Pani Waltz - wypad z bufetu! Bezprawie w Warszawie. Zabierane nieruchomości, podatki w górę o 1000 procent

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
fot. wPolityce.pl
fot. wPolityce.pl

Kiedy widzę spot wyborczy z zamykanymi drzwiami i Ewą Kopacz, podnosi mi się ciśnienie. Trudno o większą hucpę. Pani premier oznajmia, że potrzebujemy „samorządowców do rozwiązywania naszych problemów”.

Jedną taką liderkę samorządu z PO mamy w Warszawie. To jej urzędnicy bezprawnie wyburzają nieruchomości odebrane mieszkańcom dekretem Bieruta. To pani Waltz podniosła nam też podatki o 1000, a czasem 1500 procent!

Rządów Hanny Gronkiewicz-Waltz doświadczyłem na własnej skórze. To przez nią i jej urzędników muszę tułać się od kilku lat po sądach i procesować właśnie z „Prezydent m. st. Warszawy”. Opiszę dwie sprawy, które są typowe dla stolicy zarządzanej przez panią Waltz - zarządzanej w sposób arogancki, bez dialogu obywatelskiego z mieszkańcami. Liczą się interesy, przede wszystkim deweloperów. Z tymi problemami zmagają się tysiące warszawiaków, którzy procesują się w sądach z miastem.

Sprawa 1 - zabrane bezprawnie i oddawane deweloperom nieruchomości

Mój dziadek - uczestnik kampanii wrześniowej - wybudował w 1963 roku w Śródmieściu garaż. Ze środków własnych i zgodnie z pozwoleniem na budowę. Pozwolenia wydawano wówczas zbiorczo dla wszystkich, którzy chcieli na Muranowie postawić garaże. Nikt oryginału nie dostał.

Zgodnie z ustawą jeszcze z 1997 roku - samorządy miały obowiązek przekazywania mieszkańcom na własność nieruchomości wybudowanych przez nich ze środków własnych - im samym lub spadkobiercom prawnym, a gruntów pod tymi nieruchomościami - w wieczyste użytkowanie. I urzędnicy pani Waltz przedstawili mi - jako następcy prawnemu dziadka - formalnie taką możliwość. Przy opłaceniu 25 proc. wartości gruntu. Jednym z warunków było jednak… dostarczenie oryginału owego pozwolenia na budowę z 1963 roku. Tymczasem oryginał… leżał cały czas w Biurze Naczelnego Architekta Miasta.

Czyli miasto perfidnie żądało dokumentu, który cały czas znajdował się w jego zasobach. Efekt - od kilku lat sprawa toczy się w sądach, a kwalifikacje niektórych sędziów wołają o pomstę do Nieba! W tzw. międzyczasie, czyli w 2011 roku szereg garaży (w tym mój) został - mimo trwającego procesu i niejasnej sytuacji co do własności gruntu - bezprawnie przez miasto wyburzony. Po co? By mógł wejść deweloper i na atrakcyjnym terenie postawić apartamentowiec. Świetlisty budynek już stoi, a garażowcy dalej toczą boje w sądach. Próbowałem jakoś dogadać się z miastem - zawrzeć ugodę, byłem gotowy uszczuplić swoje żądania odszkodowawcze. Na nic to, bo szef Biura Gospodarki Nieruchomościami, niejaki pan Marcin Bajko, odpisywał w sposób arogancki, albo opowiadał - nomen omen - bajki.

Sprawa druga - podwyżka podatku od wieczystego użytkowania gruntu o 1000-1500 procent!

Tak, Platforma to taka dziwna liberalna partia, która podnosi podatki i to drastycznie. Pani Waltz np. wzięła się za podatek od wieczystego użytkowania gruntu. W takich dzielnicach jak Śródmieście, Mokotów, Żoliborz poszybował on o… 1000, a nawet i 1500 procent w górę! Nikt nie kwestionuje, że wartość gruntów wzrosła w centrum, ale też nie ma zgody na dziwne operaty szacunkowe robione na zamówienie miasta przez rzeczoznawców majątkowych, bo do dokumentów są poważne zastrzeżenia prawne! Bardziej zaangażowani obywatelsko mieszkańcy odwołali się od nowej wysokości podatków do Samorządowych Kolegiów Odwoławczych. Te przyznają w większości rację skarżącym. Co dalej? Miasto zamiast uznać błędy, oddaje sprawy do sądów. I nagle - Bogu ducha winni mieszkańcy lądują w sądach, w których dowiadują się, że są… powodami, a pozwanym - „biedne” miasto Warszawa. A w sądach rozstrzygnięcia bywają kuriozalne.

4 listopada zakończył się mój proces z miastem. W I instancji. Sędzia Joanna Jezierska powołała biegłego, który podważył wycenę miasta, bo obniżył należny podatek z blisko 1200 zł do ok. 1000 zł. Co z tego, skoro równocześnie Sąd obciążył mnie kosztami procesowymi w wysokości… 2200 zł i nakazał przekazać je miastu!

Czyli to, co zyskałem i tak będę musiał do budżetu miasta oddać. Sąd ustalając wysokość opłaty z tytułu wieczystego użytkowania gruntu oparł orzeczenie na opinii biegłego sądowego odrzucając tym samym uprzednią wycenę miasta st. Warszawy i uznając ją za nieprawidłową i zawyżoną. Zatem podważenie wyceny miasta przeze mnie - jako powoda - okazało się zasadne. Ale całkowicie sprzecznie z logiką procesu i logiką w ogóle, sąd karze mnie i obciąża gigantycznymi kosztami procesu.

To tylko dwa wycinki problemów z jakimi borykają się warszawiacy - analogicznych procesów sądowych są w stołecznych sądach tysiące. Jeśli do tego dodamy gaszenie zniczy na Krakowskim Przedmieściu po tragedii smoleńskiej, niezgodę na postawienie Pomnika Smoleńskiego, upór przy ponownym stawianiu pomnika ku chwale Armii Radzieckiej, wyrzucenie ze Szpitala św. Rodziny prof. Bogdana Chazana, który odmówił wykonania aborcji, podwyżki cen wody, biletów komunikacji, wielotysięczne premie dla swoich i bolszewicki styl prezydentury Hanny Gronkiewicz-Waltz to trzeba stwierdzić jedno - dość tego! Publicyści często uciekają się do ogólnych omówień, to jest ów styl „bułkę przez bibułkę”, ale niekiedy należy rzucić wezwanie ostro i jednoznacznie! Warszawiacy wiedzą jaką ksywę ma w mieście pani Waltz. To od kanapek wożonych pielęgniarkom kiedy protestowały przed kancelarią premiera Kaczyńskiego. Jak związkowcy Solidarności sprzeciwiali się przed sejmem wydłużeniu wieku emerytalnego i rozbili miasteczko namiotowe - nie było już ani kanapek, ani gorącej herbaty. Za całokształt trzeba w dniu wyborów samorządowych powiedzieć Hannie Gronkiewicz-Waltz jedno - wypad z bufetu!

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych