych dla władzy i społeczeństwa wartości / prawda jako jedyne kryterium oceny, wspólne przestrzeganie prawa, poczucie przyzwoitości, nadrzędność interesu społecznego, świadomość misji społecznej/, niezależne instytucje, które tych wartości bronią / komisje etyki w parlamencie, prokuratura, sądy/ a w mediach i społeczeństwie nie ma zgody na łamanie prawa. U nas żaden z tych punktów kontrolnych nie funkcjonuje.
W Wielkiej Brytanii nie ma roku bez kilku afer, w które nie byliby uwikłani posłowie. Zwykle wykrywają je media – a kiedy już skandal wybucha, te z prawej, ale i lewicowo-liberalnej strony, działają razem, wspólnym frontem. Bo chodzi tu o wartość nadrzędną, ponadpartyjną – o zdrowie całego układu. Oto hekatomba, jaka rozegrała się w Westminsterze w końcu 2009 roku. Wielka afera korupcyjna, w która uwikłanych było 43 posłów ze wszystkich trzech liczących się partii, konserwatyści, laburzyści i liberalni demokraci. Chodziło o zawyżanie lub niewłaściwe wykorzystanie funduszów poselskich, „drugie domy” daleko od okręgów wyborczych, zatrudnianie rodzin w biurach poselskich, luksusowe dobra jak skrzynki różowego szampana Pommery czy catering z Harrodsa, i domy dla kaczek w prywatnych ogrodach za 11 tys. funtów. Działo się to 6 miesięcy przed wyborami parlamentarnymi w maju 2010 roku, więc trzej liderzy partyjni, Cameron, Gordon Brown i Nick Clegg natychmiast przystąpili do czyszczenia szeregów. Chodziło o odzyskanie zaufania do ugrupowania i uzdrowienie całego systemu. I umówili się z podejrzanymi - albo składasz mandat jutro, albo nie kandydujesz do wyborów za pół roku. Większość wybrała tę drugą opcję, wszyscy już zwrócili zdefraudowane / zawyżone lub niewłaściwie zużytkowane fundusze/, a troje - były poseł Eric Illsley i jego dwójka kolegów - odbywają kary do półtora roku więzienia. W Wielkiej Brytanii nie ma przyzwolenia na „wrongdoing” czyli przekręty, pilnuje tego opozycja, wolne media wszystkich opcji poglądowych oraz obywatele.
W tej „ madryckiej aferze” prezes PiS Jarosław Kaczyński postąpił jak lider partii w kraju demokratycznym, którym Polska nie jest. A jeśli nie jest, jakie mogą być skutki jego decyzji? PiS-owi ubędzie pewnie 1-2% głosów wyborców niezdecydowanych, bo zdecydowani docenią uczciwość, odwagę i determinację Kaczyńskiego. Elektorat Platformy, PSL i SLD poczuje się uprawniony do ponownego głosowania na swoje skompromitowane partie, bo „PiS jest przecież tak samo umoczony jak PO”. Nie dostrzegą, albo nie będą chcieli dostrzec, że oto Prawo i Sprawiedliwość rozpoczyna odważny i bolesny, bo będzie bolało, proces demokratyzacji, państwa, relacji władza a obywatele, etc . Ale ile jeszcze lat PiS będzie trzebił swoje szeregi ze skompromitowanych polityków, podczas gdy znacznie bardziej zdemoralizowane ugrupowania, PO, SLD czy PSL będą śmiać się im w nos? Bo takie niebezpieczeństwo istnieje. Już wczoraj w TVN24 słyszało się komentarze, że „PiS zrobił to z uwagi na bliskie wybory” i że „PO w swoim czasie poszła w karach za przekręty swoich posłów dalej”. Na Wiejskiej panoszy się ignorancja, arogancja i bezwstyd, w dodatku mają w Sejmie sporą większość. Plus serwilistyczne media, słabe organizacje pozarządowe i ogłupiałe społeczeństwo, które chce żyć w spokoju, nawet za cenę przyzwoitości i szacunku dla samych siebie.
Zastanawiam się, co dalej w takim bagnie, gdzie nie ma jednego stabilnego punktu, żeby oprzeć stopę, powinien zrobić Jarosław Kaczyński? Rozchwiane wartości, brak struktur, ani jednej niezależnej instytucji państwowej, która jest w stanie sprawować swoją rolę kontrolną, w dodatku działałaby skutecznie. Na domiar wszystkiego, dobra wola tylko z jednej z zainteresowanych stron. Usunąć Hofmana, Kamińskiego i Rogackiego, tak – ale co dalej? Bo dam sobie rękę uciąć, że w klimacie jaki przez 7 lat tworzyła Platforma, może to zabrzmieć jak ostatnie frajerstwo. Oczywiście, nie trzeba się tym zbyt mocno przejmować i spróbować bronić tej decyzji. Np. sprzedać to jako akcję, publiczne wezwanie PO i innych ugrupowań do wspólnych działań, do partnerstwa:
„To my, Prawo i Sprawiedliwość, inicjujemy reformę moralną państwa, jego instytucji i przedstawicieli. Tym trudnym krokiem, usunięciem trzech deputowanych z szeregów Prawa i Sprawiedliwości, za nieprzestrzeganie kodu posła, rozpoczynamy proces sanacji moralnej państwa, rewitalizacji demokracji, i wzywamy was, pracowników niezależnych mediów, niezawisłych sądów, organizacji pozarządowych i wolnych obywateli, aby nam w tym dziele pomagały. O takich właśnie, partnerskich stosunkach między władzą i obywatelami mówiła angielska Magna Carta, polska Konstytucja 3 maja, która wzbudziła podziw Europy, mówi pierwsza poprawka do Konstytucji Stanów Zjednoczonych.
Bo to nieprawda, że w polityce „nie ma miejsca na wartości”, w demokracjach owszem, jest. Nadszedł czas, aby przypomnieć to nasze, europejskie dziedzictwa demokracji, które wszystkie polskie władze winny uznać za swoje. My właśnie ten dobry, choć trudny początek uczyniliśmy. I będziemy korupcję i łamanie kodeksu posła piętnować, bo jest to złe, demoralizujące dla nas wszystkich, i polityków i obywateli. A Polacy zasłużyli na władze lepsze, mądrzejsze, uczciwsze niż mają dziś – i mogą je mieć, głosując w wyborach. Samorządowych za pięć dni, a potem prezydenckich i parlamentarnych. „Słuchać Polaków, zmieniać Polskę”, to nasze hasło, które jak widać już realizujemy. Polacy - jako podmiot zabiegów władzy, patrzący jej na ręce, domagający się uwagi, troski i szacunku, i egzekwujący obietnice wyborcze. Tak działają demokracje nie dalej niż 500 kilometrów od Warszawy, i tak może działać nasze państwo.
I to się nazywa przekuwanie klęski na sukces.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/221641-zycie-jak-w-madrycie-i-to-sie-nazywa-przekuwanie-kleski-na-sukces
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.