Taśmy uwolnią scenę polityczną od Giertycha i jego think tanku. "Jako koronny obrońca polityków Platformy Obywatelskiej i ich rodzin straci reputację"

youtube.pl
youtube.pl

Think tank Romana Giertycha, zwany też Instytutem Myśli Państwowej, ostatnio przeżywa naprawdę ciężkie chwile. Serię zahaczających o śmieszność kompromitacji rozpoczęła się eurowyborami w Lublinie. Michał Kamiński, postać polityczna bez zasad i właściwości, przepadł w głosowaniu. Stracił mandat w Brukseli i dzięki temu znalazł się na prostej drodze do politycznego niebytu.

Nie stracił jednak rezonu, licząc na znajomość z „Metternichem III RP” Radkiem Sikorskim. Ten jednak zamiast pomagać „Misiowi”, sam wpadł w niezłe tarapaty. Ponieważ Kamiński na nikogo innego z rządu w zasadzie nie może liczyć postanowił wraz z całym think tankiem wspierać skompromitowanego Radzia. Okazję stworzyła Monika Olejnik po raz „enty” zapraszając go do swego programu. Jednak panika przed zamykającymi się drzwiami do wielkiej polityki spowodowała przysłowiową „zaćmę” i „Miś” zamiast poprawić swoją sytuację, skompromitował się już do końca. Nawet prowadząca nie mogła powstrzymać się od śmiechu, słysząc te potoki wazeliny, którymi wręcz epatował „Miś”. Stwierdzając, że minister Sikorski został źle zrozumiany, ponieważ z tymi Amerykanami, to chodziło mu nie o „laskę” tylko o „łaskę”, Kamiński ostatecznie skończył się jako człowiek, z którym można poważnie rozmawiać na jakiekolwiek ważkie tematy. Drugi z tego trustu mózgów, noszącego szumne miano Instytutem Myśli Państwowej, poseł Stefan Niesiołowski zwany „Leonardem” lub „Leopardem”, coraz rzadziej korzysta z przepustek, by wyrwać się na chwilę z Uniwersyteckiej Kliniki Psychiatrycznej przy ulicy Nowowiejskiej w Warszawie i udzielić wywiadu w jednej z zaprzyjaźnionych stacji telewizyjnych typu TVN. Wieczorne pogadanki z nim, które zawsze zachwycały głębią swoich spostrzeżeń i które spinała intelektualna klamra „PiS podpala Polskę” są niestety coraz rzadsze, co ujemnie wpływa na i tak niezbyt wysoki stan świadomości „elyt” III RP. Jednak jego aktywność w działaniu dla dobra społeczeństwa nie wygasa i swój czas poświęcany dotąd rozmowom na wizji, wypełnia ciężką pracą dla Instytutu Myśli Państwowej wzbogacając jego działanie opisywaniem tych samych zjawisk politycznych, tylko widzianych z innej perspektywy - rzeczywistości równoległej. Trzecia tęga głowa think tanku, którego pierwotnym celem było wskazywanie właściwych dróg polskiej polityki krajowej i zagranicznej - Kazimierz Marcinkiewicz, zwany „Zetafonem” lub „Lowelasem” zniknął gdzieś bez śladu i w pełni uzasadnione będzie tu przypomnienie słów jednej z piosenek Ewy Demarczyk - „nie widziałam cię już od miesiąca”. Najprawdopodobniej przestał nadążać za tempem wydarzeń na politycznej scenie i postanowił przeczekać gorący okres gdzieś w ukryciu. Jakby to ujęła w charakterystycznym dla siebie paternalistycznym stylu komentarzy „Gazeta Wyborcza” „to rozsądne panie Kazimierzu, rozsądne”. Tak więc z całej tej menażerii „Miś” i „Lampart” się nie liczą, a na placu boju pozostał tylko „Koń”. I tu trzeba mu oddać honor w ostatnim czasie wykorzystał w pełni swoje pięć minut.

Rozbrykał się jak źrebak. Brylował w „Kropce nad i”, stosując językowe wolty, wymyślając na bieżąco epitety, figury retoryczne: antynomie, oksymorony, hiperbole i inne, których nie powstydziłby się ani Izokrates, ani Demostenes razem wzięci. Wszystko po to, by udowodnić widzom, że to nie treść podsłuchanych rozmów jest ważna, tylko kto nagrywał.

Jako wroga numer jeden wskazał nie skompromitowany wypowiedziami swoich ministrów rząd, ale naczelnego „Wprost” Sylwestra Latkowskiego oraz innych dziennikarzy, których w zasadzie powinno się ścigać jako zorganizowaną grupę przestępczą. Szermował przy tym cytatami z moich artykułów, oczywiście nie podając źródła, o tym, jakim to złym człowiekiem był i jest Latkowski oraz ile to lat spędził w Rosji. Naczelny „Wprostu” postraszył go za to sądem, ale to było markowane uderzenie. Rzeczywisty cios trafił z zupełnie innej strony.

Mecenas zdawał się nie pamiętać o pewnej rozmowie, która miała miejsce trzy lata temu pomiędzy nim, a dwoma dziennikarzami. Być może dlatego, że „wychylił” przy niej „setną ćwierć”, jak śpiewał Kazik w „Celinie”. W każdym razie już dziś widać, na 48 godzin przed publikacją jej treści, że z nadętego wiecznie mecenasa „powietrze wyszło” i z płaczem pobiegł na Czerską tłumaczyć się bełkotliwie. Jednak tamtejsi funkcjonariusze, zwani umownie dziennikarzami, sami lekko dystansują się od problemu przedstawiając dwie wersje negocjacji, jako równoprawne. Nie znam treści nagranej rozmowy, ale już z samych pokrętnych wyjaśnień Giertycha widać, że zbliża się nieuchronny koniec think tanku zwanego Instytutem Myśli Państwowej. Co twierdzi mecenas? Jakoby w imieniu przedstawiciela biznesmena Jana Kulczyka negocjował wstrzymanie druku książki napisanej przez Piotra Nisztora, która dla najbogatszego Polaka miała zawierać bardzo niewygodne treści. Wersje tę popiera drugi rozmówca. Problem z jego wiarygodnością polega na tym, że jest on znajomym Giertycha. Według Nisztora, to jednak mecenas miał być animatorem całego dealu i to on chciał wykupić prawa do książki, by potem szantażować jej wydaniem Kulczyka, a tym co ugra od niego, podzielić się z autorem. Nisztor ponoć nie zgodził się. Jego wersję potwierdzić mają nagrania, a biznesmen już zapowiada pozew sądowy przeciwko mecenasowi.

Jeśli to jest prawda, a no to wygląda, politycznie „obrotowy” adwokat jest skończony. Jako koronny obrońca polityków Platformy Obywatelskiej i ich rodzin straci reputację, przestaną go zapraszać do TVN-u, chyba że jeszcze tak jak „Misia” Kamińskiego, by się pośmiać, a z wymarzonego stanowiska ministerialnego pozostaną tylko wspomnienia.

Pamiętam, jak kiedyś odgrażał się, że jak PiS zagrozi przejęciem władzy, to wkroczy do akcji, by ratować sytuację. No i wkroczył. Trzeba przyznać, że z przytupem.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych