Kochanowska o zamachu nad Ukrainą: Trudno się było oprzeć wrażeniu, że myśmy to już widzieli, że tam byliśmy. NASZ WYWIAD

Fot. Blogpress.pl
Fot. Blogpress.pl

wPolityce.pl: Jest Pani jedną z sygnatariuszy listu do premiera Holandii, który opublikowaliśmy na naszym portalu. Dlaczego taka inicjatywa wydała się Państwu potrzebna? Sądzi Pani, że rodziny pomordowanych nad Ukrainą mogą spotykać się z podobnymi problemami, co rodziny ofiar tragedii smoleńskiej?

Ewa Kochanowska: Nie można było nie być głęboko poruszonym tak olbrzymią tragedią. Tak dużo przypadkowych, niewinnych ludzi zginęło w zamachu. Po ogromnej fali współczucia, jaką odczułam, zaczęłam widzieć podobieństwa między katastrofą smoleńską, a tym, co stało się nad Ukrainą. Od razu pojawiła się podobna dezinformacja. Słyszeliśmy, że to ukraińska strona strąciła samolot, że to MAK powinien badać tę katastrofę. Nagle okazało się, że kraje Zachodu mogą przy wyjaśnianiu tego zamachu pójść tę samą drogą, co my. To była przerażająca perspektywa. Dlatego powstał pomysł, by podzielić się naszymi doświadczeniami.

Co wynika z porównania tych tragedii?

Z jednej strony sytuacja rodziny ostatniej tragedii jest gorsza niż w naszym przypadku. Ciała podróżowały do miejsca przeznaczenia przez prawie tydzień. Wiemy jak ważne dla rodzin jest, by po takiej strasznej tragedii uzyskać maksymalną pewność, że pochowały członków swojej rodziny. To jest niesłychanie ważne. Myśmy w Polsce zawierzyli wielokrotnie powtarzanym zapewnieniom dotyczącym identyfikacji i sekcji zwłok. Rzeczywistość okazała się zupełnie inna. Naszą intencją przy pisaniu tego listu było zwrócenie uwagi, że zaniedbania przy okazji tak elementarnej czynności doprowadzą do nieszczęścia wśród rodzin, które będą miały wątpliwości. To był naczelny cel, jaki nam przyświecał. Potrzeba tego listu była naturalna, gdy widzieliśmy, że przy badaniu tragedii może brać udział MAK, że możliwe są podobne obrazy, jak w przypadku tragedii smoleńskiej.

Dziś jednak wiadomo, że śledztwo będzie prowadzone w zupełnie inny sposób.

Rzeczywiście sytuacja się trochę zmieniła. Na szczęście sytuacja jest lepsza. Obecnie mówi się nawet, że wszystkie szczątki zostały zebrane z miejsca tragedii. To jednak nie wydaje się być prawdą. Prawdopodobnie już nigdy wszystkie szczątki nie zostaną odzyskane. Cała sprawa wciąż zatem przypomina i naszą sytuację. Również to, co dzieje się na miejscu zamachu, wygląda podobnie do tego, co obserwowaliśmy w Smoleńsku. Szczątki malezyjskiego samolotu są niszczone, są okradane zwłoki i bagaże. Trudno się było oprzeć wrażeniu, że myśmy to już widzieli, że tam byliśmy.

Sądzi Pani, że list w tej sprawie może coś zmienić? Czy presja może być skuteczna?

Dziennikarze w Holandii czy Australii zachowują się w sposób współczujący rodzinom, chronią je. Sądziliśmy, że gdy taki list opublikujemy media będą wywierać presję, by wszelkie procedury zostały dochowane. To jest dla rodzin bardzo ważne. Mamy do czynienia z wielką tragedią i wszystkie rodziny myślą zapewne o tym, by mieć swoich bliskich jak najszybciej przy sobie. Jednak ewentualne zaniedbania śledztwa będą się ciągnęły latami, jak w naszym przypadku. Przed tym chcieliśmy przestrzec.

Piszą Państwo również o zabezpieczaniu dokumentacji. To ważne, ale i podatne na upływ czasu. Czy w tej sprawie nie jest już za późno?

Czas już zrobił swoje. Bandyci, którzy zestrzelili samolot, naruszyli miejsce zbrodni. Sytuacja pod tym względem jest więc ciężka. Wiele elementów obrazu tej tragedii i tragedii smoleńskiej jest podobnych. Rodziny są najbardziej pokrzywdzone. Zależy nam, by oszczędzić im dodatkowego cierpienia.

Reakcja rządu krajów zachodnich nie przypomina nastawienia, jakie władze w Polsce mają do tragedii smoleńskiej. Sądzi Pani, że i na Zachodzie górę mogą wziąć interesy polityczne?

Choć brzmi to być może zaskakująco, na początku sądziłam, że rodzinom tych ofiar można w pewien sposób nawet zazdrościć. Mimo tego nieszczęścia, jakie ich spotkało, postawy instytucji międzynarodowych, władz ich krajów były jednoznaczne. Jednak obecnie widzę, że interesy polityczne zaczynają mieć swoje znaczenie. Wydaję mi się, że mimo tego nacisk opinii publicznej, prasy w Australii czy Holandii, będzie tak silny, że być może uniknie się najgorszego w tym śledztwie.

Rozmawiał Stanisław Żaryn

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.