Gafy Radosława Sikorskiego, czyli spoceni redaktorzy w poszukiwaniu straconej wiarygodności

fot.PAP/Jakub Kamiński
fot.PAP/Jakub Kamiński

Długą i forsowną drogę przeszła Gazeta Wyborcza. Przy okazji zamieszania z marszałkiem Sikorskim widać to z całą jaskrawością, jak nie przymierzając pomarańczową łatę na spodniach od fraka. Dzisiaj ludzie z Czerskiej bronią Platformy Obywatelskiej, usiłując dowieść, że PiS nie jest lepszy. A przecież nie tak znowu dawno partia Tuska była najlepsza z natury, z definicji, bezwzględnie i ponad partyjnymi podziałami.

Jaka to przepaść w porównaniu do czasów, gdy każdy przekręt Platformy był przedstawiany jako błąd, wypadek przy pracy, a w najgorszym razie jako mniejsze zło. Cóż, afery w koalicji rządowej i w samej partii - już tylko żartobliwie zwanej obywatelską - rozmnożyły się tak obficie, że nie sposób ich ogarnąć mniejszym ani nawet większym złem. To już kataklizm szachrajstwa, szwindlu, hochsztaplerstwa i zwyczajnego matołectwa.

A przecież to także dzięki prorządowym mediom, w dużej, jeśli zgoła nie w największej mierze rozwinął skrzydła Tusk ze swoimi aferałami. Także w sprawie tragedii smoleńskiej rząd Tuska mógł liczyć na życzliwe wytłumaczenie w najbardziej podłych machinacjach. Nie dziwota, że na Czerskiej trwa gorączkowe szukanie porównań i opozycyjnych precedensów do niezliczonych już blamaży i kompromitacji Tuskowych kolesi i jego samego.

Konfuzja jest taka, że koszmarne dyplomatołectwo byłego ministra spraw zagranicznych redaktor Imielski z GW przedstawia jako gafy:

Radosław Sikorski popełnił dwie poważne gafy. Najpierw opowiedział serwisowi Politico o propozycji podziału Ukrainy, jaką Władimir Putin miał złożyć w 2008 r. Donaldowi Tuskowi. Jako wytrawny dyplomata powinien był trzymać język za zębami na temat rozmowy, której nie był świadkiem i której kontekstu nie znał. Drugą gafę popełnił wczoraj, odmawiając wytłumaczenia się z pierwszej wpadki na konferencji prasowej.

No, proszę. Mieliśmy „wytrawnego dyplomatę” Sikorskiego na stanowisku ministra spraw zagranicznych, lecz miał taki feblik, że popełniał „poważne gafy”. Bo przecież tych „gaf” on popełnił bez liku. Można właściwie powiedzieć, że w gafach Sikorski się wyżywał. On może nawet pokusić się o przydomek do nazwiska: Radosław „Gafa” Sikorski. To nawet nie wymaga komentarza. To może i Putin popełnił „gafę”, kiedy proponował Tuskowi rozbiór Ukrainy? Dlaczego publiczna wypowiedź w tej samej kwestii jest tak różnie interpretowana: w przypadku Sikorskiego jako gafa, a w przypadku Putina jako dowód jego krwiożerczości?

Trudno doszukać się rozumu w słowach Sikorskiego o „dorżnięciu”. Ale czy można się doszukać sensu w słowach premiera Kaczyńskiego: „My stoimy tam, gdzie kiedyś, oni stoją tam, gdzie ZOMO”? Jaki sens miało porównywanie porządnych ludzi do zakapiorskiego ZOMO?

—pisze Ewa Milewicz, trudząc się w pocie czoła, że pomniejszyć „gafy” Sikorskiego.

No, przepraszam bardzo. Akurat fraza Sikorskiego o dożynaniu watach miała morderczą konsekwencję w postaci zabójstwa działacza PiS, tutaj los dopisał krwawą puentę do tej „gafy”. A co do ZOMO, to każdy przyzna, że jest w tym sens. Jeśli bowiem ktokolwiek uważa naczelnego peerelowskiego ubeka za człowieka honoru; sowieckiego namiestnika rekomenduje jako polskiego patriotę, a jeszcze na dodatek przyjaźni się z propagandzistą stanu wojennego, to jest oczywiste, że ten ktoś stoi dzisiaj tam, gdzie kiedyś stało ZOMO. Tylko zła wola nie pozwala zobaczyć w tym sensu.

Mamy więc taką przedziwną sytuację, że drugą osobą w państwie jest bufonowaty narcyz bez cienia dystansu wobec siebie, bez odrobiny refleksji wobec własnej osoby. Narcyz, którego wypowiedzi raz po raz wstrząsają państwem - przecież jeszcze trwa afera taśmowa, w której Sikorski wystąpił w roli knajackiego politykiera. Dopiero co był na Ukrainie, gdzie pogroził śmiercią tamtejszej opozycji, jeśli nie ulegną władzy. Nie ma co wyliczać tych jego „gaf”, bo to lista długa jak stąd do dworku w Chobielinie.

Ale co mają zrobić media, które zbudowały nienaganną, monumentalną sylwetkę światowca po ekskluzywnym zachodnim uniwersytecie; angielskiego dżentelmena i „wytrawnego dyplomaty”? Gdy wypromowały go na oficera największych nadziei polskiej, a nawet europejskiej i światowej sceny politycznej? Co te media mają zrobić, skoro ich faworyt okazał się pospolitym, aż do bólu siermiężnym i skończonym dyplomatołkiem? Skoro tak się pogrążył, że nawet brzytwy już się nie chwyci? Otóż mogą zrobić tylko jedno – ratować resztki własnej wiarygodności. Co też właśnie czynią, nazywając gafami notoryczne dyplomatolstwo swojego pupila.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych