Jak ma skutecznie funkcjonować opozycja polityczna, którą traktuje się jak uzurpatora do władzy, a nie jak merytorycznego rywala, którego rację należy poważnie rozważać? A tego w debacie nie ma
— mówi dr Barbara Fedyszak-Radziejowska, oceniając debatę wokół rządu Ewy Kopacz.
wPolityce.pl: - Jak Pani ocenia rząd Ewy Kopacz, na 3 dni przed jego zaprzysiężeniem?
Dr Barbara Fedyszak-Radziejowska: - Wszystkie najbardziej „oczywiste” opinie na temat składu tego rządu i kompetencji samej Ewy Kopacz zostały już wiele razy wypowiedziane, a ja nie chciałabym tego powtarzać.
Rozumiem, że dzisiejsze medialne doniesienia o kłótniach między Ewą Kopacz i Donaldem Tuskiem tylko utwierdzają Panią w tym przekonaniu?
Medialne doniesienia o kłótniach nie budzą mojego zainteresowania. Wiem, że mają(!) budzić, więc dlatego kompletnie mnie nie obchodzą.
Czytelnikom wPolityce.pl zwracam uwagę, że to jest nasz rząd, który, niezależnie od tego, ile będzie trwał, stoi przed bardzo poważnymi problemami w polityce wewnętrznej i zagranicznej, które musi rozwiązywać.
Wszystkie te komentarze i analizy temperamentu, charakterów, czy plotki, (zwalczane przez Ojca Franciszka) budzą moje przerażenie. Czy my - i nie mówię tu o tzw. zwykłych rodakach, ale o elitach opiniotwórczych, a głównie o mediach, dziennikarzach i środowiskach akademickich - czy my naprawdę uważamy, że Polacy nie potrzebują własnego, sprawnego państwa, dobrego i merytorycznego rządu oraz poważnej debaty publicznej o najważniejszych sprawach? Nie mam zamiaru zaglądać do Newsweeka czy Faktu, żeby dowiedzieć się z tzw. przecieków, co Tusk powiedział o Kopacz, a Kopacz o Tusku, bo te tzw. „przecieki” budzą pusty śmiech i nic więcej.
Mówimy o premierach, więc chcę poznać pogląd aktualnej premier – w kontekście porozumienia ze strajkującymi górnikami - na temat niezależności energetycznej Polski budowanej na węglu. Interesuje mnie gotowość rządu do okazania solidarności z ludźmi, którzy potrzebują wsparcia. Pamiętam, że jak w sierpniu premier Tusk zwolnił z opłat na bramkach przy autostradach podróżujących na wczasy, elity opiniotwórcze i media uznały, że to słuszne, bo trzeba być solidarnym z tymi, którzy stoją 3 godziny w kolejkach jadąc na wczasy. Zaakceptowano, że wszyscy opłacimy koszty ich podróży z budżetu, bo tego wymagała solidarność z urlopowiczami.
Ale kiedy zaangażowaliśmy się w konflikt na Ukrainie i okazało się, że w jego wyniku sadownicy, czy producenci warzyw płacą za to zaangażowanie własnymi dochodami, a nawet upadkiem swoich gospodarstw - to już takiej postawy solidarnej nie widać. Czy jeśli Unia nie wyasygnuje wystarczających środków na pokrycie tych strat, to rozważymy na serio pomoc w przetrwaniu tym gospodarstwom z tego samego budżetu, z którego opłaciliśmy straty na autostradach?
Czy my jeszcze jesteśmy wspólnotą narodową, która ma wspólne interesy gospodarcze, czy też staliśmy się kohortą egoistów, którzy potrafią współczuć wyłącznie samym sobie, czyli tym, którzy podobnie jak my czekają w kolejce na autostradzie?
W kontekście takich spraw myślę o nowym rządzie.
A co do tej pory najbardziej Panią uderzyło? Desinteressement pani premier w sprawach Ukrainy czy może wyżej ustawienie w hierarchii priorytetów sprawy scalenia partii, niż praca dla państwa?
Problem nie polega tylko na tym, że politycy Platformy, czy też pani premier Kopacz podjęła decyzję stworzenia rządu, który uspokoi sytuację w partii metodą nagradzania rządowymi stanowiskami zwalczających się, partyjnych liderów. Dramatem jest to, że taką sytuację zaakceptowały media, także, nazwijmy je - „nasze”. Uznały za oczywiste, że to może być cel tworzenia rządu. Wracają wspomnienia z czasów PRL-u, kiedy nie było problemu co(!) rząd ma zamiar zrobić, czy jaką(!) prowadzić politykę. System sprawiał, że takich pytań nie zadawaliśmy. Zastanawiano się wyłącznie, czy wyleci Kociołek, czy Olszowski, jak długo przetrwa Gierek, a może wyleci Gomułka. Czyli cała uwaga skierowana na personalia i sytuację wewnętrzną w jedynie słusznej, rządzącej partii.
Pytanie brzmi, jak to jest możliwe, że te postpeerelowskie nawyki odżywają w młodym pokoleniu. Mówię o dziennikarzach, mediach, ale też o profesorach, ekspertach, których przecież słucham, jak prowadzą taką właśnie pseudo-debatę o nowym (?) rządzie. Kto o kim i co naplotkował, jakie wewnętrzne problemy Platformy to rozwiązuje. I my się na to godzimy.
Zna Pani odpowiedź, dlaczego tak się dzieje?
Tego nie da się wyjaśnić w kilku słowach. Powiedziałabym tak; to wynik bardzo słabego zakorzenienia demokracji jako obowiązku kontrolowania rządzących w postawach i świadomości elit opiniotwórczych. Mówię o elitach opiniotwórczych, a więc nie tylko i nie wyłącznie o politykach. Także o dziennikarzach, publicystach, komentatorach, świecie akademickim, profesorach, ekspertach, czy ludziach biznesu, którzy swoistym „zbiorowym wysiłkiem” zmarginalizowali w debacie publicznej, a właściwie wykluczyli, przesuwając poza obręb ważnych tematów, ważną demokratyczną instytucję - wywieranie skutecznej presji na rządzących.
Proszę pamiętać - to się kompletnie bagatelizuje w naszym dyskursie publicznym – że cała polska inteligencja jest kształtowana na polskich uczelniach. Wszyscy, od ekonomistów przez prawników, lekarzy, inżynierów, humanistów, wszyscy przechodzą przez ręce a właściwie przez umysły kadry akademickiej. To, jaka jest kadra akademicka - od profesorów po asystentów - tak naprawdę decyduje o stanie świadomości i postawach inteligencji. Oczywiście nie mówię, że w 100 proc. , bo taka „skuteczność” formowania umysłów jest szczęśliwie nieosiągalna. Ale ten wpływ jest ogromny.
Pamiętajmy, że elitę opiniotwórczą tworzy świat akademicki, świata medialny, politycy i liderzy biznesu, (pominęłam autorytety Kościoła, bo media krytykują ich „mieszanie się do polityki”).
Te 4 segmenty decydują o tym, jak w Polsce funkcjonuje demokracja i na ile potrafimy kontrolować rządzących.
A jak nie potrafimy, to powielamy model Jednej Rosji albo PZPR.
Zwracam uwagę, że jeszcze nie tak dawno, w związku z aferą podsłuchową istniała możliwość zmiany rządu. Proszę przez chwilę wyobrazić sobie, że premierem byłby prof. Piotr Gliński a ministrami powołani przez niego raczej eksperci niż politycy- do czasu przedterminowych wyborów. Zadawalibyśmy im pytania, jak rozwiążą ten, czy tamten problem. Taki rząd jednak nie powstał, bo elity opiniotwórcze tego nie chciały (?), nie oczekiwały (?). A rekonstrukcja rządu po aferze podsłuchowej i tak nastąpiła, tyle, że z premier E. Kopacz na czele.
Proszę zauważyć, że stanowiska w rządzie straciły najważniejsze, podsłuchane osoby, minister spraw zagranicznych i minister spraw wewnętrznych, który zresztą miał tę aferę wyjaśnić. Podobno dlatego, że premier D. Tusk przeniósł się do Brukseli. A moim zdaniem, straciły swoje stanowiska, bo rekonstrukcja rządu była konieczna. Nadal, w nieznanych rękach znajdują się nagrania nieznanych rozmów - i wciąż aktualne jest pytanie - czy te nagrania posiadają np. służby i centrum polityczne w Polsce, czy też służby i centrum polityczne poza Polską. W plotkach i przeciekach mówiono, że nagrano także premier E. Bieńkowską, że może nawet sam premier Tusk ma swoje nagranie. Dzisiaj już nie ma problemu - oboje są w Brukseli.
Czyli rozwiązano problem podsłuchiwanego rządu, na który można było niejawnie wywierać wpływ. Stan świadomości opinii publicznej, ale nie sprzedawców hamburgerów, tylko elit opiniotwórczych jest taki, że zamiast przeanalizować aferę podsłuchową i wywrzeć skuteczną presję na zmianę rządu, zabawiano się dyskusjami, czy pan prof. Gliński jest już „zużyty”, czy „nadużyty”, czy w ogóle bezużyteczny dla PiS. Czyli opowiadano dyrdymałki, zamiast – użyję wielkich słów - praktykować demokrację w interesie dobra wspólnego.
Rekonstrukcje rządów, czy sławne dymisje, które w stabilnych demokracjach dokonywały się w Europie, czy Stanach Zjednoczonych przeprowadzano pod presją wywieraną nie tylko przez opozycję, lecz także przez część własnego środowiska politycznego i opiniotwórczego. To się zdarza w demokracjach.
W związku z tym pytam - co jest z polskimi elitami politycznymi, że nie mają zamiaru funkcjonować wedle reguł demokracji, tylko bawią się w teatralne gierki.
A czy Prawo i Sprawiedliwość też bierze udział w tej grze? Czy realizuje zadania stojące przed opozycją?
Opozycja nie może skutecznie funkcjonować w społecznym otoczeniu, w którym elity opiniotwórcze nie akceptują i nie przestrzegają demokratycznych reguł gry. Jeśli te elity - dziennikarze, media, eksperci, kadra akademicka nie potrafią aktywnie kontrolować rządu, jak to miało miejsce po aferze podsłuchowej i świetnie bawią się plotkowaniem o ministrach, jak to ma miejsce dzisiaj, to proszę powiedzieć, jak w otoczeniu takich elit opiniotwórczych może skutecznie działać opozycja polityczna?
Przynajmniej głośno kontestować?
Co z tego, że politycy opozycji mówią to, czy tamto w mediach (czasami ulegając plotkarskim pytaniom) , jeśli wyborca widzi w nich pretendenta do władzy, a więc zgodnie z hierarchią prestiżu różnych zawodów - widzi polityka, który w tej hierarchii (!) zajmuje ostatnie miejsce. Polityk, który mówi, że rząd źle rządzi nie jest tak wiarygodny, jak dziennikarz, czy profesor. Bo wyborca myśli: „Acha, ty chcesz przejąć władzę, więc dlatego krytykujesz, a to wcale nie musi być prawda”.
Czy ta odpowiedzialność za kształt debaty politycznej, jaką przypisuję dziennikarzom, czy profesorom jest zaskoczeniem? Jak ma funkcjonować opozycja polityczna, którą traktuje się jak uzurpatora do władzy, a nie jak merytorycznego rywala, którego racje należy poważnie rozważać. A tego w debacie publicznej nie ma.
Jeśli moja diagnoza jest trafna, to na co czekamy? Kiedy zaczniemy funkcjonować wedle reguł demokracji? Przecież to nic nie kosztuje. Nie trzeba brać drogiego kredytu na demokrację. Wystarczy zmienić swoje zachowanie. Nic prostszego.
Rozmawiał Krzysztof Karwowski
————————————————————————————————
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/215967-dr-barbara-fedyszak-radziejowska-abdykacja-polskiej-elity-opiniotworczej