Obecna elita władzy to „chamy salonowe” - nowe, uniwersalne wcielenie Mateusza Bigdy. Właściwie Rada Ministrów składa się teraz z samych Bigdów

Rys. Anrzej Krauze
Rys. Anrzej Krauze

Naigrawanie się ze zmarłych, czyli łamanie jednego z fundamentalnych zakazów łacińskiej cywilizacji. Knajacki, prymitywny język. Prostackie żarty na temat seksu. Słownictwo ograniczone do minimum umożliwiającego komunikację.

Brak odniesień do lektur, istotnych debat intelektualnych, zaplecza europejskiej kultury i tradycji, symboli, metafor oraz różnych figur stylistycznych i retorycznych określających kulturową i językową kompetencję. Przyziemność i trywialność, fizjologizm i przaśność. Tak wygląda język elit władzy zapisany na nagraniach z podsłuchów.

Po ujawnieniu nagrań zmienił się oczywiście język wyjaśnień i usprawiedliwień osób przyłapanych in flagranti. Ale nie zmienił się na tyle, by nie rozpoznać w nim jakiegoś istotnego kulturowego niedoboru. Gdy słucha się tłumaczeń „bohaterów” nagrań, a szczególnie ministrów Radosława Sikorskiego i Bartłomieja Sienkiewicza, nie ma w nich cienia intelektualnego polotu czy bogactwa, a mamy tylko odrobinę bardziej skomplikowaną odmianę tego samego żargonu, jaki zaprezentowali, gdy sądzili, że nikt ich nie słyszy.

Oczywiście w prywatnych rozmowach większość z nas bardzo często posługuje się równoważnikami zdań, uproszczeniami, wulgaryzmami. Ale nawet w takich rozmowach łatwo można rozpoznać, czy mamy do czynienia z prymitywem, czy osobą z odpowiednim zapleczem kulturowym. Można to także rozpoznać po poczuciu humoru i z pewnością to koszarowe nie znamionuje finezji czy wyrafinowania. „Bohaterowie” nagranych rozmów powołują się na klauzulę prywatności, która ma wszystko tłumaczyć i usprawiedliwiać. Tyle tylko, że nie sposób zrozumieć, na jakiej zasadzie prywatnie trzeba się zamieniać w troglodytów, których nie stać na nic więcej niż prostactwo.

Wielu obrońców nagranych osób, przede wszystkim Marka Belki i Bartłomieja Sienkiewicza twierdzi, że ich rozmowa była „na poziomie” (gdyby odcedzić ją z wulgaryzmów) i dotyczyła bardzo wyrafinowanych kwestii dotyczących państwa, systemu finansów czy banku centralnego. Ale tego wyrafinowania nie sposób tam dostrzec. Dominują całkiem banalne dywagacje o kwestiach, jakie zna w miarę rozgarnięty licealista. To na pewno nie jest rozmowa intelektualistów, gdzie trzeba by się odwołać do wiedzy, teorii, modeli, książek, gdzie przywoływane przykłady dalece wybiegałyby poza papkę dla idiotów, jaka codziennie sączy się z głównych stacji radiowych i telewizyjnych. A ta rzekomo najbardziej intelektualna rozmowa jest właśnie taką przeżutą papką, tyle że wypowiadaną przez bardzo pewnych siebie, narcystycznych osobników.

Co mówią nam nagrania z podsłuchanych rozmów i wciąż się pojawiające komentarze do nich, na przykład te zaprezentowane 27 lipca przez Radosława Sikorskiego? Przede wszystkim mówią o ludziach niezwykle pysznych - z powodu zajmowanego miejsca w urzędowej hierarchii. Ta pycha aż im się wylewa uszami. I ta pycha wpływa na ich stosunek do własnych kompetencji, a właściwie niekompetencji. Z powodu pychy ci ludzie prezentują się tak, jakby dawno temu zatrzymali się w rozwoju. Skoro coś formalnie osiągnęli, to już nic nie muszą. Tak jak w anegdocie o profesorze, który gdy tylko zyskał ten status, postanowił sprzedać bibliotekę, bo po co ona profesorowi. W Polsce tytułu i tak mu nikt nie odbierze. I wielu wprawdzie bibliotek nie sprzedało, lecz zachowują się tak, jakby je spalili, a co najmniej zabarykadowali. Przynajmniej tak można wnosić po jakości ich wykładów i zajęć. I polscy politycy oraz urzędnicy, bohaterowie nagrań, demonstrują ten sam syndrom, który można by nazwać nowoczesną wersją kompleksu Herostratesa. Raczej coś spalą dla pustej sławy niż coś stworzą.

Przede wszystkim bohaterowie nagrań prezentują się jako osoby kulturowo upośledzone. Tak jakby nie tylko nie stosowali zasad i kulturowego bagażu przypisanych etosowi rycerskiemu, ale jakby nawet nie czytali fundamentalnej pracy Marii Ossowskiej „Etos rycerski i jego odmiany”. A przynajmniej Sikorskiemu i Rostowskiemu powinien być bliski etos brytyjskiego gentlemana opisywany przez prof. Ossowską. Bohaterowie nagrań nie mają też kulturowego zaplecza w postaci etosu mieszczańskiego (Maria Ossowska opisała go w książce „Moralność mieszczańska”). Nie wydaje się też, by korzystali z kulturowego bagażu etosu intelektualisty, opisanego choćby w książkach Tony’ego Judta „Historia niedokończona. Francuscy intelektualiści 1944-1956” czy „Brzemię odpowiedzialności. Blum, Camus, Aron i francuski wiek dwudziesty”. Gdyby ta lektura była za trudna, bohaterowie nagrań mogliby sięgnąć do jakiejś łatwej szkolnej lektury, np. „Ludzi bezdomnych” Stefana Żeromskiego.

Z nagrań wynika, że obecne elity władzy to ludzie kulturowo zdegradowani i obyczajowo nieokrzesani. W prostych słowach można by ich nazwać zwykłymi chamami. O tym ich chamstwie można by napisać spore studium socjologiczne czy antropologiczne, ale nie o to chodzi. Wystarczy stwierdzić, że połączenie chama z człowiekiem pysznym i narcyzem daje mieszankę piorunującą: zakochanego w sobie, nieokrzesanego gbura. W dodatku niemającego ambicji samokształcenia, bo przecież już dawno pozjadał wszystkie rozumy.

Ujawnione podsłuchy są w gruncie rzeczy demaskacją „chama na salonach” i to jest ogromna wartość tych nagrań. Salonowy cham został przyłapany z opuszczonymi gaciami. Ale jest to nowe, uniwersalne wcielenie chama jakim był Mateusz Bigda, bohater cyklu powieściowego Juliusza Kadena-Bandrowskiego. W przedwojennej rzeczywistości opisywanej przez Kadena Bigda był wyrzutem i ostrzeżeniem, w obecnej jest wzorem. Do tego stopnia, że Rada Ministrów to prawie w komplecie gabinet złożony z Bigdów.

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.