Czy naprawdę Warszawy nie stać na rzeczy ważne, a stać na przepłacanie za inwestycje?

Fot. wPolityce.pl
Fot. wPolityce.pl

Nie raz i nie dwa wszyscy słyszeliśmy, że się nie da, że tak nie można, że nie ma pieniędzy, a budżet nie jest z gumy i na wszystko nie starczy, a jak ma być coś nowego, to już chyba tylko z podnoszenia podatków i wyprzedaży wszystkiego co się da.

I nie chodzi już nawet o to czego dotyczy kolejna negowana w ten sposób koncepcja. Może nowe przedszkola, może kanalizacja, której w XXI wieku tysiące mieszkańców stolicy Polski nadal nie posiada, może rewitalizacja zdegradowanych obszarów miasta, może nowe drogi, a może po prostu uporządkowany zieleniec tuż za rogiem. Wszystko jedno. Nie da się, nie ma pieniędzy, nie ma i już. Od dawna uważam, że to po prostu blaga jak zwykło się mówić w Warszawie.

Żyjemy w kraju, który buduje najdroższe na świecie autostrady i drogi ekspresowe, zawstydzając nawet Niemców i Austriaków, którzy w Alpach budują swoje o połowę taniej. Żyjemy w mieście, w którym kosztem szacowanym na 10 miliardów złotych powstaje II linia metra kilkukrotnie droższa niż w krajach postkomunistycznych takich jak Bułgaria, czy Rumunia i dwukrotnie droższa niż w miastach niemieckich i francuskich.

Jadąc ostatnio na jedno ze spotkań z mieszkańcami Warszawy zwróciłem uwagę na dużą reklamę nowo powstającego osiedla oferującego metr kwadratowy mieszkania za 6000 zł. Jak łatwo zatem policzyć standardowe 50-metrowe mieszkanie to koszt 300.000 zł. Czy wiecie Państwo, że blisko 25 takich mieszkań można byłoby kupić za cenę jaką w Warszawie zapłacono za posadowienie 4 (słownie: czterech) wiat przystankowych na Pl.Bankowym i na praskim pl.Weteranów 1863 r. A to przecież nie dom, w którym rodzina z dziećmi może mieszkać przez całe życie, lecz zwykła, choć nieco futurystycznie wyglądająca, wiata przystankowa służąca temu, aby oczekującym na tramwaj pasażerom nie kapało na głowę.

Nie powinno więc dziwić, że równie prestiżową inwestycją okazuje się na stołecznym gruncie także toaleta publiczna nad Wisłą za bagatela 4,6 mln zł. Co prawda pierwotnie miała kosztować nieco ponad milion, ale za to za 4 razy wyższą kwotę została już wykonana z modrzewia syberyjskiego i jest prawie niezniszczalna – ma przetrwać nawet powódź stulecia.

Warszawa ma też najdroższą w Polsce administrację, zarówno co do sumy wydatków na ten cel, jak i w przeliczeniu na mieszkańca. Trudno się dziwić, skoro w naszej stolicy wśród grubo ponad 7000 miejskich urzędników mamy np. przeszło sześciuset w samym tylko Zarządzie Transportu Miejskiego. Nie, to nie są te osoby, które codziennie wożą nas w autobusach, tramwajach i metrze. To zapewniają spółki, którym poszczególne zadania są zlecane. Tych przeszło 600 osób potrzebnych jest tylko po to, aby planować, koordynować, rozliczać i nadzorować. Miejska administracja w sposób szczególny dba też o obsługę prawną. Dba o nią tak mocno, że podczas gdy największe kancelarie prawne w kraju zatrudniają 70-80 radców prawnych i adwokatów, Hanna Gronkiewicz-Waltz zatrudnia ich prawie 200, nie wahając się jednocześnie wydawać milionów złotych na usługi prawne świadczone przez zewnętrzne kancelarie.

Miałem ostatnio okazję rozmawiać z przewodniczącym rady osiedla działającej na terenie, na którym palącym problemem są stale powracające podtopienia, podmycia i generalnie nieuregulowane stosunki wodne. Okazuje się, że kompleksowe rozwiązanie kosztować może kilka milionów złotych. I co? I nic. Miasto nie ma pieniędzy, nie ma i już, a budżet nie jest przecież z gumy…

———————————————————————————————

Sprawdź nasze najnowsze oferty promocyjne na Książki! Szczegóły promocji wSklepiku.pl!

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.