Jeśli ważny oficer z obozu przeciwnika w kluczowym dla nas momencie bierze naszą stronę, należy to docenić i pokazać, że jest mile widziany

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
Fot. TVN24/wPolityce.pl
Fot. TVN24/wPolityce.pl

Jeszcze przed wybuchem II wojny światowej w Niemczech zawiązał się spisek wysokich oficerów Wehrmachtu. Na jego czele stał m.in. szef Abwehry, czyli wywiadu wojskowego, admirał Wilhelm Canaris. Niemieccy oficerowie mieli gotowy plan przewrotu, zakładający aresztowanie Hitlera i poddanie go badaniom psychiatrycznym, aby następnie można go odsunąć od władzy i zamknąć w szpitalu. Plan się nie powiódł z powodu postawy elity angielskich, z którymi spiskowcy próbowali nawiązać kontakt, aby uzyskać od Londynu zapewnienie o politycznym wsparciu w razie przewrotu. Niestety, Londyn się na taki gest nie zdobył, a gdy przed Monachium premier Chamberlain poleciał spotkać się z Hitlerem, spiskowcy zrozumieli, że na Albion nie mogą liczyć. Sprawa upadła.

Motywacje towarzyszy Canarisa były rozmaite. Jedni uważali, że Niemcy nie są jeszcze gotowe do wojny, do której zmierza wyraźnie Hitler. Inni kierowali się swoimi autentycznymi przekonaniami, także religijnymi. Jeszcze inni uznawali Hitlera za szkodnika, który w krótkim i długim czasie szkodzi interesowi Niemiec.

Wyobraźmy sobie teraz, że z jakiegoś powodu niemieccy dysydenci próbują nawiązać kontakt z polskimi elitami (w tamtym czasie oficjalne stosunki zaczynały się już psuć). Co powinniśmy zrobić, gdyby to od nas zależała decyzja?

Są dwie główne możliwości. Pierwsza to pryncypialne oburzenie. Jak to?! To ci sami oficerowie, którzy przez ostatnie lata żyrowali oficjalnie politykę Hitlera i nie byli w stanie mu się otwarcie sprzeciwić, także wtedy gdy przeprowadzał w swoim kraju najbardziej haniebne regulacje, teraz chcą się z nami dogadywać i proszą nas o wsparcie w dotarciu do Anglików? Przecież jeśli dojdzie do wojny, to połkniemy ich na śniadanie! My jesteśmy dumni Polacy, spadajcie na bambus, Szwaby!

Druga możliwość to zimna kalkulacja. Oczywiście doskonale wiemy, że Niemcy nie robią tego z miłości do Polski albo z altruizmu. Oni chcą silnych Niemiec i gdyby na miejscu Hitlera stanął racjonalny, spokojny, ale twardy i być może antypolski polityk w rodzaju Bismarcka, zapewne poparliby go natychmiast. Wejście z nimi w układ nie oznacza ani miłości, ani pewności, że w przyszłości, może nawet bliskiej, nie odnowi się konflikt – o ile uda im się obalić Hitlera. Jednak w tej chwili są naszymi funkcjonalnymi sojusznikami. To Hitler jest siłą prącą do konfliktu, to on stanowi zagrożenie. Obalenie go oznacza również zamieszanie w Niemczech, a więc czasowe przynajmniej osłabienie coraz bardziej wrogiego nam państwa. Wchodzimy w to.

Te czysto hipotetyczne rozważania polecam wszystkim, którzy wczoraj uznali, że nie należy doceniać wystąpienia Moniki Olejnik na konferencji Tuska, bo kilka zdań nie zmienia niczego w ocenie całości postawy ikony dziennikarstwa głównego nurtu, zaś jej motywacje są najpewniej czysto cyniczne i sprowadzają się do dobrego wyczucia, skąd wieje wiatr.

Mówiąc szczerze, motywacje Olejnik niewiele mnie obchodzą. Uważam natomiast, że jeśli ważny oficer z obozu przeciwnika w kluczowym dla nas momencie bierze naszą stronę, należy to docenić i pokazać, że jest mile widziany, a nie szczuć go psami. Nie mam złudzeń co do pani Olejnik. Jej obecne tłumaczenia pokazują, że próbuje w jakiś nieudolny sposób balansować, najpewniej przestraszona wrogą reakcją mainstreamu. Ale wiem, że – z całym szacunkiem do moich kolegów z mediów konserwatywnych – jedno takie wystąpienie Moniki Olejnik jest warte więcej niż dziesięć ich pytań, choćby najcelniejszych. Jeśli ktoś jest w stanie wzbudzić w oglądającym takie wydarzenie biernym wyborcy PO wątpliwości, to nie pytania ludzi z „W Sieci”, Telewizji Republika czy „Gazety Polskiej”, ale właśnie wystąpienie Olejnik. Tamci to, wiadomo, pisowcy. Ale Olejnik? Może coś jednak jest na rzeczy.

Abstrahując od tej racjonalnej kalkulacji, nie uważam pani Moniki za bezwzględnie lojalną funkcjonariuszkę mediów posłusznych. Choć zwykle trzyma linię, zdarzają jej się dobre odruchy i dziennikarskie, i ludzkie, by wspomnieć choćby jej protest przeciwko okładce „Newsweeka” z Macierewiczem jako talibem.

Takie gesty również warto doceniać, zamiast zamykać się w okopach Świętej Trójcy i strzelać do każdego, kto podchodzi, aby paktować. Choćby w sprawie krótkiego zawieszenia broni. Jak powiedział Talleyrand: to gorzej niż zbrodnia – to błąd.

Dziękujemy za przeczytanie artykułu!

Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych