Ewa Kopacz cofa Polskę do lat 80. i proponuje nowy Front Jedności Narodu

fot. PAP/ Andrzej Grygiel
fot. PAP/ Andrzej Grygiel

Ewa Kopacz spadła Polsce z nieba 22 września 2014 r. Dlatego w spocie wyborczym PO może bez najmniejszego zażenowania mówić:

Wiem, że macie tego [sposobu rządzenia] dość. Czuję to samo.

Wcześniej była zapewne zahibernowana „na metr w głąb” i została nagle wykopana z lodu. Albo pojawiła się w Warszawie znikąd – jak Kaspar Hauser, który 26 maja 1828 r. stanął na ulicy w Norymberdze. Nie jest zatem prawdą, że od 2001 r. Ewa Kopacz była posłem PO, w latach 2007-2011 ministrem w rządzie PO, zaś przez następne trzy lata – marszałkiem Sejmu. No i oczywiście przed 22 września 2014 r. nie była wiceprzewodniczącą Platformy.

Ewa Kopacz jest politycznie nowiutka i nieużywana jak mózgi wielu polityków, w tym przede wszystkim tych rządzących. Ona wszystko zaczyna od nowa i za nic nie odpowiada. Dlatego 3 listopada 2014 r. spokojnie wezwała Jarosława Kaczyńskiego i Leszka Millera do współodpowiedzialności za rządzenie. Po co trwać w jałowej opozycji, skoro można budować świetlaną przyszłość Polski razem z Ewą Kopacz i PO? Przecież podział na rządzących i opozycję nie ma żadnego sensu, o czym już dawno temu przekonał siebie i nas Wojciech Jaruzelski, który tworzył różne Patriotyczne Ruchy Odrodzenia Narodowego i Rady Konsultacyjne przy Przewodniczącym Rady Państwa. A nawet długo przed Jaruzelskim przekonali Stalin i Bierut, zakładając Front Jedności Narodu (początkowo Front Narodowy). Opozycja powinna być zresztą wyłącznie konstruktywna, bo inna tylko mąci i miesza.

Jeśli Ewa Kopacz chce być niezapisaną kartą i osobą bez przeszłości - jak Kaspar Hauser - to powinna mieć takie prawo. Skoro współczesny postęp pozwala wybrać sobie płeć niezależnie od tej przypisanej każdemu przed urodzeniem, to dlaczego najnowszy model premiera III RP nie mógłby sobie i własnej partii anulować przeszłości? Przecież Ewa Kopacz jednak nie była Donaldem Tuskiem, nawet będąc ministrem w jego rządzie i marszałkiem z jego nadania. Ona po prostu chce, żeby teraz zapomnieć o tym, co złe, czyli właściwie o wszystkim. W ten sposób opozycja może przećwiczyć cnoty wybaczania, miłosierdzia i prawdziwej miłości bliźniego. Dlatego tylko opozycja, bo rządzący nie grzeszą, a przynajmniej ci z PO. Gdy więc w najnowszym spocie wyborczym Platformy mamy wskazane liczne wady polityków, jest oczywiste, że musi to dotyczyć opozycji. Ewa Kopacz zamykająca drzwi i odcinająca złą przeszłość po prostu wielkodusznie daje szansę beznadziejnej opozycji, żeby ta nie kisiła się w bezsilnej i głupiej krytyce.

Filozofia Ewy Kopacz zapoczątkowana apelem z 3 listopada do opozycji, aby ta dołączyła do rządzących jest o tyle rewolucyjna, przełomowa i znakomita, że właściwie znosi potrzebę organizowania wyborów. A wiadomo, że wybory to niepotrzebne wydatki, kłótnie w kampanii, kłamstwa i puste obietnice, więc lepiej, żeby ich po prostu nie było. Platforma została dwukrotnie wybrana i to powinna być wystarczająca legitymacja do przedłużenia jej władzy, najlepiej na czas nieokreślony. To właśnie ma być ta „nowa polityka” szefowej rządu, a wkrótce przewodniczącej PO. Niby opozycja powinna przedstawić jakiś alternatywny plan rządzenia, który mógłby się okazać dobry dla obywateli, ale to zawsze jest obarczone ryzykiem. A poza tym rządy PO i Ewy Kopacz są tak dobre, że inne już lepsze być nie mogą. Obiektywnie. Szczególnie po bardzo słusznej operacji wyprania przeszłości i zwrócenia się w przyszłość, o czym Ewa Kopacz również opowiedziała 3 listopada 2014 r. Mamy tę wspaniałą Platformę Ewy Kopacz i cieszmy się z tego oraz przedłużajmy jej rządy jak długo się da. Bo poza PO i Ewą Kopacz nie ma przyszłości.

Można by jeszcze długo żartować na temat tego, jak nowa pani premier wyobraża sobie politykę oraz rządzenie, tylko to, co Ewa Kopacz mówi i próbuje robić nie jest wcale śmieszne. Bo to próba wdrukowania Polakom, że nie mają sensu polityczne zmiany, czyli także wybory. Że to rozliczanie władzy jest nieodpowiedzialne, a nie złe rządzenie. Że demokratyczne mechanizmy polityki można zastąpić kooptacją i wszyscy będą zadowoleni z tego, że są u koryta, choć oczywiście niektórzy bardziej. Że opozycja jest tak samo odpowiedzialna za rządzenie jak rada ministrów i jej polityczne zaplecze. Wizja rządzenia Ewy Kopacz cofa Polskę do drugiej połowy lat 80. XX wieku i to już zabawne nie jest nawet odrobinę. Bo mamy do czynienia z próbą uzasadnienia obecnego stanu faktycznego jako normy, która powinna wyznaczać standardy w przyszłości. Wszystko to jest wprawdzie podane w dziwacznej mieszaninie języka kucharki, gospodyni domowej i przedszkolanki, ale ten język nie czyni propozycji Ewy Kopacz mniej groźnymi.

Swojski żargon premier Ewy Kopacz tylko sprytnie kamufluje prawdziwe konsekwencje jej pomysłów i pozwala „rżnąć głupa” w razie, gdyby te propozycje poddać rzeczowej dekonstrukcji. Bo wymowa jest taka jak u hrabiego Fredry:

Zgoda!, Zgoda! Tak jest – zgoda. A Bóg wtedy rękę poda.

Niby kto miałby być przeciwko zgodzie? Problemem jest jednak to, że za tą infantylną wizją pogodzenia się w zapomnieniu, a wręcz w zbiorowej amnezji kryje się zapowiedź rządów odpowiedzialnych wyłącznie przed Bogiem i historią. Znając różne bolesne okresy w historii Polski takie rozwiązanie wydaje się jednak ze wszech miar zbyt ryzykowne. Lepiej, żeby Ewa Kopacz, Donald Tusk, Bronisław Komorowski i Platforma Obywatelska odpowiadali jednak przed obywatelami, sądami oraz trybunałami.

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.