Pędziłem krowy, byłem grubasem, lubiłem się bić, czyli co opowiedział mi Balcerowicz 10 lat temu

fot. Jerzy Wiktor
fot. Jerzy Wiktor

Ukazał się wywiad rzeka z Leszkiem Balcerowiczem pt. „Trzeba się bić. Opowieść biograficzna”. Z profesorem rozmawia Marta Stremecka.

Po raz pierwszy Leszek Balcerowicz opowiada o swoim życiu. O dzieciństwie, kiedy bójki z chłopakami uczyły go twardości, o sporcie, który budował cechy zwycięzcy, o kulisach wprowadzania planu Balcerowicza, o swoich niepokojach i emocjach

— tak anonsowana jest książka.

fot. czerwoneiczarne.pl
fot. czerwoneiczarne.pl

Po raz pierwszy”… od 10 lat, bo w 2004 r. miałem przyjemność wydobyć co nieco od profesora i spisać w niepozornej książeczce zatytułowanej „Leszek Balcerowicz. Moja prawdziwa historia”.

fot. Jerzy Wiktor
fot. Jerzy Wiktor

Sporo czasu minęło, publikację przykrył pewnie kurz zapomnienia, więc przez autorską próżność pozwolę sobie przytoczyć kilka fragmentów tego skromnego dzieła. Leszek Balcerowicz opowiadał tak…

Wstydziłem się pędzić krowy

Miałem zaledwie 3 lata kiedy rodzice przeprowadzili się do Torunia. Ojciec kupił stary dom z gospodarstwem na proletariackim przedmieściu, które nazywało się Mokre. Zarabiał na rodzinę jako kierownik tuczarni świń pod Toruniem. Dodatkowy dochód czerpaliśmy z własnego gospodarstwa - trzymaliśmy świnie, kury, kaczki i przez jakiś czas nutrie i lisy. Pamiętam też, że mieliśmy trzy krowy. Mleko sprzedawaliśmy sąsiadom i odstawialiśmy do skupu, do mleczarni. Przed pójściem do szkoły konwie mlekiem zawoziłem rowerem do mleczarni. W drodze powrotnej przywoziłem serwatkę dla świń. Do moich obowiązków należało również przypędzanie krów z pastwiska. Nie byłem tym zachwycony, bo krasule zazwyczaj nieelegancko się zachowywały. Na oczach moich koleżanek i kolegów podnosiły ogony i załatwiały swoje potrzeby. Dla chłopca, który miał wtedy 9 czy 10 lat, było to krępujące i wstydliwe. Zwłaszcza że gnałem te krowy nie przez wieś, tylko ulicami miasta.

Byłem grubasem

Do piątej klasy podstawówki byłem grubasem. Mama troszczyła się, czy aby nie jestem głodny. Miałem dobrze wyglądać, i rzeczywiście tak było. Z powodu nadwagi na początku podstawówki należałem do gorszych uczniów z WF-u. W piątej klasie zmobilizowałem się i intensywnie wziąłem się za sport. Wtedy masowo uprawiano w szkołach czwórbój lekkoatletyczny. Zbudowałem sobie na podwórku stojak do skoku wzwyż, rodzice kupili mi kulę do pchnięcia kulą. Ćwiczyłem też trójskok z miejsca i z rozbiegu. Miałem kolegę, mojego imiennika, o rok młodszego, z którym codziennie trenowałem. Byliśmy pod wielkim wrażeniem osiągnięć naszej narodowej reprezentacji lekkoatletycznej. W latach 50. słynny był polski Wunderteam. To nas pociągało, a nie piłka. Zaczęliśmy biegać po przedmieściu Torunia.

Jestem mistrzem Polski!

W 1965 roku, gdy byłem już na pierwszym roku studiów, wygrałem w Otwocku mistrzostwa Polski w biegu przełajowym na 1500 metrów. Pamiętam, że zwyciężyłem po morderczym finiszu pod górkę. Jeśli miałbym powiedzieć, który moment w życiu sprawił mi największą satysfakcję, to może właśnie ten. Stałem na najwyższym stopniu podium i myślałem: „Jestem mistrzem Polski! Ciekawe co powiedzą koledzy i koleżanki ze szkoły?”

Lubiłem się bić

Bardzo dużo czytałem książek z literatury i historii, a poza tym lubiłem się bić. Wśród rówieśników uchodziłem za silnego. Należałem do ścisłej czołówki w szkolnych zapasach. Dobrze radziłem sobie też w innej podwórkowej konkurencji - brało się kolegę na ramiona i stawało do pojedynku z parą przeciwników. Zawsze walczyłem na dole, bo trudno było mnie zwalić z nóg.

Czasami lała się krew

Fragment książki
Fragment książki „Leszek Balcerowicz. Moja prawdziwa historia; fot. Jerzy Wiktor

Miałem dwóch kompanów, braci Kociołków. We trójkę stanowiliśmy drużynę i tłukliśmy się z chłopakami z Dębowej Góry - dzielnicy slumsów sąsiadującej z Mokrym. Ludzie mieszkali tam w ruderach rozbudowywanych  w ciągu jednej nocy. Z Dębowej Góry wywodziła się duża część mojej klasy w podstawówce. Chłopcy stamtąd często zostawali na drugi rok w tej samej klasie. Byli starsi ode mnie i z nimi głównie się biłem. Czasem aż lała się krew.

Zapisałem się do PZPR

Na piątym roku studiów zapisałem się do PZPR. Do dziś zastanawiam się nad motywami tej decyzji. Wówczas nie czułem, że robię coś bardzo nagannego. Najlepszą wiedzę o systemie komunistycznym miały dzieci elit. A ja byłem tylko prostym chłopcem z prowincji. Wywodziłem się ze środowiska, które nie miało pełni informacji o najnowszej historii Polski. Moi rodzice nie należeli do wybrańców tamtego systemu. Nigdy mnie nie nakłaniali, abym się angażował politycznie, ale jednocześnie uważali, że ten system na zawsze pozostanie. No, może nie na zawsze, ale z pewnością w dostrzegalnej przyszłości. Nie miałem więc z pierwszej ręki wiedzy o istocie tamtego systemu, natomiast miałem wówczas sporo iluzji na temat jego możliwości. Mając 22 lata, wiedziałem na pewno dużo mniej niż 10 czy 15 lat później.

Bałem się, że bez PZPR sobie nie poradzę

Nie wstąpiłem do PZPR dla kariery politycznej, bo jej nie robiłem i nie miałem zamiaru robić. W mojej głowie splotły się różne motywy. Z jednej strony był ten brak pełnej świadomości i iluzje co do istoty ”realnego socjalizmu”, z drugiej - obawa, czy bym nie zamknął sobie kariery naukowej. Myślałem: skoro mam szansę zostać na uczelni, to nie mogę zmarnować szansy na drogę naukową. Niemal wszyscy wokół należeli do PZPR, stopień „upartyjnienia” na wydziale handlu zagranicznego był bardzo wysoki. Bałem się, że bez legitymacji partyjnej w kieszeni będę dyskryminowany. Najprawdopodobniej nic takiego by się nie stało, ale wtedy nie byłem tego pewien. Był rok 1969. W wydarzeniach Marca 68 nie uczestniczyłem po żadnej stronie. Studenckie protesty wydawały mi się czymś niesamowitym, ale byłem trochę zdezorientowany. Legitymacja PZPR zaczęła mnie uwierać dopiero gdy wybuchła „Solidarność”. Wtedy jednak było mi strasznie głupio wypisywać się z partii, bo wszyscy się wypisywali. Bez cienia wątpliwości zrobiłem to natomiast tuż po wprowadzeniu stanu wojennego.

Terapia szokowa

Nie ja nazwałem program reform planem Balcerowicza. O ile pamiętam, do obiegu publicznego wprowadziła to określenie Małgorzata Niezabitowska, rzecznik rządu. Nie wiem czy chciała mnie uhonorować, czy też może odciągnąć odium od innych członków rządu. Słynna nazwa „terapię szokowa” jest używana w żargonie ekonomicznym. W nauce ma ona  w miarę sprecyzowaną treść. Ale gdy taka „terapia szokowa” dostanie się do obiegu publicznego, staje się wyzwiskiem. I taki los spotkał to określenie. Ja go nigdy nie używałem, bo za dużo w nim negatywnych emocji. Wolałem mówić o radykalnych reformach.

Z żoną do teatru

W sylwestra było już po wszystkim. Mój plan został przyjęty przez Sejm i podpisany przez prezydenta. Poszedłem z żoną do teatru. Ale nie mogłem całkowicie oderwać się od tego, co będzie po pierwszym stycznia. Myślałem co będzie dalej. Przywrócenie wolnego rynku musiało dać poprawę. Ale jak szybko? Czy nie zdarzy się coś, że rynek nie zadziała? Kiedy spadnie inflacja? Jakie będą ceny? Mnożyły się znaki zapytania, bo wiele zależało od ludzkich reakcji, których nie sposób przewidzieć. Pierwsze dni nowego roku były bardzo nerwowe.

Dostałem buzi za reformę

Po 20 stycznia ktoś przybiegł do mnie z radosną nowiną. Jaja staniały!!! To był pierwszy sygnał, że plan Balcerowicza działa! Świat kolejek zaczął się zmieniać w świat pełnych półek. Na ulicach pojawiły się ciężarówki z cukrem - pokrzepiający dowód, że przedsiębiorstwa zostały zmuszone do nowego działania. Chodniki opanowali sprzedawcy z towarami rozłożonymi na łóżkach polowych. Ludzie poznawali smak wolnego rynku. Wśród kilku specjalnych zespołów był sztab obserwacyjny, który zbierał informacje z całego kraju. Ale nie wystarczały mi meldunki, które trafiały na moje biurko. Wyrywałem się na spacery po mieście, żeby na własne oczy zobaczyć, co się dzieje. Kiedyś w okolicach URM-u przechodziłem koło sklepu mięsnego. Właściciel mnie rozpoznał i wciągnął do środka. Pokazał wiszące na hakach kiełbasy i pocałował w czoło.

Polecam obie książki. Tę z 2004 r. i tę z roku 2014. Druga do nabycia w księgarniach, pierwsza dostępna w dobrych bibliotekach - podaję sygnaturę w Bibliotece Narodowej: I 2.273.687 A.

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.