Donald Tusk będzie od 1 grudnia 2014 r. przewodniczącym Rady Europejskiej, ale co to oznacza w praktyce? Od czego specjalistą jest bowiem odchodzący polski premier?
Na pewno od uprawiania politycznych gier i trwania w polityce, ale to umiejętności puste, jeśli chodzi o wnoszenie do polityki wartości dodanej czy wartości w ogóle. Na pewno świetnie wychodzi mu wykańczanie przeciwników. I równie dobry jest w opowiadaniu o tym, jak powinno wyglądać rządzenie. W opowiadaniu, bo bardzo mało z tego, o czym mówił było realizowane. Równie dobry jest w tzw. picerstwie, czyli czarowaniu wyborców i rozmówców. I ma spore umiejętności retoryczne oraz tupet i cynizm niezbędne do tego, żeby gładko sobie samemu zaprzeczać i kompletnie się tym nie przejmować.
Na pewno Donald Tusk nie jest solidnym, odpowiedzialnym, dobrze przygotowanym urzędnikiem, jakim jest np. Herman van Rompuy. I przez siedem lat premierowania nie nawykł do solidnej, systematycznej pracy. O jego umiejętnościach negocjacyjnych na poziomie międzynarodowym wiemy tyle, ile można wywnioskować po skutkach jego działań w sytuacjach trudnych i kryzysowych. I jeśli wziąć pod uwagę kryzysowe kwestie w relacjach z Rosją, na Ukrainie, z Litwą czy Białorusią, te umiejętności są żadne, bo żadnych ważnych celów Polska na tych polach nie osiągnęła. Podobny wniosek nasuwa się po przyjrzeniu się stosunkom polsko-niemieckim. Nie wiadomo więc, na czym miałaby polegać sprawność negocjacyjna Tuska. To, że potrafi ogrywać kolegów z partii, koalicjantów czy politycznych oponentów nie tyle świadczy o sprawności negocjacyjnej, co o dużym potencjale destrukcji i sprytu.
Nie jest też Donald Tusk merytorycznie specem od polityki zagranicznej, bo jak dowodzi przykład III RP po 2007 r., wspólnie z ministrem Radosławem Sikorskim zrujnował to, co osiągnęli poprzednicy i niczego sensownego na tym miejscu nie zbudował. Nie jest też twardym graczem, bo wszystkie swoje sukcesy, łącznie ze stanowiskiem szefa Rady Europejskiej zawdzięcza akurat miękkiej grze, uległości oraz elastyczności przekraczającej granicę oportunizmu i koniunkturalizmu. Gdyby był twardym graczem, nie zostałby przewodniczącym Rady Europejskiej. A ponieważ od jakiegoś czasu chciał nim zostać, oportunizm i koniunkturalizm uczynił głównym narzędziem swego funkcjonowania w relacjach zewnętrznych. Można by argumentować, że większość polityków jest cyniczna, kłamliwa, bezczelna, oportunistyczna i leniwa, więc Donald Tusk jest tylko sprytniejszy od równych sobie antybohaterów. I to można by traktować jako wartość, bo przecież nie będzie się obracał wśród aniołów. Ale nie jest tak do końca i zasady etyczne oraz zwykła sprawność organizatorska mają jednak znaczenie.
Donald Tusk mógłby odciąć swoją przeszłość grubą kreską i próbować wnieść nową jakość do urzędu, który obejmie 1 grudnia 2014 r. Nie miejmy jednak złudzeń. Bo czy w kwestiach dotyczących Rosji i polityki wschodniej zapyta o radę takich polskich specjalistów jak profesorowie Andrzej Nowak i Włodzimierz Marciniak czy dr hab. Przemysław Żurawski vel Grajewski? Dotychczas tego nie zrobił i nic nie wskazuje, by to się zmieniło. Czy jest w stanie zmienić swoje naiwno-sentymentalno-oportunistyczne nastawienie do polityki Niemiec? To nie tylko nieprawdopodobne, ale nierealne, zważywszy na rolę Angeli Merkel w wywindowaniu Tuska na fotel przewodniczącego Rady Europejskiej. Czy jest w stanie przeciwstawić się tzw. dyrektoriatowi UE, czyli faktycznym jej przywódcom, a więc kanclerz Niemiec, prezydentowi Francji i w różnych konfiguracjach premierom Włoch oraz Wielkiej Brytanii? Nierealne.
Gdyby Donald Tusk miał być samodzielnym, skutecznym i nowatorskim szefem Rady Europejskiej, musiałby przestać być Tuskiem, jakiego dotychczas znaliśmy. Musiałby się oprzeć na ludziach, z którymi dotychczas nie chciał współpracować. Musiałby zmienić niemal wszystkie swoje nawyki. I powinien nauczyć się tego, czego nigdy nie umiał. Czy to jest możliwe? Z punktu widzenia rachunku prawdopodobieństwa wszystko jest możliwe, tyle tylko że wszechświat za krótko istnieje, żeby pewne zdarzenia miały dość czasu (możliwości), by zaistnieć.
Najpewniej będzie więc tak, że Donald Tusk w Brukseli zacznie robić to samo, co robił w Warszawie, tylko w innej konfiguracji. Pozytywnego scenariusza jednak absolutnie wykluczyć nie można. W końcu Lech Wałęsa wielokrotnie wygrywał w totolotka akurat wtedy, gdy potrzebował pieniędzy, zaś Paweł Piskorski wygrał w kasynie 138 razy z rzędu. A Wałęsa to przecież patron Tuska i PO, zaś Piskorski był bliskim przyjacielem nowego przewodniczącego Rady Europejskiej.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/211839-donald-tusk-bylby-dobrym-szefem-rady-europejskiej-gdyby-nie-byl-tuskiem