Nie poznamy prawdy o aferze podsłuchowej. Byłaby zabójcza dla ekipy Tuska

fot. wSieci
fot. wSieci

Minister Bartłomiej Sienkiewicz nie rozwiąże do końca wakacji zagadki podsłuchów w restauracjach „Sowa i Przyjaciele” oraz „Amber Room”. Zresztą jego hucpiarska zapowiedź, że to „ostatnie zadanie polityczne”, jakie wykona, była tylko przejawem dialektycznego myślenia szefa MSW. Także premier Donald Tusk zapowiadał wyjaśnienie afery do końca wakacji, a gdyby się go nie doczekał, miały nastąpić dymisje. Te mogą nastąpić zawsze, bo nieudaczników w obecnym rządzie można wskazywać na chybił trafił. Ale raczej nie dojdzie do nich wskutek afery podsłuchowej. Bo jej wyjaśnienie byłoby jeszcze bardziej kompromitujące dla rządu Tuska niż to, że się zdarzyła.

Afera nie zostanie wyjaśniona, a przynajmniej nie będzie to wyjaśnienie prawdziwe, bo w sprawę zamieszane są tajne służby. Nawet jeśli nie one nagrywały polityków, to jakaś część tych służb miała dostęp do nagrań na dość wczesnym etapie i prawdopodobnie także sterowała nagrywającymi w kwestii podsłuchiwania kolejnych osób. I ci ludzie ze służb najpewniej docierali do jakichś polityków rządzącej koalicji, żeby wspólnie wymyślić, co można z nagraniami zrobić. Gdyby chodziło tylko o polityków, Donald Tusk zdecydowałby się na ostrą rozgrywkę, bo przecież nie miałby do czynienia ze swoimi zwolennikami. Ale ze służbami czy ich częścią otwarcie wojować nie może, bo nie wie, jakie haki groźne dla niego samego „studio nagrań” posiada.

Wszystko, co obecnie czytamy i słyszymy na temat afery podsłuchowej to ściema i dezinformacja. Wymyślanie nowych wątków i tropów, w tym zupełnie „kosmicznych” to klasyczna metoda dezinformacji. I robią to także osoby zaplątane w sprawę, bo już się zorientowały, że ma ona drugie i trzecie dno, więc mogą wyjść z niej cało, bo tak naprawdę chodzi o graczy znacznie od nich ważniejszych. A poziom  i intensywność kampanii dezinformacji dowodzi, że rozgrywającymi są ludzie służb. Dla nich sytuacja byłaby groźna tylko w jednym wypadku: gdyby premier Tusk zdecydował się podejrzane służby rozwiązać i zorganizować na nowo, a to jest obecnie i nieprawdopodobne, i niemożliwe.

Prawdziwe wyjaśnienie afery oznaczałoby niebywałą kompromitację ministra Sienkiewicza i samego premiera Tuska. Dowodziłoby bowiem, że tajne służby robią, co chcą i nie jest to praca dla bezpieczeństwa Polski, lecz prawie wyłącznie knucie i intryganctwo. Prawdziwe wyjaśnienie afery stawiałoby publicznie problem kontroli nad służbami i kwestie odpowiedzialności polityków, którzy takiej kontroli nie są w stanie sprawować. Stawiałoby też publicznie pytanie o to, czy skoro jakaś część służb zajmuje się knuciem, czyli ewidentnie łamie kodeks karny i ustawy, to może to robić nie tylko na zlecenie polskich polityków i we współpracy z nimi, ale też w porozumieniu z jakimiś obcymi dysponentami, mogącymi sypnąć groszem albo użyć szantażu wobec samych szantażujących. Prawdziwe wyjaśnienie afery byłoby zatem bombą, która mogłaby wysadzić w powietrze cały obecny układ rządzący.

Nie będzie żadnego realnego wyjaśnienia sprawy podsłuchów, bo byłoby ono zbyt niebezpieczne dla samego premiera Tuska. Nie będzie nawet połowicznego wyjaśnienia tej afery, bo dobranie się do skóry niektórym „winnym” mogłoby wywołać lawinę w postaci wycieku kolejnych nagrań, znacznie niebezpieczniejszych dla władzy niż te, które dotychczas ujawniono. Ta afera będzie więc się tliła, a odpowiedzialny za jej wyjaśnienie minister Sienkiewicz, kontrolowane przez niego służby oraz prokuratura będą nas raczyli komunikatami, że sprawa jest wprawdzie skomplikowana, ale toczy się normalnym trybem. I będzie się toczyć tak, żeby raczej zacierać ważne tropy zamiast je odkrywać.

Minister Sienkiewicz (albo jego następca) i szefowie służb będą po cichu próbowali ustalić, kto stoi za aferą i jak wysoko ona sięga (z ośrodkiem prezydenckim włącznie), ale raczej nie są samobójcami, żeby znalezionych ewentualnie „winnych” doprowadzać do desperacji i ratowania się kolejnymi wyciekami czy szantażem. Z tych samych powodów trudno nawet liczyć na dyscyplinarne wyrzucenie kogoś ze służb, więc raczej będzie to próba zawarcia umów i ugód. Nie w kwestii oddania nagrań, lecz zagwarantowania, że one nie wyciekną, a „winni” nie utracą uprawnień emerytalnych i przywilejów, a co najwyżej przejdą na wcześniejsze emerytury albo zostaną głębiej schowani w strukturach służb.

W najbliższych tygodniach będziemy świadkami spektaklu teatralnego dla naiwnych, w którym na stole będzie wszystko poza prawdą. Bo w gruncie rzeczy nie chodzi o wyjaśnienie, tylko o zakopanie afery. A to oznacza, że służby nadal będą państwem w państwie, zajmując się knuciem i intrygami, co jest szczególnie niebezpieczne w związku z sytuacją na Wschodzie. I nierozwiązany będzie problem wojen między politykami rządzącego układu oraz ich skutków dla bezpieczeństwa Polski. Bo przecież takie wojny to woda na młyn Putina i jego tajnych służb. Albo zatem powstanie sejmowa komisja specjalna, która zajmie się reformą i oczyszczeniem służb z patologii, albo będzie gnicie tego, co już i tak gnije. Premier Tusk i minister Sienkiewicz problemów nie rozwiążą, bo ani nie są w stanie, ani nie mogą, ani nie chcą tego zrobić.

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.