Bez NATO ani rusz. Minister obrony przekonuje, że warto wierzyć w sojuszników

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
Fot. Maciej Nędzyński / DPI MON
Fot. Maciej Nędzyński / DPI MON

Jak długo w przypadku agresji Rosji Polska może bronić się sama, nie licząc na wsparcie sojuszników? Jasnej odpowiedzi na to pytanie nie chce udzielić minister obrony narodowej.

Tomasz Siemoniak w rozmowie z „Rzeczpospolitą” odwołuje się do Traktatu Waszyngtońskiego:

Polska nie tylko ma własne zdolności obronne, ale przede wszystkim jest członkiem NATO, a art. 5 mówiący o kolektywnej obronie gwarantuje, że atak na Polskę byłby atakiem na cały sojusz. Byłoby to zatem przedsięwzięcie nieracjonalne i samobójcze w obliczu dysproporcji potencjału między Rosją a NATO, w szczególności Stanami Zjednoczonymi.

Albo – dopytywany – w zasadzie o tym samym:

Istotą przyszłego konfliktu jest utrzymanie panowania nad własną przestrzenią powietrzną. I w tej sprawie, nie mam co do tego wątpliwości, reakcja NATO i USA byłaby natychmiastowa. Już działamy we wspólnym systemie przestrzeni powietrznej NATO, w związku z czym ewentualny atak powietrzny czy próba ataku powietrznego na Polskę spotkałaby się od razu z odpowiedzią NATO.

A jak poradzilibyśmy sobie z „zielonymi ludzikami”?

Wskazałbym (…) na bardzo jasną deklarację głównodowodzącego sił NATO, że działanie zielonych ludzików jest takim samym atakiem jak każdy inny.

Minister ciekawie opowiada o kolejnych etapach scenariuszy ewentualnego ataku. Pierwszy przypadek – setka mężczyzn niewiadomej narodowości pojawia się w polskim mieście, zakłada nieoznakowane mundury i wywiesza flagę.

Procedura jest jasna. Opisana sytuacja byłaby przestępstwem, na które reagowałyby wszystkie służby państwowe. W pierwszym rzędzie służby MSW, naturalne byłoby wsparcie wojska. Ćwiczyliśmy takie współdziałanie w ramach organizowanych przez MSW ćwiczeń PIONEX, teraz sprawdzamy różne scenariusze na największych w tym roku ćwiczeniach Wojska Polskiego „Anakonda ‘14”.

Kolejna rzecz – zielone ludziki otrzymują wsparcie czołgów. Siemoniak nie chce porównywać hipotetycznej sytuacji w Polsce do Donbasu, podkreśla, że Polska wie, co dzieje się na naszej granicy, i dodaje:

Inną sprawą jest przejazd zielonych ludzików, a zupełnie inną naruszenie granicy. Jedno i drugie uważamy za naruszenie naszej integralności terytorialnej i powód do zastosowania artykułu 5.

Skoro każda okoliczność wywołuje wspomnienie w ustach ministra pomocy z NATO, warto dowiedzieć się, jak szybko Pakt Północnoatlantycki przyszedłby nam z pomocą.

Mowa o tym jest w przyjętym na niedawnym szczycie NATO w Newport dokumencie, tzw. RAP (Readiness Action Plan). Jest on tajny, publicznie natomiast powiedzieliśmy, że będą stworzone siły natychmiastowego reagowania, które w ciągu kilkudziesięciu godzin mogą być przerzucone w dowolne miejsce.

Tyle, że wiemy już, iż ta natychmiastowa reakcja wcale nie jest taka oczywista. Mówi o tym sam szef Biura Bezpieczeństwa Narodowego.

CZYTAJ WIĘCEJ: Koziej potwierdza, że NATO będzie mieć problem z dotrzymaniem gwarancji bezpieczeństwa

Siemoniak wspomina też o przebywających w Polsce, na Litwie, Łotwie i w Estonii kompaniach żołnierzy amerykańskich, z którymi ćwiczą nasze oddziały przekazane pod komendę głównodowodzącego sił NATO. Tylko że w tym przypadku mowa jest o wojskach rotacyjnych, a nie o stałej obecności. W dodatku chodzi zaledwie o 600 żołnierzy, jakich głównodowodzący sił NATO ma w swoim dowodzeniu w każdym z tych państw i „jest ich w stanie przerzucić w dowolne miejsce”.

Jak jednak wierzyć najsilniejszym w NATO Amerykanom, którzy nie wsparli militarnie Ukrainy, choć zobowiązali się do tego w Memorandum Budapeszteńskim z 1994 roku. Minister odpowiada:

Trzeba zwrócić uwagę na to, że inny jest charakter sojuszu północnoatlantyckiego, inny był charakter Memorandum Budapeszteńskiego.

Jego zdaniem za zaufaniem do USA przemawia przede wszystkim historia. I trudno się z ministrem nie zgodzić. Jednak sama wiara w słowność najpotężniejszego sojusznika to za mało, by nie drżeć o bezpieczeństwo Polski.

Poza planowanymi dużymi kontraktami dla armii konieczne jest budowanie silnego wsparcia politycznego, tak w naszym regionie, jak i na Zachodzie Europy oraz w Waszyngtonie. Nie tylko po to, by inni zechcieli stanąć w naszej obronie, gdy zajdzie taka potrzeba, ale by zdecydowali się na działania prewencyjne, polityczne, ekonomiczne, wszelkie i zdecydowane, by zawczasu zneutralizować najpoważniejsze zagrożenie dla porządku na Starym Kontynencie, a może i na całym świecie.

znp

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych