Czy cenzorskie zapędy prokuratury wynikają z nadgorliwości jakiegoś prawniczego wychowanka PRL-u, czy też są przejawem jakiejś groźnej tendencji?
Nazywa się Korkuć. Wojciech Korkuć. Jest plastykiem. Wprawdzie jego nazwiska nijak nie da się przerobić na Joseph Goebbels, czy Hans Globke, ale ich zbieżność z Korkuciem nie jest przypadkowa. Plastyk Korkuć został bowiem wezwany na przesłuchanie, ponieważ podpadł komuś za „propagowanie faszyzmu”. Wymyślił i stworzył mianowicie plakat przypominający tabliczkę na urządzeniach wysokiego napięcia: z trupią czaszką, a pod nią napis „Stop Russia”, przy czym w dziele Korkucia litery „ss” nawiązywały do „piorunów” esesmańskiego logo ze starogermańskiego alfabetu runicznego. Bo przecież nie do nazwy amerykańskich hardrockowców z zespołu „Kiss”. Nawiasem mówiąc, oryginalna pisownia nazwy tej grupy z runicznymi „ss” jest w RFN zakazana, właśnie z powodu zbieżności z nazistowską symboliką…
Co zakrawa na paranoję, Korkuć, który de facto zaprotestował i ostrzega przed rosyjskim kultem jednostki prezydenta Władimira Putina i jego totalitarnymi skłonnościami, wydał się prokuraturze podejrzany, że sam sobie przyprawia charakterystyczny wąs przywódcy III Rzeszy, gdyż przesłuchany został na okoliczność możliwości popełnienia przestępstwa z artykułu 256, Kodeksu karnego. A ten brzmi:
Kto publicznie propaguje faszystowski lub inny totalitarny ustrój państwa lub nawołuje do nienawiści na tle różnic narodowościowych (…) podlega grzywnie, karze ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności do lat 2.
Żeby było śmieszniej, policjanci wylegitymowali i spisali osoby, które w geście solidarności z plastykiem przyszły pod komisariat, gdzie ponad godzinę przesłuchiwano Korkucia. Sprawa nie jest jednak śmieszna. Nasuwa się bowiem kilka istotnych pytań: gdzie leżą w Polsce granice wolności artystycznej wypowiedzi, czy wezwanie autora plakatu na przesłuchanie nie było spowodowane jakąś rosyjską interwencją, wreszcie, czy cenzorskie zapędy prokuratury wynikają z nadgorliwości jakiegoś prawniczego wychowanka PRL-u, czy też są przejawem jakiejś groźnej tendencji?
Nie jest to bowiem pierwszy taki przypadek, że wspomnę problemy Jerzego Szumczyka, który parę miesięcy temu zamieszał w polsko-rosyjskiej zupie. Ów student gdańskiej Akademii Sztuk Pięknych stworzył rzeźbę pt. „Komm Frau” („Chodź kobieto”) z sowieckim sołdatem-gwałcicielem, ciągnącym za włosy powaloną kobietę i przystawiającym jej pistolet do ust. Jego instalacja tak wzburzyła rosyjskiego ambasadora Aleksandra Aleksiejewa, że głośno domagał się „adekwatnej oceny” i „potępienia przez polskie społeczeństwo” młodego artysty. Jak wywodził:
poprzez swoją pseudosztukę znieważył pamięć ponad 600 tys. żołnierzy radzieckich, poległych w walce o wolność i niepodległość Polski…
W opinii ambasadora Rosji, było to „chuligaństwo” i „bluźnierstwo”. Gdyby Szumczyk ustawił swą rzeźbę np. przy czołgu-pomniku T-34 w jakiejś alei Zwycięstwa w Moskwie, pewnie - jak członkinie zespołu Pussy Riot - znalazłby się w łagrze o zaostrzonym rygorze… Pominę już takie fakty, jak tragiczne skutki i prawie półwiecze okupacji Polski przez sowieckich „wyzwolicieli”, czy np. oficjalne dane, zgodnie z którymi czerwonoarmiści zgwałcili, często grupowo i wielokrotnie ok. 2 mln niemieckich dziewcząt i kobiet - tysiące z nich zmarło na skutek ich brutalności lub odebrało sobie życie. Ambasadorowi Aleksiejewowi umknęło nie tylko to, widać nie uświadamia sobie także, że wyrokowanie ex cathedra, co jest sztuką, a co „pseudosztuką” nie należy do kompetencji dyplomaty, ani w ogóle żadnego polityka. Czy Szumczyk też jest faszystą, czy i on, jak Korkuć, nawoływał do nienawiści i propagował totalitarny ustrój państwa…? Sztuka może, a nawet powinna budzić emocje, jej jednym z fundamentalnych praw nie political correctness lecz właśnie prowokacja.
A co do artykułu 256 Kk, który był podstawą do interwencji w obu tych przypadkach, stoi w nim także jak wół:
Nie popełnia przestępstwa sprawca czynu zabronionego określonego w § 2, jeżeli dopuścił się tego czynu w ramach działalności artystycznej, edukacyjnej, kolekcjonerskiej lub naukowej.
Krótko mówiąc, rozpolitykowanym prawnikom i politykom od artystów wara! Już widzę oczami wyobraźni, jakiego dostaliby kociokwiku nasi „stróże porządku” publicznego, gdyby np. na krakowskim rynku pojawiła się taka płaskorzeźba jak kilka lat temu relief pt. „Spuścizna Ludwiga” (byłego ministra finansów RFN, autora niemieckiego „cudu gospodarczego” Ludwiga Erharda), odsłonięty na ścianie ratusza w Bodman-Ludwigshafen. Autor Peter Lenk nie oszczędził na nim żadnego ze znanych rodaków, w tym urzędującego wówczas papieża Benedykta XVI. Jak stwierdził w naszej rozmowie, płaskorzeźba miała wyrażać „sprzeciw wobec obłudy i wyzyskiwaniu przez prominencję”.
Był to zaiste osobliwy sprzeciw: Lenk przedstawił wszystkich nago, jak jedną rodzinę pławiącą się w pieniądzach. Na płaskorzeźbie znalazł się m.in. były kanclerz Gerhard Schröder z ręką na wzgórku łonowym swej następczyni, kanclerz Angela Merkel trzymająca za penisa dawnego rywala w wyścigu do kanclerskiego fotela Edmunda Stoibera, Stoiber ugniatający genitalia byłego ministra spraw zagranicznych i wicekanclerza Guida Westerwelle`go, i były minister finansów Peer Steinbrück, przeciwnik Merkel w ostatnich wyborach, ściskający za przyrodzenie samego siebie i Schrödera…
W Niemczech zawrzało, jednak przedmiotem sporu nie była polityczna wymowa reliefu Lenka, czy jego obrazoburstwo, lecz kontrowersje, czy nie przekroczył granicy dzielącej sztukę od pornografii. Co więcej, płaskorzeźba była dofinansowana z budżetu miasta oraz przez Towarzystwo „Przyjaciół Sztuki”.
„Prawdziwa cnota krytyk się nie boi”, pisał Ignacy Krasicki. Nikomu w Europie nie wpadło np. do głowy ściganie autorów plakatów z Merkel, przedstawianej w Grecji i Hiszpanii podczas kryzysu euro z wąsami Hitlera, czy np. flagi UE, z wpisaną swastyką pośród gwiazdek. W naszym kraju autor plakatu, który jednoznacznie potępia, jak de facto zdecydowana większość państw na świecie, neoimperializm Putina, został wezwany… na przesłuchanie. W tym kontekście dziwi mnie, że takiego wezwania nie otrzymała wcześniej np. prezydent Warszawy Hanna Gronkiewicz-Waltz i jej współpracownicy, którzy poddali renowacji i forsowali powrót „czterech śpiących” na plac Wileński - „Pomnika braterstwa broni” NKWD i UB, tragicznego zamordyzmu i komunistycznego zniewolenia, autorstwa rzeźbiarza-amatora, majora Armii Czerwonej i ideologicznego nadzorcy budowy tego monumentu Grigorija Nenki. Notabene, „czterech śpiących” osadzono na cokole przeznaczonym przed wojną pod pomnik poległego w Bitwie Warszawskiej 1920 r. księdza Ignacego Skorupki.
Czy prokuratura nie powinna również wezwać do złożenia zeznań organizatorów i uczestników niedawnej demonstracji z flagami separatystycznych „republik” Donieckiej i Ługańskiej pod ambasadą Ukrainy w Warszawie, popierającej działania Putina? Za jedno wszakże „propagator faszyzmu” Wojciech Korkuć może być wdzięczny nadawcom wezwania do komisariatu: jego nazwisko stało się jeszcze bardziej popularne.
Pozostaje tylko ustalić, kto naprawdę posługuje się narzędziami-symbolami systemów totalitarnych, przesłuchiwani artyści czy przesłuchujący?
———————————————————————
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/216518-czy-przesluchanie-autora-antyputinowskiego-plakatu-bylo-spowodowane-rosyjska-interwencja