Dziwna ekshumacyjna „czarna seria” IPN (zablokowanie prac na powązkowskiej Łączce i kuriozalne przerwanie przez policję analogicznych działań na cmentarzu przy ulicy Wałbrzyskiej) powoli staje się mniej tajemnicza.
Jeśli chodzi o pierwszą sprawę, odpowiedzialność ponoszą czynniki rządowe i okołorządowe. A konkretnie wojewoda mazowiecki Jacek Kozłowski oraz prezydent Warszawy Hanna Gronkiewicz -– Waltz, którzy jeszcze wiosną w pismach skierowanych do IPN stanęli na stanowisku, że przeniesienie bez zgody rodzin szczątków z grobów, powstałych w latach 80 nad „dołami śmierci” z lat stalinowskich, jest prawnie niemożliwe. A bez tego dotarcie badaczy do ciał rozstrzelanych „żołnierzy wyklętych” jest fizycznie niemożliwe.
Kozłowski uznał, że „fakt istnienia na tym obszarze późniejszych pochówków stanowi przesłankę uniemożliwiającą uznanie znajdujących się tam miejsc pochówku ofiar terroru komunistycznego za groby wojenne” (skan pisma prezesa IPN do ministra sprawiedliwości, w którym cytuje on fragmenty pisma wojewody opublikował na facebooku Wojciech Wybranowski z tygodnika „Do Rzeczy”). Kozłowski uniemożliwił w ten sposób uznanie całego terenu Łączki za obszar zbrodni komunistycznej –- gdyby tak się stało, w opinii prawników Instytutu uzyskiwanie zgód rodzin zmarłych, pochowanych nad „dołami śmierci” w latach 80 przestałoby być konieczne.
Czym kierowali się Kozłowski i Gronkiewicz? Groby z lat 80, które trzeba by bez zgody rodzin przenosić to mogiły wojskowe. Narzuca się więc myśl, że wojewodzie i p. prezydent chodziło o uniknięcie głośnego konfliktu z wpływowymi środowiskami b.LWP, i -– szerzej -– w ogóle z formacją postpezetpeerowską, która najprawdopodobniej po wyborach stanie się koalicjantem Platformy.
Instytut zwrócił się o pomoc do ministra sprawiedliwości Marka Biernackiego. Ten zaproponował kilka rozwiązań, ale z konieczności żmudnych i długotrwałych. Czas mijał, na Łączce nie działo się nic, stawało się coraz bardziej oczywiste że żadnego otwarcia mauzoleum pomordowanych w tym roku, wbrew publicznie składanym deklaracjom, nie będzie. Narastała atmosfera skandalu.
A IPN milczał, zapewne nie chcąc antagonizować rządzących ujawnieniem roli, odegranej przez Kozłowskiego i Gronkiewicz. Odprężenie w relacjach z Platformą, od której zależy przecież coroczne uchwalanie budżetu Instytutu, jest ważne dla jego kierownictwa. Ale milczenie i udawanie, że nic się nie dzieje, to w sytuacji kryzysu PR-owskiego zawsze dokładnie najgorsza taktyka. Ta zasada sprawdziła się widowiskowo, gdyż prezesa Kamińskiego -– który nie popisał się w tej sprawie w sensie zarządzania kryzysowego, ale przecież zabiegał intensywnie o umożliwienie kontynuacji prac na Łączce i godne pochowanie jej ofiar –- niektórzy zaczęli podejrzewać o przejście na „ciemną stronę mocy”.
W tej atmosferze nastąpiła wpadka na Wałbrzyskiej (po odnalezieniu przez zespół prof.Szwagrzyka pierwszych szczątków pion prokuratorski IPN z niejasnych powodów orzekł, że nie może uznać ich automatycznie za ofiary komunistycznego terroru; zawiadomił prokuraturę powszechną, a ta wysłała na miejsce prac policję, która przejęła znaleziska). Ta dziwaczna sytuacja jeszcze bardziej pogorszyła PR Instytutu. Tym bardziej, że przez pierwsze dni po tym zdarzeniu Instytut i w tej sprawie milczał.
Bardzo istotnym czynnikiem, mającym zasadniczy udział w doprowadzeniu do skandalu na Wałbrzyskiej jest całkowita ustawowa niezależność pionu prokuratorskiego IPN. Prezes Instytutu nie może nic będącym formalnie jego pracownikami prokuratorom polecić. Nie może też usuwać ich z pracy. Nie ma więc jakichkolwiek instrumentów, za pomocą których mógłby wpłynąć na decyzje i działania tego pionu.
I jest coś jeszcze. Na cały ten opisywany zespół spraw ekshumacyjnych mają też wpływ osobiste stosunki między prezesem Kamińskim a profesorem Szwagrzykiem. Relacje te źródła wewnątrz IPN określają jako niedobre. Według nich ma to być relacja toksyczna, a ta toksyczność miała narodzić się jeszcze w latach, kiedy obaj aktorzy dzisiejszych wydarzeń pracowali w oddziale Instytutu we Wrocławiu.
A na wszystko to nałożyła się typowo polska bezwładność organizacyjna i chaos. Ludziom z reguły trudno w to uwierzyć, ale po ponad 20 latach pracy dziennikarza politycznego mogę zapewnić: to w naszym kraju bardzo często są samodzielne czynniki sprawcze.
Co z tych przykrych faktów wynika?
Po pierwsze to, że Platforma Obywatelska, mimo zaangażowania się w Łączkę prezydenta Komorowskiego, odgrywa w tych sprawach nieciekawą rolę. Nie sądzę bowiem, aby wojewodą Kozłowskim i Hanną Gronkiewicz–-Waltz kierował puryzm prawniczy.
Po drugie —– władze IPN zgrzeszyły bezwładem i całkowitym brakiem wyczucia PR-owskiego. Nie stały się jednak eksponentami Sił Zła, co byli skłonni sugerować niektórzy. Chętnym do wygłaszania takich sądów zalecałbym pewną dozę powściągliwości.
I po trzecie -– Instytut powinien w niedługim czasie ogłosić plan działań prawnych i organizacyjnych, prowadzących do odblokowania i zakończenia prac na Łączce. Jest to niezbędne ze względu na zaniepokojenie i opinii publicznej, i rodzin ofiar. A także dlatego, że prace zespołu prof. Szwagrzyka zaowocowały eksplozją pięknego entuzjazmu wolontariuszy, który jest wartością samą w sobie i nie powinien być zmarnowany.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/206756-laczke-zablokowal-wojewoda-kozlowski-a-nie-ipn-wladze-ipn-zgrzeszyly-bezwladem-i-calkowitym-brakiem-wyczucia-pr-owskiego