Czy można dowieść, że to Rosjanie inspirowali nagrania? Być może tak, ale nie na obecnym etapie

premier.gov.pl
premier.gov.pl

Podczas pierwszej konferencji prasowej po wybuchu afery podsłuchowej Donald Tusk posłużył się zręcznym, jak się zdawało, chwytem. Powiedział mianowicie, że nagrania mają służyć czyimś – Wszyscy-Wiecie-Czyim – interesom i że nie byłoby rozsądne, gdyby domagać się decyzji rządu, bo wtedy służy się Wszyscy-Wiecie-Komu.

Przekładając na prosty język: kto używa nagrań jako argumentu do ataku na rząd, a już zwłaszcza jako argumentu, aby rząd odwołać, ten tańczy, jak zagrają Rosjanie. Jeszcze prościej: opozycja, atakując rząd Tuska za pomocą nagrań, staje się narzędziem Putina. Czy można dowieść, że to Rosjanie inspirowali nagrania? Być może tak, ale nie na obecnym etapie. Połączenie jakiejś liczby poszlak w całość to o wiele za mało, żeby taką tezę postawić. Mam wrażenie, że pewności nie może mieć w tej chwili nikt. Być może najmocniejszym argumentem przeciwko przypisaniu inspiracji Moskwie jest sama wypowiedź Tuska. Zakładam, że kilkadziesiąt godzin po wybuchu afery musiał on już mieć jakąś wiedzę operacyjną na temat okoliczności powstania nagrań. Że musiał już zostać zbriefowany i poinformowany o możliwych scenariuszach znacznie pełniej niż my wszyscy. Gdyby najbardziej prawdopodobnym z nich faktycznie była rosyjska inspiracja, czy Tusk sugerowałby to wprost podczas swojego wystąpienia? Bardzo w to wątpię. Byłoby to ze strony naszych sąsiadów zagranie bardzo poważne, stanowiące dla obecnie rządzących niemal fizyczne zagrożenie, a w takiej sytuacji Tusk musiałyby być naprawdę lekkomyślny, żeby sygnalizować publicznie, iż zdaje sobie z tego sprawę. Aby odkrywać się z tą wiedzą. Choćby dlatego, że w ten sposób ostrzegałby rosyjskie służby, żeby jak najprędzej odcięły wszystkie tropy, zanim polski kontrwywiad na nie wpadnie. Żeby tak zrobić, musiałby Tusk być po prostu regularnym ruskim agentem, a – jak już pisałem na naszym portalu – uważam Tuska za skrajnie złego szefa rządu, ale przecież nie za zdrajcę i obcego agenta. A już na pewno nie rosyjskiego.

Nie trzyma się to także kupy jeśli idzie o motyw i korzyść. Mamy do czynienia z materiałem, który ma siłę rażenia bomby atomowej. To znaczy, że uderza masowo w bardzo szeroką grupę ludzi. To zaś przeczy tezie, że może tu na przykład chodzić o selektywne uderzenie w samego Tuska lub w jego najbliższy krąg. Takiego założenia nie mógłby zrobić nikt, kto zna trudną do kontrolowania dynamikę procesów politycznych i społecznych. Naprawdę trudno przewidzieć, co może się zdarzyć po publikacji takich materiałów. To jest cios obliczony na trzęsienie ziemi. Co się po takim trzęsieniu ziemi ostanie, nikt nie jest w stanie przewidzieć. Co przeczy również tezie, że za pomocą nagrań jedna grupa w obozie władzy chce uderzyć w inną. To tak, jakby chcąc zniszczyć w mieście jedną dzielnicę, zrzucać potężną bombę jądrową. Zniknie nie dzielnica, ale całe miasto z przyległościami. Z tego rozumowania wynika, że za jakiś czas możemy mieć w Polsce ten sam – albo całkiem inny polityczny krajobraz. Czy obce służby podejmowałyby takie ryzyko? Czy chciałyby, żeby zamiast wciąż możliwego do zmiękczenia, znanego im i doskonale rozpracowanego Tuska pojawił się w centrum ktoś inny – może nawet lider opozycji? I to bez żadnej pewności, kto to będzie? Wątpię. Można oczywiście konstruować teoretyczne makiaweliczne plany. Na przykład taki, że o to właśnie chodzi: Tusk się zużył, więc spowodujemy, że na jakiś czas władzę przejmie opozycja, nieprzygotowana do zastąpienia PO, skompromituje się szybko, a my jej w tym pomożemy, i wówczas jej miejsce zajmie nowa ekipa z przychylnego nam obozu. Tyle że – jak już napisałem – taką teoretyczną konstrukcję mógłby stworzyć jedynie ktoś, kto widzi życie polityczne i społeczne jak idealną szachownicę albo jeszcze inaczej: jak idealnie działający mechanizm, gdzie przyciśnięcie określonego guzika wywołuje zawsze ten sam konkretny i możliwy do przewidzenia skutek. Tak jednak nie jest i zakładam, że Rosjanie także świetnie to wiedzą. Dlatego tego typu plany mogą istnieć jedynie w zbyt bogatej wyobraźni publicystów, nie zaś w praktycznych umysłach ludzi razwiedki. Zatem ja w wersję rosyjską niespecjalnie wierzę. Nie oznacza to, że gdzieś jakiejś roli obce służby nie odegrały, a tym bardziej – że nie analizują teraz głęboko całej sytuacji i nie kalkulują, jak ją wykorzystać do swoich celów. I to nie tylko służby wschodniego sąsiada. Ale to zupełnie inna sprawa. Jest i druga kwestia: nawet gdyby wersja rosyjska była prawdziwa, co mało prawdopodobne, to czy oznacza to dla nas, że powinniśmy – jak chciałby Tusk – zignorować treść nagrań i stanąć murem przy premierze, obawiając się, że w przeciwnym wypadku będziemy tańczyć jakiś rosyjski taniec? To poważne pytanie nie tylko w tej konkretnej sytuacji, ale w każdej podobnej. Co zrobić, jeśli argumentów w naszej sprawie dostarcza nam nasz zdeklarowany przeciwnik, realizując – jak możemy przypuszczać – jakiś własny cel, którego możemy się jedynie domyślać? Nie ma tu zapewne uniwersalnej odpowiedzi. W zależności od oceny okoliczności, możemy na przykład zrewidować nasz stosunek do obiektu ataku. Ale czy mamy jakiekolwiek podstawy do tego, żeby zrewidować nasz stosunek do Tuska i jego ludzi? Bynajmniej. Ewentualne dowody na rosyjską inspirację są wątłe, a mówiąc szczerze – nie ma żadnych. Są tylko przypuszczenia, poszlaki i sylogizmy.

W takiej sytuacji powinniśmy działać zgodnie z tymi celami i priorytetami, które wynikają z naszej pewnej wiedzy. Nasza pewna wiedza zaś to bilans siedmiu lat rządów Platformy oraz zawartość nagrań. W tych dwóch zasobach dostrzegam drogowskaz dla swojego postępowania, nie zaś w niesprawdzonych spekulacjach.

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.