Stanisław Janecki: Donald Tusk chce zakopać aferę nagraniową i liczy, że wakacje wpłyną na zbiorową amnezję. Nie docenia tylko gniewu ludu, który może go wystrzelić w kosmos

Foto: Grzegorz Rogiński / KPRM
Foto: Grzegorz Rogiński / KPRM

Donald Tusk ma plan – przeczekania afery. Wszelkie decyzje personalne mają być przesunięte na czas po wakacjach. Co oznacza, że ich właściwie nie będzie. A jeśli nawet, to będą przedstawiane jako takie, które nie mają związku z aferą podsłuchową. Ot, premier zaprezentuje kolejne nowe otwarcie, czyli odpali następny kapiszon. Wakacje mają zmęczyć opinię publiczną i wyciszyć sprawę, bo komu chciałoby się śledzić aferę w środku kanikuły. A po wakacjach znajdzie się coś gorętszego albo posypią się prezenty od władzy, żeby przykryć poaferowe pozostałości.

Opozycja będzie oczywiście „fikać”, żeby sprawy nie zakopano, ale większości zdolnej powołać np. komisję śledczą nie ma szans stworzyć. PO i PSL oraz wolni strzelcy zapewnią bowiem rządowi spokój co najmniej do jesieni. W tym czasie tajne służby zrobią wszystko, żeby nie wybuchły żadne miny. Zresztą już to robią, a poza tym służby są prawie na pewno elementem tej układanki, którą mają zdemaskować, więc różne grupy wewnątrz nich bez większego trudu uzgodnią status quo. A na najbardziej tajnym poziomie, czyli między uprawomocnionymi pośrednikami miedzy władzą a grupą (grupami) interesów dysponującą (dysponującymi) nagraniami, toczą się negocjacje, żeby najważniejsze podsłuchy nie ujrzały światła dziennego. Mamy zatem do czynienia z rzeczywistością mafijną, tyle że nikogo nie sposób złapać za rękę, bo mafia tak działa, żeby wyjawienie prawdy nikomu się nie opłacało. Czyli działa coś, co można nazwać „doskonałym trzymaniem”.

Nawet jeśli lojalne wobec rządu elementy tajnych służb czegoś się na temat istoty nagrań dowiedzą, ich polityczni dysponenci nie pozwolą im swobodnie działać, żeby nie doprowadzić do „kryzysu państwa”. Najpewniej zresztą negocjujący podrzucą jakieś fikcyjne tropy prowadzące na manowce, ale na tyle prawdopodobne i wiarygodne, żeby ta lojalna część służb na długo miała co robić. A potem się okaże, że „nic nie jest takie, jak się państwu zdaje”. Ale na poziomie najważniejszych graczy wszystko będzie już posprzątane i na tyle bezpieczne, żeby wynegocjowane porozumienie zaczęło działać. Szczegółów pewnie nie poznamy nigdy, chyba że znajdzie się jakiś ważny skruszony, którego uda się uchronić przed seryjnym samobójcą, a wtedy wszystko się posypie. Ale szanse na to są naprawdę mizerne.

Finałem negocjacji będzie jakaś forma uwzględnienia interesów tych, którzy aferę „odpalili”, czyli odpowiednie działania ministerstw mających wpływ na prywatyzacje, wielkie przetargi i zlecenia rządowe, przejęcia czy konsolidacje.

Jeśli się inteligentnie takie rzeczy ustawi, nie sposób udowodnić przekrętów, a nawet jeśli coś będzie „śmierdziało”, nie przełoży się to na dowody procesowe. Ujawnienie nagrań, które już poznaliśmy będzie zatem miało spodziewany skutek dla tych, którzy je zdetonowali. Bo przecież zdetonowali je w odpowiedniej formie. Nie mogły być zbyt błahe, żeby zostały poważnie potraktowane jako ostrzeżenie i zaproszenie do negocjacji. Ale jednocześnie te ujawnione nagrania nie dotyczyły niczego, co naruszałoby poważne interesy wielkich graczy, przede wszystkim interesy ekonomiczne.

Po wakacjach premier Tusk ogłosi kolejną kampanię sanacji państwa, która oczywiście nie będzie żadnym przełomem, lecz sposobem konsolidacji władzy.

Jeśli nastąpią jakiekolwiek zmiany personalne, to minimalne i takie, które nie upokorzą specjalnie ważnych dla PO ludzi, żeby nie doprowadzić ich do desperacji, która byłaby naprawdę groźna. Opozycja, nie mając większości w Sejmie, będzie się miotać, ale właściwie będzie bezradna. Opinia publiczna będzie natomiast od września zwyczajnie przekupywana różnymi gestami i prezentami. Część sfrustrowanych i niezadowolonych z obecnej władzy zapewne zadowoli się prezentami i ich bunt wygaśnie. A ci, którzy nie dadzą się kupić będą złorzeczyć, ale na ulice są w stanie wyjść właściwie tylko związki zawodowe. Na nich władza jest już jednak uodporniona, a różni użyteczni idioci przedstawiają związkowców jako pasożytów, którzy bronią własnych stołków, co znajduje pewien poklask. Wszystko wskazuje na to, że Donaldowi Tuskowi i tym razem uda się niewielkim kosztem wykiwać społeczeństwo i dotrwać u władzy do jesiennych wyborów w 2015 r. Istnieją jednak czynniki, których nie da się przewidzieć, a które mają związek z poczuciem godności ludzi, nakładającym się na czynniki ekonomiczne.

Po przekroczeniu pewnej granicy upodlenia i odarcia z godności, także wskutek sytuacji ekonomicznej, ludzie nie chcą już pokornie czekać, nie chcą być obojętni. I wtedy chyba nikt nie chciałby być na miejscu władzy która doprowadzi do gniewu ludu. Bo ten gniew może władzę „wystrzelić w kosmos”.

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.