W swoim debiucie w Brukseli Ewa Kopacz połknęła wszystkie haczyki i wpadła we wszelkie pułapki zastawione na nią przez unijnych wyjadaczy. Ale odtrąbiła sukces.
Premier Ewa Kopacz miała świadomość, że w sprawie unijnego pakietu energetyczno-klimatycznego odniesie taki „sukces”, że potem trzeba będzie poszukać winnych. Dlatego pojechała na posiedzenie Rady Europejskiej razem z wicepremierem i ministrem gospodarki Januszem Piechocińskim, z wiceszefem MSZ od spraw europejskich Rafałem Trzaskowskim oraz pełnomocnikiem rządu ds .polityki klimatycznej, byłym ministrem środowiska Marcinem Korolcem. Po konferencji prasowej Ewy Kopacz zorganizowanej 24 października w Brukseli widać, że pilnie potrzebowała wspólników „sukcesu”. Dlatego, że „im bardziej Puchatek zaglądał do środka, tym bardziej Prosiaczka tam nie było”. I teraz wystarczy za Puchatka podstawić przeciętnego obywatela, zaś za Prosiaczka - „sukces” i wszystko będzie się zgadzało.
Spory o to, co naprawdę zapisano w konkluzjach po „klimatycznej” Radzie Europejskiej będą toczyć się długo. Wiele o tym dokumencie można powiedzieć, ale nie to, że zapisany jest w nim sukces Polski. Nie może być przecież sukcesem utrzymanie planu 40-proc. redukcji emisji CO2 do 2030 r., zwiększenie rocznego wymiaru tej redukcji z 1,74 proc. do 2,2 proc., zwiększenie udziału odnawialnych źródeł energii z 20 do 27 proc. czy opowieści dziwnej treści o prawie 40 mld zł, które mają spaść z brukselskiego nieba na inwestycje w modernizację energetyki. Te miliardy to dlatego, że powstanie krajowy fundusz zasilany właśnie z nieba, bo to pomysł podobny do Polskich Inwestycji Rozwojowych, o których były szef MSW Bartłomiej Sienkiewicz powiedział, iż to „ch…, d… i kamieni kupa”. Będzie jednak świetnie, bo tak uważa Ewa Kopacz.
Już choćby wysłuchanie konferencji prasowej kanclerz Angeli Merkel, która ogłosiła sukces Niemiec w negocjacjach, dowodzi, że coś jest nie tak z „sukcesem” Polski. Bo przecież interesy Niemiec są w kwestii ograniczania emisji CO2 w ogromnej mierze sprzeczne z interesami Polski. Jeśli Merkel ogłasza zatem sukces Niemiec, a trudno jej nie wierzyć, skoro ma w Radzie Europejskiej pozycję, jaką ma, to można być pewnym, że Ewa Kopacz odniosła taki „sukces”, że wszystkim nam w pięty pójdzie. Tyle że pani Kopacz już dawno nie będzie premierem, gdy jej „sukces” negocjacyjny dopadnie i chwyci za gardło przeciętnych Polaków, nasze firmy i całe branże gospodarki. Co się jednak przejmować tym, co będzie w przyszłości? Czy premier Donald Tusk i Ewa Kopacz jako marszałek Sejmu przejmowali się kradzieżą i przeżeraniem pieniędzy oraz odbieraniem przyszłości przeciętnym Polakom, mającym środki zgromadzone w OFE?
Piszę o tym wszystkim dlatego, żeby pokazać niefrasobliwość nowej szefowej rządu i jej bardzo lekkie traktowanie przyszłości innych, szczególnie młodych. Ale przede wszystkim dlatego, że cynicznego i sprytnego Donalda Tuska zastąpiła osoba bezgranicznie naiwna. Oczywiście na negocjacje zabrała z sobą takie osoby jak Rafał Trzaskowski czy Marcin Korolec, które na sprawach klimatycznych się znają, ale przecież to szef rządu decyduje o efekcie negocjacji. A wszystko wskazuje na to, że Herman van Rompuy i przywódcy Niemiec, Francji, Wielkiej Brytanii, Włoch czy Hiszpanii napisali taki scenariusz negocjacji, by osoba tak mało doświadczona, naiwna i prostolinijna jak Ewa Kopacz połknęła wszystkie haczyki i na koniec dnia uznała, iż przechytrzyła wszystkich, podczas gdy było akurat odwrotnie. To wszystko było rozpisane co do minuty i od razu w scenariuszu było np. przedłużenie obowiązywania darmowych kwot emisji do 2030 r. Wystarczyło to ujawnić wieczorem, żeby Ewa Kopacz uznała tę kwestię za swój sukces. Takich haczyków było zresztą wiele, m.in. przywoływane już fundusze na modernizację energetyki.
Wspominam o sprawach tak elementarnych, że aż wstyd, iż trzeba to wyjaśniać. I wstyd, że w otoczeniu pani premier nie ma nikogo, kto by jej to w prostej formie wyłożył. Stare wygi europejskiej polityki i dyplomacji musiały mieć niezły ubaw obserwując, jak Ewa Kopacz „łyka” bez popijania wszystkie haczyki i wpada we wszelkie pułapki. A przecież to dopiero jej debiut na unijnej scenie. Łatwo sobie wyobrazić jakieś ważne negocjacje Ewy Kopacz z kanclerz Angelą Merkel czy premierem Davidem Cameronem.
Przecież z tak prostolinijnym podejściem, jakie zademonstrowała, to będzie kompletna miazga. Nie mówiąc już o rozmowach, na razie trudnych do wyobrażenia, z kimś takim jak Władimir Putin albo wtedy, gdy zagrożone będzie bezpieczeństwo Polski. Chyba powinniśmy się modlić, by za rządów Ewy Kopacz nie doszło do żadnej groźnej sytuacji i poważnych rokowań, bo ich efekt może zjeżyć włosy na głowie. Ale może jest tak, jak w latach 1990-1995 mawiał Lech Wałęsa, gdy twierdził, że Polacy „mają takiego prezydenta, na jakiego zasłużyli”. Pytanie, czy zasłużyli i kto zasłużył.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/219445-majac-ewe-kopacz-za-premiera-mozemy-sie-tylko-modlic-by-nic-nam-nie-zagrozilo