Drastyczna przecena polskiego premierostwa

fot.youtube.pl
fot.youtube.pl

Ludzie obdarzeni specyficznym darem zachwytu nad osobą Donalda Tuska w pocie czoła pracują nad wykazaniem korzyści dla Polski z jego wyjazdu. Niestety, jedyny precedens Jerzego Buzka nie jest pozytywny, nikt bowiem nie jest w stanie wymienić dobra, które dzięki jego przewodniczeniu w PE spłynęło na Polskę. Żadnego splendoru Polsce nie przysporzył Janusz Lewandowski, który w KE zawiadywał unijnym budżetem.

Zatem korzyści, jakie mają na nas spłynąć za sprawą Tuska na stanowisku szefa Rady Europy, również przysłonięte są aurą tajemniczości i nieokreśloności. Tutaj admiratorom naszego szczerego przywódcy nie przysłużyła się poprzednia wiodąca linia narracji. Zawsze bowiem podkreślano w przypadku porażek Polski na unijnym gruncie, że nad narodowym interesem stoi korzyść wspólnoty. Ta zasada sprawiła, że proste sposoby wykazania pożytku dla kraju z obecności Tuska w Brukseli nie mogą być wykorzystane.

Biedne ludziska z rządowego mainstreamu chwytają się więc karkołomnych argumentów w rodzaju, że im bardziej unijno-europejski będzie Tusk, tym większej chwały Polsce przysporzy. Jest to o tyle zgubne i prowadzące do nikąd, gdyż życie na bieżąco weryfikuje tę nieporadną propagandę. Dopiero co próbowano nas mamić, że Tusk jako przedstawiciel Polski, narodu, który na wylot przejrzał nikczemność putinowskiej Rosji, utwardzi stanowisko Europy wobec rosnącego w siłę nowego wcielenia Stalina. Tymczasem nikt się na Polskę nawet nie obejrzał, gdy Unia przystała na dezintegrację terytorialną Ukrainy, czyli spełniła wolę Putina.

Tusk szlifuje ponoć angielski, ale w zasadzie nie bardzo wiadomo, po co? Żeby po angielsku przytakiwać unijnym potentatom, Niemcom, Francuzom, Anglikom? Przytakiwać można bez znajomości języka. Profesor Piotr Winczorek w rozpaczliwym wysiłku znalezienia korzyści z Tuska w Brukseli wywodzi mętnie, że jego sukces jest w interesie nas wszystkich, bo jak się dobrze postara, to „każdy z narodów należących do Unii uznać będzie mógł za wyraziciela naszych wspólnych interesów”. W świetle doświadczeń unijnych to jest tak piramidalna bzdura, że aż wstyd przytaczać.

Unia bowiem jeszcze nigdy nie powiedziała czegoś naprawdę ważnego, dotyczącego strategicznego interesu jednym głosem. Jednolite stanowisko miała wyłącznie wtedy, gdy trzeba było zakryć ewidentną porażkę. Tak było w przypadku Gruzji w 2008 roku, gdy jak mantrę powtarzano frazę o konieczności mówienia jednym głosem i nadrzędnym zadaniu utrzymania integralności terytorialnej Gruzji. Po czym Rosja bez przeszkód zagarnęła dwie gruzińskie prowincje. A francuski błazen Sarkozy zagadnięty o gwarancje terytorialne dla Gruzinów oznajmił, że gwarantuje to „duch wynegocjowanego dokumentu”. Można sobie wyobrazić, jak kagiebiści na Kremlu tarzali się ze śmiechu po tych słowach.

Podobnie, jeśli nie identycznie przedstawia się dzisiaj stanowisko Unii wobec Ukrainy, a fakt, że Tusk z naciskiem wielokrotnie podkreślał, że poza unijne stanowisko się nie wychyli, mówi wszystko – Ukraina jest dla Europy stracona. A co do nadziei profesora Winczorka, że Tusk będzie działał w Brukseli „w interesie nas wszystkich”, to on sam temu zaprzeczył, przyjmując to stanowisko.

Wystarczy przypomnieć wypowiedź Tuska zaledwie sprzed roku, z czerwca 2013:

Być polskim premierem to stukrotnie ważniejsza rzecz niż awanse europejskie.

No, to przepraszam bardzo – jeśli polskie premierostwo jest dla niego stukrotnie ważniejsze, czyli interes Polski nadrzędną wartością, to dlaczego z niego nagle zrezygnował? Kłamał wtedy, czy kłamie teraz? A jeśli nie skusiły go pieniądze ani splendor, do dlaczego tak drastycznie przecenił polskie premierostwo w stosunku do europejskiego awansu? I jak tu nie rozważać hipotezy, że premier Tusk po prostu ucieka z tonącego okrętu? Jak szczur.

Stanisław Januszewski

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.