Stanisław Janecki: Słaby rząd Ewy Kopacz nie musi być największym nieszczęściem Polski. Szykują się większe

PAP/Radek Pietruszka
PAP/Radek Pietruszka

Rząd Ewy Kopacz będzie raczej słaby, targany wojenkami między grupą Grzegorza Schetyny a spółdzielnią Cezarego Grabarczyka. Sama Ewa Kopacz też będzie musiała mieć swoich żołnierzy, żeby realnie myśleć o wygranej w wyścigu o przewodniczenie Platformie, więc i ona będzie zmuszona do włączenia się w wewnątrzpartyjne wojny. W podobnej sytuacji będzie także nowy marszałek Sejmu Radosław Sikorski, który w partii nie ma właściwie żadnego zaplecza, a jakieś musi zbudować, żeby liczyć się w przyszłości. Może się okazać, że słaby rząd Ewy Kopacz wcale nie jest największym nieszczęściem, jakie może spotkać Polskę w najbliższym roku.

Rząd Ewy Kopacz, rozgrywany przez frakcje i ich liderów, dla społeczeństwa może być w miarę nieszkodliwy, bo nie będzie miał czasu na radosną twórczość legislacyjną i podejmowanie głupich decyzji. Poza tym będzie musiał być jakoś prospołeczny, bo liderzy frakcji będą rywalizowali o miano największego dobroczyńcy. Paradoksalnie więc to, co w chwili debiutu gabinetu Kopacz jest kompletnym chaosem, bezhołowiem i brakiem koncepcji nie musi być wcale takie złe. Wystarczy, że ta ekipa będzie jakoś administrowała państwem - bez wodotrysków, ale i bez większych idiotyzmów. A do tych ostatnich gabinet Kopacz będzie raczej znacznie mniej skłonny niż rząd kierowany przez Donalda Tuska, bo nowa premier nie ma jego pozycji w partii i wyrobionego przez ostatnie siedem lat kompletnego poczucia bezkarności w rządzie. A na wymianę tej ekipy przed wyborami parlamentarnymi jesienią 2015 r. raczej nie ma co liczyć, bo układ PO-PSL mocno chce dotrwać do końca kadencji, co zapewnia mu niewielka, ale trwała większość.

Skoro Ewa Kopacz i jej gabinet nie wydają się największym nieszczęściem dla Polski, to co nim może być? Naprawdę źle może być wtedy, gdy uda się zrealizować przygotowywany od prawie czterech lat plan bliskiej współpracy prezydenta Bronisława Komorowskiego i szefa MSZ Grzegorza Schetyny. Elementem tego planu jest wygrana Schetyny w wyścigu o kierowanie partią. Do niedawna to się wydawało kompletnie nierealne, ale wszystko się zmieniło po wydobyciu Schetyny z czarnej dziury, awansie na ministra Andrzeja Halickiego czy pozostawieniu na stanowisku szefa klubu PO Rafała Grupińskiego. Teraz schetynowcy mają realne przyczółki władzy i mogą przystąpić do kontrofensywy. I w tej walce pierwszym przeciwnikiem jest wprawdzie spółdzielnia Grabarczyka, ale następnym Ewa Kopacz. Schetyna będzie oczywiście udawał, że jest jej sojusznikiem, ale do politycznego „wykończenia” Kopacz zmusza go cel, który chce osiągnąć.

A celem Grzegorza Schetyny jest bycie premierem i przewodniczącym PO, co teraz wydaje się całkiem realne. Sprzymierzeńcem Schetyny w tej walce jest Bronisław Komorowski, który obecnemu szefowi MSZ przez lata niełaski u Tuska pomagał i razem z nim knuł oraz przygotowywał plany odsunięcia od władzy Donalda Tuska. Schetyna dlatego prze do szybkich wyborów przewodniczącego PO, żeby po swojej ewentualnej wygranej bardzo ułatwić Komorowskiemu prowadzenie kampanii prezydenckiej. Donald Tusk prezydenta blokował i z nim pogrywał, Grzegorz Schetyna zrobi dla niego wiele, bo sam ma w tym interes. Plan jest więc taki, żeby szybko były wybory w PO, a po ewentualnej wygranej doszłoby do objęcia funkcji premiera przez Schetynę, i to jeszcze przed wyborami parlamentarnymi. Wcześniej Komorowski miałby wygrać prezydenturę na drugą kadencję i odwdzięczyć się Schetynie w kampanii do parlamentu.

Druga kadencja Komorowskiego połączona z premierostwem Schetyny po wyborach parlamentarnych, gdyby PO miała niezły wynik i wciąż bardzo chętne do zawarcia koalicji SLD oraz PSL, byłaby naprawdę niebezpieczna. Może nawet nie dla opozycji, którą Schetyna traktowałby zapewne lepiej niż Tusk i chyba poszedłby na różne ustępstwa i koncesje wobec niej. Ten duopol władzy byłby niebezpieczny z powodu grup interesów, jakie za obu politykami stoją. I te grupy interesów wydają się znacznie bezwzględniejsze i bardziej pasożytnicze w stosunku do państwa niż te, które Tuska wyniosły do władzy, a potem wielokrotnie go ochraniały. Grupy interesów stojące za Komorowskim i Schetyną nie ograniczają się tylko do Polski, co jest tym bardziej niebezpieczne. Wiązałoby się to bowiem prawdopodobnie z różnymi „cudami” na linii Warszawa - Berlin i Warszawa-Moskwa, o których dotychczas nie śniło się filozofom.

Duopol władzy Komorowskiego i Schetyny byłby niebezpieczny przede wszystkim w polityce zagranicznej i bezpieczeństwa, bo jeden ma dziwną skłonność do wschodniego sąsiada (na razie to przyhamowało z powodu agresji Rosji na Ukrainę), a drugi do sąsiada zachodniego. I to ostatnie chyba w stopniu zdecydowanie większym niż mieli Tusk i Sikorski. To wszystko oznacza, że doszłoby do znacznie większego ograniczenia roli i suwerenności Polski niż to było za siedmioletnich rządów Donalda Tuska. Zatem słaba Ewa Kopacz może nie być wcale takim złym wariantem na najbliższy rok, a utrzymanie przez nią władzy do wyborów parlamentarnych mogłoby bardzo pokrzyżować plany Komorowskiego i Schetyny, co dla Polski może się okazać najlepszym scenariuszem na najbliższy rok.

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.