Szczerski: „Tusk w Brukseli jak Lewandowski w Bayernie”. NASZ WYWIAD

fot. PAP/Radek Pietruszka
fot. PAP/Radek Pietruszka

Od Tuska oczekuję jedynie tego, że jako szef Rady Europejskiej będzie lojalnie współpracował z przyszłym polskim premierem Jarosławem Kaczyńskim

— mówi w wywiadzie dla portalu wPolityce.pl Krzysztof Szczerski, politolog, b. wiceminister spraw zagranicznych, poseł PiS.

wPolityce.pl: Nominacja lidera PO na stanowisko przewodniczącego RE przedstawiana jest jako niebywały sukces Polski i wielki awans dla Tuska. Jakie jest rzeczywiste znaczenie tego urzędu? Czy to funkcja decyzyjna, czy raczej kwiatek do unijnego kożucha?

Krzysztof Szczerski:Ta nominacja miałaby znaczenie dla Polski, jeśli Donald Tusk, z racji pełnienia mandatu przewodniczącego RE, chciałby prowadzić politykę wyraźnie propolską, realizującą nasze narodowe interesy. Ale tego się  nie spodziewam. Więc z punktu widzenia interesu polskiego, nominacja Tuska jest bez znaczenia. Dzisiaj o obecnym szefie RE, Belgu Hermanie Van Rompuy’u, niewiele mówi się w kontekście belgijskim. Jeśli w ogóle, to jedynie w biografii, że był kiedyś premierem Belgii. Nikt nie traktuje go jako Belga, przedstawiciela tego kraju na tak wysokim stanowisku. Po prostu mówi się o nim personalnie, jako o Van Rompuy’u. Więc nominacja Tuska miałaby jakiekolwiek znaczenie dla Polski, gdyby Tusk kandydował z silną agendą polską. Ale wtedy nie miałby szans, żeby to stanowisko objąć. Każdy kto tę funkcję obejmuje musi, w pewnym sensie zadeklarować, że nie będzie prowadził polityki narodowej. Należy więc rozpatrywać tę sprawę rozpatrywać jako decyzję personalną samego Tuska, żeby przestać być polskim premierem i zająć stanowisko w Europie. Pamiętajmy, że w Radzie Europejskiej przedstawicielem naszego kraju będzie zawsze premier – przyszły i kolejny. To będzie polski głos w Radzie. Przewodniczący Rady nie będzie mógł powiedzieć, że działa na rzecz Polski. W tym sensie ważniejsze jest to, kto jest polskim premierem, a nie to, kto jest przewodniczącym RE.

Van Rompuy jest bezbarwnym politykiem, niewiele znaczącym na arenie międzynarodowej. Czy to wynika z tego, że tak skrojony został urząd „unijnego prezydenta”, czy też ta funkcja może dać duże możliwości, tylko specjalnie została ograniczona przez taką, a nie inną nominację?

Van Rompuy był silny i słaby jednocześnie. Wiadomo, że w RE i tak najważniejszą rolę grają premierzy najsilniejszych krajów. Prym w Radzie wiedzie więc Angela Merkel. Van Rompuy był graczem zakulisowym. Ponieważ grał razem z polityką niemiecką, dawało mu to pewne pole manewru. Jego wpływ na przebieg prac RE był więc czasami większy niż się spodziewano, biorąc pod uwagę niski status polityczny Belgii jako państwa. To też wymaga zdolności poruszania się w światku brukselskim.

Tusk tę zdolność posiadł?

Ma dwie duże słabości. Pierwszą jest nieznajomość języków obcych, co uniemożliwia prowadzenie zakulisowych rozgrywek.

Podobno premier trochę mówi po angielsku. Od lat bierze lekcje u „native speakerów” sprowadzanych do Kancelarii Premiera…

To za mało. Nie wystarczy troszeczkę mówić. Dobra znajomość języka angielskiego jest dziś standardem nawet przy przyjęciu do pracy kelnera w McDonald’s. Żeby grać zakulisową rolę w strukturach unijnych, trzeba być językowo bardzo sprawnym.

Co jest drugą słabością Tuska?

To, że nigdy w zasadzie nie określił jakiejkolwiek własnej koncepcji Unii Europejskiej i przyszłości Europy. Zawsze Polskę wpisywał w główny nurt europejski, czyli w decyzje innych. Próbował zmieścić Polskę w ramach decyzji, które podejmowali inni. Idzie więc na stanowisko w Brukseli jako tabula rasa. Jest jałowy w sensie koncepcyjnym. To też powoduje, że jego znaczenie może być mniejsze niż wielu osobom dziś się wydaje. Rola szefa RE w dużym stopniu zależy od osobistych cech polityka. Formalnie opisana jest bowiem bardzo niewyraźnie. I albo ktoś wyciska z tego maksymalnie dużo mając zdolności negocjacji zakulisowych, albo wyciska dużo z racji tego, że ma konkretną wizję polityki europejskiej, którą chce narzucić szefom rządów. A jeśli nie ma ani jednego, ani drugiego, to może odgrywać rolę dość dekoracyjną.

Czy potencjalną przeprowadzkę Tuska do Brukseli należy więc traktować jako ucieczkę od polityki krajowej, w myśl słów z taśm prawdy, że premier „odseparuje się od tego całego syfu i folkloru”?

Konsekwencją brukselskiej nominacji będzie to, że premier nie podda się weryfikacji wyborczej, w sytuacji, gdy dziś jego rząd popiera w sposób zdecydowany zaledwie jeden procent obywateli. Przypomnę, że do tej pory pokazywano rzekomą niechęć Tuska do objęcia stanowiska w Brukseli jako gest patriotyczny. Gest odejścia do Brukseli należy więc rozumieć jako antypatriotyczny. Premier poddaje się na polu polityki polskiej i idzie gdzie indziej. Donald Tusk jako szef Rady Europejskiej to trochę jak Robert Lewandowski jako gracz Bayernu. Od tego, że Robert Lewandowski gra w Bayernie, ani polska liga nie jest lepsza, ani reprezentacja nie zaczęła wygrywać. Tak samo fakt zasiadania Tuska na fotelu szefa RE nie będzie oznaczał, że cokolwiek się w kraju poprawi. Musimy zmienić rząd, żeby porządkować i umacniać Polskę. Od Tuska oczekuję jedynie tego, że zostanie lojalnym współpracownikiem przyszłego rządu Prawa i Sprawiedliwości w naprawie państwa. Że jako szef Rady Europejskiej będzie lojalnie współpracował z przyszłym polskim premierem Jarosławem Kaczyńskim, który zajmie się naprawą Polski.

Rozmawiał Jerzy Kubrak

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.