Stanisław Janecki: Tusk nie ma żadnych kompetencji szefa Rady Europejskiej, więc może nim zostać

fot.ansa/wPolityce.pl
fot.ansa/wPolityce.pl

Przymierzanie Donalda Tuska do funkcji tzw. prezydenta Unii Europejskiej (formalnie jest to przewodniczący Rady Europejskiej) najwięcej mówi o Unii oraz o obecnej Polsce. O UE dlatego, że ta organizacja coraz bardziej staje się własną parodią. O współczesnej Polsce z tego powodu, że pokazuje - jak to z właściwą sobie elegancją w podsłuchanej rozmowie ujął minister Radosław Sikorski - naszą „murzyńskość”.

Przewodniczącego Rady Europejskiej wybiera się na 2,5 roku i można mu przedłużyć mandat jeszcze tylko na jedną kadencję. Można, ale nie jest to żaden automat. Hermanowi van Rompuyowi, urzędującemu od 1 grudnia 2009 r., mandat akurat przedłużono. I jest to funkcja w ogromnej mierze biurokratyczna, to znaczy wymagająca organizacyjnej sprawności, znajomości plątaniny unijnych regulacji, uwarunkowań i zależności oraz wymagająca urzędniczej sumienności. No i wymagająca jednak dobrej znajomości angielskiego, przynajmniej na poziomie tworzenia i redagowania dokumentów. Te wszystkie cechy ma Herman van Rompuy. Ale od czasu jego wyboru 19 listopada 2009 r. Unia Europejska przebyła długą drogę i przewodniczący Rady Europejskiej może już być atrapą, podobnie zresztą jak w dużym stopniu stał się czymś takim przewodniczący Komisji Europejskiej. Faktycznie Unią rządzą bowiem najsilniejsze w niej państwa, a najwięcej ma do powiedzenia Angela Merkel. Sumienny i kompetentny biurokrata może więc bez problemu zostać zastąpiony przez kogokolwiek, np. fircyka.

Przez siedem lat rządów Donald Tusk pokazał, że wszystko można mu przypisać, ale nie to, że jest dobrym organizatorem, że zna biurokratyczne procedury i zależności, że jest sumienny. No i to, że zna angielski w stopniu, w jakim opanował go Herman van Rompuy. Czyli w 2009, 2010 czy nawet 2012 r. Donald Tusk kompletnie się nie nadawał na stanowisko przewodniczącego Rady Europejskiej. A teraz się nadaje, bo to będzie tylko dekoracja i puszenie się prestiżem. I tu wychodzi właśnie wspomniana przez Radosława Sikorskiego „murzyńskość”. Obecna polska klasa rządząca ma ambicje bycia wyłącznie pawiem Europy. Wedle zasady: niech nas zobaczą jak ładnie stroszymy kolorowe pióra.

Wariant pawia Europy przećwiczyliśmy z Jerzym Buzkiem jako przewodniczącym Parlamentu Europejskiego. Były polski premier był na tym stanowisku absolutnie bezbarwny, mdły i słaby, ale nie o to chodziło. Wystarczało to, że można nim było pomachać jako dowodem europejskiego sukcesu i prestiżu Platformy Obywatelskiej. Był dobrze się prezentującym bibelotem. A teraz Donald Tusk miałby być jeszcze cenniejszym i ładniejszym bibelotem. Przed polskimi „Murzynami” (cały czas trzymamy się terminologii Radosława Sikorskiego) można by nim machać podczas kampanii wyborczej do samorządów jeszcze w 2014 r. oraz w trakcie kampanii prezydenckiej i parlamentarnej w 2015 r. I dla polskich „Murzynów” miałby to być najważniejszy argument za głosowaniem na PO. Nie umiejętność rządzenia, lecz powab, urok i zaszczyt bycia pawiem Europy.

Strategia PO zdobywania stanowisk w Brukseli, które są pięknymi błyskotkami żeruje na kompleksach części Polaków i samych rządzących, na „murzyńskości” właśnie. Niska samoocena wielu Polaków, a już działaczy i wyborców Platformy w szczególności powoduje, że gdy ktoś w ich imieniu staje się pawiem w odpowiednio pięknym parku i przed stosownie okazałym pałacem, traktują go tak samo jak właścicieli i mieszkańców tego pałacu z parkiem. Z tych samych kompleksów wynika obsesja PO i jej medialnych klakierów na punkcie zagranicznych opinii o nich. Stąd się bierze to śmieszne i gorączkowe poszukiwanie każdej wzmianki w zagranicznych mediach, gdzie pozytywnie pisze się i mówi o Donaldzie Tusku, jego ministrach czy polityce tej ekipy. Oni są wręcz uzależnieni od najmniejszych choćby pochlebstw płynących z zagranicy. Bez potwierdzenia z zewnątrz, że istnieją, są bezradni, zagubieni i niedowartościowani. Gdy więc ich reprezentant zostałby pawiem w pałacowym parku, doznaliby ekstazy.

Dla rządów i polityków pewnych siebie oraz mających realne wpływy i rzeczywistą władzę w Unii Europejskiej błyskotki nie mają większego znaczenia. A jeśli już obejmują jakieś stanowiska, jak Niemiec Martin Schulz, który zasiadł w fotelu szefa Parlamentu Europejskiego po Jerzym Buzku, to rozpychają się na nich i wydzierają maksymalne wpływy i władzę. Paciorki i błyskotki są dla ludzi z kompleksami, których próżność wykorzystują silni, zakulisowi gracze, manipulujący poczuciem niższości oraz próżnością i nieokiełznaną potrzebą bycia chwalonym czy poklepywanym. Problemem jest to, że pawie to tylko dekoracja parku, zabawka w rękach mieszkańców pałacu, którym nie przychodzi do głowy, by pawie pytać o zdanie i się z nimi liczyć.

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.