Fuszara, czyli od homomałżeństw do kazirodztwa

fot. You Tube
fot. You Tube

Awantura o minister Fuszarę ma dwa poziomy. Pierwszy dotyczy tego, co obecna minister powiedziała na konferencji dwa lata temu i czy był w tym element poparcia dla dyskusji o kazirodztwie lub dla samego kazirodztwa. Drugi poziom – na ogół niezauważany – to kwestia łączności pomiędzy lewicowym paradygmatem o skłonnością do dopuszczania tez radykalnie naruszających podstawowe normy.

W wypowiedzi Fuszary jest kilka elementów budzących poważne wątpliwości co do jej faktycznych intencji i opinii. Owszem, nie było to wsparcie dla kazirodztwa; nie było tam nawet expressis verbis powiedziane, że należy to zagadnienie jakoś wprowadzić w pole dyskusji – choć przecież takim wprowadzeniem była już sama konferencja,  w której Fuszara brała udział.

Fuszara istotnie relacjonowała absurdalną debatę (zajmującą zresztą margines), która pojawiła się w Wielkiej Brytanii i Niemczech. Trudno powiedzieć, czy jej słowa, dotyczące utrzymywania zakazu stosunków pomiędzy rodzeństwem, były jedynie relacją owej dyskusji czy jej własną opinią. Na nagraniu brzmi to w każdym razie wieloznacznie:

I pytanie o to, czy rzeczywiście w dzisiejszych czasach taki jest sens utrzymywania zakazu małżeństwa między rodzeństwem. Z jednej strony mówi się [tu znów nie wiemy, czy pani profesor wygłasza własny pogląd, czy też tylko relacjonuje stanowiska stron w zagranicznej debacie], że ten podstawowy powód, dla którego takie zakazy zwykle obowiązują, czyli obawa o zdrowie dalszych generacji, po pierwsze daje się wyeliminować. Po drugie, jest problemem nie tylko takich związków, a po trzecie w tej chwili podważa się jakby w ogóle sensowność takiego argumentu, ponieważ tu znowu musielibyśmy się odwoływać do tego, że tylko pewna norma potomstwa ma decydować o tym, w jakie związki ludzie między sobą mogą wchodzić, a przecież takich norm nie można z góry jakby ustalać i odbierać innym osobom tutaj możliwości istnienia.

Analizę tych słów zacznijmy od końca, wygląda bowiem na to, że Małgorzata Fuszara okazuje się nieoczekiwaną sojuszniczką obozu pro-life w walce m.in. o zakaz zabijania nienarodzonych dzieci z wadami genetycznymi. Sama przecież stwierdziła wyraźnie, że „takich norm nie można z góry jakby ustalać i odbierać innym osobom tutaj możliwości istnienia”.

Słowa o „możliwości istnienia” nie mogą się odnosić do kazirodczej pary, która już przecież istnieje, muszą się zatem odnosić do potomstwa. Warto byłoby więc przy okazji spytać panią Fuszarę, jaki jest jej stosunek do aborcji z powodu wad genetycznych dziecka.

Z ust pani profesor pada argument, że obawę o wady potomstwa ze związku kazirodczego da się wyeliminować. Trudno powiedzieć, co konkretnie Fuszara ma tu na myśli. In vitro? Eugenikę? Manipulacje genetyczne? Brzmi to w każdym razie groźnie, bo zakłada, że kazirodztwo można dopuścić świadomie, stosując potem jakieś metody, aby walczyć z problemem wad genetycznych dzieci z takich związków.

Fuszara stwierdza również (cytuje argument?), że problemy genetyczne dotyczą nie tylko związków kazirodczych. To oczywiście prawda, tylko co to ma zmieniać?

U was biją Murzynów, więc u siebie możemy zamykać ludzi do więzienia? - by użyć starego dowcipu, pokazującego sowiecki sposób argumentacji.

Idąc dalej, prof. Fuszara stwierdza (lub też jedynie relacjonuje, że tak uważają niektórzy w wymienionych wcześniej krajach), że prawdopodobieństwo wystąpienia wad genetycznych (bezsprzecznie znaczne w przypadku kazirodztwa, a nawet stosunków przy dalszym poziomie pokrewieństwa, o czym łatwo się przekonać, przyglądając się choćby dawnym konterfektom przedstawicieli niektórych europejskich dynastii) nie powinno być hamulcem dla zawarcia kazirodczego związku. I tu przywołuje argument o dopuszczalności istnienia każdego rodzaju. To bardzo bałamutna retoryka.

Po pierwsze, jeśli protestujemy przeciwko zabijaniu nienarodzonych dzieci z wadami genetycznymi, to mówimy o dzieciach już żyjących w łonie matki. Stanowisko Kościoła lub ruchów antyaborcyjnych byłoby identyczne w przypadku dziecka poczętego ze związku kazirodczego, ono bowiem nie jest niczemu winne.

Całkiem czym innym jednak jest dopuszczanie stosunków, o których wiadomo, że z dużym prawdopodobieństwem doprowadzą do spłodzenia dzieci z wadami i które są sprzeczne z odwieczną normą, regulującą życie społeczne (to ostatnie zastrzeżenie jest ważne, bo inaczej moglibyśmy sankcjonować jakąś formę eugeniki).

Tutaj nie ma mowy o chronieniu jakiegokolwiek istnienia, bo go jeszcze nie ma, ale o świadomym łamaniu normy, która znana jest o tysięcy lat. Kto o tym zapomniał, niech sięgnie po „Króla Edypa” Sofoklesa (V w. p.n.e.). Fuszara twierdzi jednak (lub relacjonuje), że „takich norm nie można z góry ustalać”.

I to jest najbardziej kluczowe zdanie z całego wystąpienia. Oddaje ono głębokie przekonanie światopoglądowej lewicy, że właściwie żadne normy, regulujące życie wspólnoty, nie są ustalane z góry, nie są dane na zawsze, że przy wszystkich można dowolnie manipulować, bo są jedynie kwestią aktualnie przyjętej konwencji.

Większość publiczności nie za bardzo zdaje sobie sprawę z konsekwencji takiego stanowiska i z faktu, że istnieje bezpośrednie iunctim pomiędzy zgodą na przykład na formalizowanie związku dwóch homoseksualistów, na adoptowanie przez nich dzieci, na nazywanie takiego związku „rodziną”, a właśnie promowaniem „dyskusji” (na razie tylko „dyskusji”) o legalizacji kazirodztwa czy pedofilii, jak to się całkiem oficjalnie dzieje w Holandii.

Naiwni głosiciele absurdalnie poszerzonej idei tolerancji nie pojmują, że jeżeli raz zerwie się z pojęciem predefiniowanej normy, będącej podstawą stanowionych norm prawnych i wyjętą spod normalnej demokratycznej procedury, nic nie stoi na przeszkodzie, żeby zerwać z kolejnymi.

Po słynnym już tłicie ambasady USA, która pochwaliła się wydaniem pierwszej wizy imigracyjnej dla tak zwanego homoseksualnego „małżonka” polskiej narodowości, przez media społecznościowe przetoczyła się dyskusja, w której moi oponenci nie rozumieli imponderabiliów i byli na bakier z logiką.

Gdy wskazywałem, że zgoda na formalizację „małżeństw” homo otwiera drogę do dyskusji o kolejnych kwestiach, takich jak właśnie kazirodztwo, oburzali się, że przecież kazirodztwo jest w Polsce prawnie zakazane. Tyle, że formalne związki homoseksualne także nie są prawnie w Polsce dopuszczone, mówimy więc o zmianie normy prawnej w obu przypadkach.

Jeżeli - jak chciałaby lewica - dla norm prawnych nie ma jakiejś pozaprawnej, pozademokratycznej podstawy, czyli jeśli wszystko jest jedynie kwestią dowolnej umowy, to czemu nie zmieniać prawa i w jednej, i w drugiej sprawie? A jeżeli uznamy jednak, że tragedia Sofoklesa miała swoje uzasadnienie w prawie wyrytym w ludzkich umysłach znacznie wcześniej niż pierwsze spisane kodeksy, to musimy wycofać się ze zmian i stwierdzić, że pozytywizm prawniczy się myli: nie wszystko można uchwalić, a prawo nie jest podstawą samo dla siebie, przynajmniej w swoich najważniejszych przepisach.

Innymi słowy - jeśli godzimy się, że „rodziną” może być dwóch panów albo dwie panie, to nie ma żadnego racjonalnego powodu, abyśmy się nie zgodzili, że może to być dowolna liczba żyjących z sobą pań i panów, że pedofilia przy obopólnej zgodzie może być dopuszczalna, a zakaz kazirodztwa jest przeżytkiem.

Pojawia się w sprawie Fuszary również argument - chętnie wysuwany przez samą panią profesor - że atak na nią to atak na wolność badań naukowych. To argument poważny, warto jednak, aby tej zasady konsekwentnie przestrzegać. Proszę w takim razie przypomnieć sobie sprawę dr. Dariusza Ratajaczaka. Historyk z Opola został literalnie zaszczuty przez te same media, które dziś bronią Małgorzaty Fuszary, za to, że w swojej książce zrelacjonował poglądy rewizjonistów holocaustu. Wyrzucony z uniwersytetu, podjął pracę jako ochroniarz, a w końcu popełnił samobójstwo. To jak to jest? Jednym wolno relacjonować nawet najbardziej kontrowersyjne tezy, a innym nie?

Jest jeszcze jedna zasadnicza różnica pomiędzy obiema sferami działań naukowych - tą Ratajczaka i tą Fuszary. Jakkolwiek byśmy źle nie myśleli o nieżyjącym Dariuszu Ratajczaku albo żyjącym Davidzie Irvingu, zajmowali się oni badaniem dziejów. Owszem, wybiórczo, tendencyjnie, wysnuwając wnioski dla wielu skandaliczne. Było to jednak badanie przeszłości. W tej dziedzinie wolności im odmówiono. Ratajczaka doprowadzono do samobójstwa, Irvinga na dłuższy czas aresztowano.

Fuszara tymczasem wraz ze swoim lewackim towarzystwem nie bada faktów, bo wówczas należałoby optować i w jej przypadku za pełną wolnością i swobodą.

Lewacka „nauka” ma jednak inny cel: przekształcanie rzeczywistości i łamanie norm. Było to znakomicie widać w słynnym już norweskim filmie, obnażającym absurd i pustotę „nauki” o gender. Taka jest różnica między panią minister, której broni się, mówiąc o wolności nauki, a tymi, którym tej wolności - choćby i źle spożytkowanej - odmówiono.

Na koniec wreszcie – niektórzy twierdzą, że awantura wokół kazirodztwa, Hartmana, Fuszary i podobnych zagadnień to bardzo dla władzy wygodny temat zastępczy. Faktycznie, przemysł przykrywkowy na ogół wykorzystuje tematy o mocnym zabarwieniu ideowym, ważne światopoglądowo, ponieważ tam najtrudniej przebić się z argumentami rzeczowymi (choć one istnieją), a najłatwiej pobudzić emocje.

Jest to więc temat przykrywkowy czy nie? I tak, i nie. Jego pompowanie jest z pewnością dla władzy wygodniejsze niż tłumaczenie się z afery trzech miliardów, brakujących w kasie państwa. Z drugiej jednak strony inwazja lewackich idei nie jest fikcją, ale faktem i ma realny wpływ na rzeczywistość. Zatem lekceważenie Hartmanów i Fuszar również nie jest dobrym rozwiązaniem. Każda z tych dziedzin się liczy.

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.