Tusk okpił wszystkich, z prezydentem Komorowskim i ministrem Sikorskim na czele

fot. premier.gov.pl/M. Śmiarowski
fot. premier.gov.pl/M. Śmiarowski

Donald Tusk nie grał razem z Radosławem Sikorskim o stanowisko przewodniczącego Rady Europejskiej dla siebie, lecz szefa MSZ ograł jak dziecko.

Obecny premier nie ustalał niczego z prezydentem Bronisławem Komorowskim i zarządem PO, lecz negocjował stanowisko dla siebie w tajemnicy przed nimi. Prawie wszystko, co dotyczy wyboru Donalda Tuska i manewrów związanych z wyłonieniem jego następcy jest wierutnym kłamstwem i manipulacją.

Obywatele są karmieni absolutnym kitem, podczas gdy realna polityka obozu rządzącego jest czymś całkowicie nieczytelnym dla przeciętnego wyborcy. A przez to jest poza kontrolą wyborców. Oficjalna wersja jest po prostu wielką bujdą na resorach, równoległą rzeczywistością. W ten sposób polityka staje się grą bardzo wąskiej grupy, bo nawet nie partii. Prawie 40 tys. członków PO, a nawet ci z rady krajowej partii nie mają pojęcia, co się dzieje na szczytach władzy i nie mają na to żadnego wpływu. Są potrzebni wyłącznie jako mięso armatnie, a najbardziej zaangażowani i zasłużeni mają wprawdzie dostęp do różnych konfitur, ale nie mają wpływu na kluczowe decyzje.

Donald Tusk umawiał się i negocjował wyłącznie z Angelą Merkel, Francoise’m Hollande’m, Davidem Cameronem, Matteo Renzim i Hermanem van Rompuyem. Radosława Sikorskiego oficjalnie zgłosił na stanowisko szefa unijnej dyplomacji, ale potem robił wszystko, by szef MSZ nie miał najmniejszych szans na wybór. Dlatego w poufnych rozmowach dość szybko zgodził się na Federikę Mogherini i w zamian zyskał poparcie dla siebie od Matteo Renziego, premiera czwartego najważniejszego państwa Unii Europejskiej. Kiedy Donald Tusk mówił o Sikorskim jako jedynym oficjalnym polskim kandydacie na wysokie stanowiska w Unii poza komisarzami, był już po poufnym wsparciu Federiki Mogherini. Nawet wobec Sikorskiego odstawiał więc wyłącznie przedstawienie. A ten w ostatniej chwili zorientował się, że został wystawiony i to jego szef gra o wysokie stanowisko, ale było już po wszystkim. Już po decyzji o wskazaniu Tuska, Sikorski udawał, że uczestniczył w precyzyjnie napisanym scenariuszu rozgrywki, bo co innego miał powiedzieć.

Irytacja Bronisława Komorowskiego w związku z wciskaniem mu bez pytania  go o zdanie Ewy Kopacz jako następczyni Tuska wynikała także z tego, że do ostatniej chwili premier nie mówił prezydentowi o ubieganiu się o stanowisko przewodniczącego Rady Europejskiej. Nic nie wiedziała też marszałek Sejmu Ewa Kopacz, bo premier obawiał się, że może się wygadać. Nic nie wiedzieli ministrowie ,z wicepremierami Elżbietą Bieńkowską (posadę komisarza Tusk obiecał jej wcześniej) i Januszem Piechocińskim na czele. Wiedziały chyba tylko trzy osoby, które Donald Tusk zamierza za pomoc i milczenie nagrodzić, zabierając ich z sobą do Brukseli. Innymi słowy, cała elita władzy PO została przez Donalda Tuska modelowo zrobiona w bambuko, i to pokazuje jego rzeczywisty stosunek do współpracowników na urzędach i w partii.

Obecnie trwa przedstawienie pod tytułem: „demokratyczny wybór następcy Donalda Tuska”. A premier chce teraz tak rozdać karty, żeby prezydent Komorowski był tylko notariuszem jego decyzji. Akty strzeliste o wielkiej przyjaźni z prezydentem są tylko picem dla gawiedzi. A deklarowane 5 września 2014 r. poparcie dla Komorowskiego jako idealnego kandydata na drugą kadencję wynika z tego, że Donald Tusk nie jest w stanie ewentualnej reelekcji obecnego prezydenta zablokować. Opowiada więc o świetnej współpracy i zgodzie, żeby Bronisław Komorowski miał trudniej, gdyby chciał mieć wpływ na kształt nowego rządu, a z wielu informacji wynika, że chce. I chce mieć wpływ na PO, bo odejście Tuska to jedyna szansa na wzmocnienie własnej pozycji w partii, na zostanie ojcem i patronem Platformy. Bo to się opłaca i przekłada na korzyści na wielu polach i na wiele lat. A w tym scenariuszu człowiekiem obecnego prezydenta jest Grzegorz Schetyna, a nie Ewa Kopacz czy Cezary Grabarczyk.

Donald Tusk nie tylko najważniejsze osoby w partii wystrychnął na dudka, ale chciałby, żeby PO nadal zależała od niego, a przez to, żeby miał także wpływ na rząd. Opowieści o tym, że poświeci się wyłącznie swojej europejskiej funkcji są zawracaniem głowy. Donald Tusk będzie miał aż nadto czasu, żeby w partii i rządzie mieszać i nimi dyrygować. Problemem jest tylko to, czy Bronisław Komorowski oraz Grzegorz Schetyna i ich obozy będą w stanie się temu przeciwstawić. Bo, że będą się starali, nie ma najmniejszych wątpliwości. Ewa Kopacz jest jedyną osobą wśród liderów PO, która na pewno będzie wierna Donaldowi Tuskowi i będzie go słuchać. Takich gwarancji nie dają natomiast ani Hanna Gronkiewicz-Waltz, ani nawet szef  tzw. spółdzielni Cezary Grabarczyk. Żadnych gwarancji, a wręcz przeciwnie, nie daje mu natomiast Radosław Sikorski, szczególnie po brukselskim upokorzeniu.

Pomysł Donalda Tuska jest taki, że w Brukseli będzie nadpremierem i nadprzewodniczącym PO, do którego Ewa Kopacz będzie się zwracać o akceptację każdej istotnej decyzji. Tylko wyjątkowo naiwni sądzą bowiem, że Donald Tusk pozbawi się na przykład wpływu na meblowanie nowego rządu i układanie list wyborczych do parlamentu. Będzie miał taki wpływ tylko wtedy, gdy na obu stanowiskach zastąpi go Ewa Kopacz. Doskonale zdają sobie z tego sprawę prezydent Komorowski czy posłowie Schetyna, Grupiński i Halicki. Najbliższy rok będzie bowiem decydujący dla partii. Jeśli w wyborach do parlamentu w 2015 r. PO przegra na tyle dotkliwie, że nie stworzy koalicyjnego rządu, nic nie będzie miało znaczenia. Jeśli natomiast zachowa władzę, Ewa Kopacz będzie nieusuwalna, czyli Donald Tusk pozostanie nadpremierem i nadprzewodniczącym przez kolejne lata. Aż do chwili powrotu z Brukseli. A wtedy będzie się mógł zająć przesiadaniem z tylnego fotela na miejsce kierowcy, podgrzewane przez Ewe Kopacz.

W PO i między prezydentem oraz odchodzącym premierem toczy się realna, ostra i bezwzględna walka o władzę. I będą w niej używane wszelkie rodzaje broni, bo tu najmniej chodzi o ambicje i prestiż, a najbardziej o przyszłość, a może nawet wolność głównych graczy. Chodzi o utrzymanie lub przejęcie grup interesów, które wynoszą do władzy i ze szczytów strącają. Chodzi też o wpływy przeliczalne w przyszłości na życie dostatnie i bezproblemowe oraz gwarantowane wszechstronnym immunitetem. Dla zainteresowanych i ich dzieci, a może też wnuków. Ale o tym nie usłyszymy w baśniowej i całkowicie zakłamanej wersji oficjalnej.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych