Donald Tusk urządził kabaret: wystąpił jako rozjemca w konflikcie miedzy prokuraturą a dziennikarzami. A mamy wielki kryzys państwa i legitymizacji premiera

fot. PAP/Radek Pietruszka
fot. PAP/Radek Pietruszka

Premier Donald Tusk zabawił się w socjologa, który opisał obiektywny konflikt między organami ścigania (prokuraturą) a dziennikarzami jako depozytariuszami wolności słowa. I opowiedział się za wolnością słowa. Zadeklarował nawet pomoc w ujawnieniu wszystkich istniejących nagrań, bo ich konspirowanie jest zagrożeniem, a ujawnienie wręcz przeciwnie. Z działaniami prokuratury Tusk nie miał nic wspólnego, bo jest ona przecież niezależna i działać musi, choćby dlatego, żeby nikt nie szantażował władzy nagraniami. Rozmawiał z niezależnym od siebie prokuratorem generalnym, ale tylko dlatego, żeby uczulić go na liczenie się z zasadami wolności słowa.

Donald Tusk nie wie, czy zdymisjonować ministra Sienkiewicza i szefów tajnych służb, bo mogłoby to spowodować jeszcze większy chaos. Ale może ich zdymisjonuje, jeśli nie będzie miał innego wyjścia. Być może będzie też zmuszony zdecydować się na wcześniejsze wybory, jeśli się okaże, że jest trwały problem z zaufaniem do władzy, a właściwie z nieufnością do niej. Konferencja prasowa premiera 19 czerwca pokazała jednak przede wszystkim, że jest on kompletnie bezradny, jeśli chodzi o to, jak rozwiązać kryzys legitymizacji jego władzy po ujawnieniu kompromitujących nagrań. Premier wciąż nie wie także, kto go atakuje i jakie zagrożenia są jeszcze przed nim.

Donald Tusk musi brać pod uwagę zagrożenie z dwóch stron: rozpychającego się przed wyborami prezydenckimi w 2015 r. Bronisława Komorowskiego oraz bardzo dotkliwie ugodzonego w poczucie godności Grzegorza Schetyny. I musi brać pod uwagę, że obaj ci politycy bez trudu mogą ze sobą współpracować. Co jeszcze gorsze dla premiera, mogą też współpracować z częścią zaplecza Aleksandra Kwaśniewskiego, który został w ostatnich tygodniach mocno sponiewierany. Ponadto w szeregach PO jest sporo osób, które wiedzą, że z Tuskiem jako szefem partii nie mają najmniejszych szans na znalezienie się na listach przed wyborami parlamentarnymi w 2015 r. I ci ludzie także są oczywistym zapleczem dla ewentualnych działań Komorowskiego i Schetyny uderzających w Tuska.

Nagrań, jakie zostały niedawno ujawnione nie robi się w zasadzie na zamówienie jakiegoś polityka czy obozu politycznego. Zwykle one po prostu są. Robią je lub zamawiają ludzie służb, najczęściej emerytowani i pracujący w różnych firmach i agencjach oraz aktywni w stowarzyszeniach. Zamawiają u specjalistów od techniki, których znają z czasów służby albo zmuszają do robienia nagrań ludzi, na których mają aktualnie haki lub byli oni ich informatorami w czasach, gdy pozostawali w czynnej służbie. Modne restauracje czy kluby, gdzie bywają politycy i ważne osobistości są bardzo narażone na to, że są naszpikowane urządzeniami podsłuchowymi, i to umieszczanymi niezależnie od siebie przez różnych zleceniodawców.

Ci, którzy nagrania zamawiają bądź je po prostu mają, wiedzą, że to bardzo wartościowy towar. Bywają oni powiązani z różnymi politykami, ale dla nich dysponowanie nagraniami to przede wszystkim interes. Dają je temu, kto ma najwięcej do zaoferowania, jeśli chodzi o kontrakty, zlecenia, wpływy, perspektywy dobrego funkcjonowania. A tym kimś mogą być politycy, biznesmeni, wysłannicy grup interesów, ale także aktualni funkcjonariusze tajnych służb oraz przestępcy. Ustalenie, kto konkretnie nagrywa może być ślepą uliczką, jeśli zleceniodawcy są zawodowcami i stosują znane im ze służby metody kamuflażu. Ten, kto nagrywa może być ostatnim ogniwem łańcuszka, kimś, kto niewiele wie. Od niego do zleceniodawcy jest zwykle daleka droga.

Może być tak, że prokuratura czy ABW nie będą w stanie ustalić, kto jest faktycznym zamawiającym i dysponentem kompromitujących materiałów. Dlatego ostatecznie ważne jest to, komu one służą i kto wyciąga największe korzyści z ujawniania takich materiałów. Jeśli chodzi o ujawnione na łamach „Wprost” nagrania, to największe korzyści polityczne odnoszą prezydent Bronisław Komorowski oraz ktoś taki w PO jak Grzegorz Schetyna. Bronisław Komorowski wzmacnia się kosztem Donalda Tuska, co ma ogromne znaczenie przed wyborami prezydenckimi, nawet gdyby PO kierowana przez Tuska nie wystawiła go jako swego oficjalnego kandydata. Wzmacnia się też jako „patron” czy „łącznik” różnych bardzo wpływowych środowisk. Z kolei dla Grzegorza Schetyny byłaby to w zasadzie jedyna okazja do odbudowania politycznej pozycji.

Gdyby traktować te materiały jako zemstę, to największe powody do niej i największą satysfakcję z ujawnienia nagrań miałby mocno upokorzony ostatnio były prezydent Aleksander Kwaśniewski. Gdyby chodziło o zmuszenie premiera, całego rządu czy jakiegoś ministra do konkretnych działań, np. korzystnych dla jakiejś grupy, firmy czy osoby, to zleceniodawców albo dysponentów należałoby szukać w aktualnie działających tajnych służbach, np. walczących o korzystne uregulowania prawne czy o pozycję w hierarchii. Trzeba by ich szukać w gronie największych polskich biznesmenów, wchodzących z państwem w różne biznesy. Powinno się ich szukać wśród zagranicznych firm robiących w Polsce interesy, np. chcących przejąć jakieś strategiczne polskie firmy. Wreszcie, można by ich lokalizować pośród zagranicznych tajnych służb, np. chcących osłabić bądź wysadzić obecny rząd, albo zmiękczyć go kompromitującymi materiałami, np. dotyczącymi Smoleńska, bądź wesprzeć kogoś, kto ma z ich punktu widzenia za małe wpływy.

Premier Donald Tusk bardzo nieporadnie zażegnując kryzys związany z ujawnieniem kompromitujących nagrań nie jest pewny, skąd przyszedł atak. A mógł on przyjść z każdej ze stron, które są opisane powyżej. Tusk zadziałał tak, jak mógł w oparciu o szczątkową bądź zerową wiedzę o zleceniodawcach czy dysponentach nagrań. I zadziałał tak, żeby jak najmniej sobie zaszkodzić i jak najmniejszym kosztem odzyskać choćby fragment twarzy wobec opinii publicznej. Raczej mu się to nie udało, choć starał się odgrywać rolę skrzywdzonego zarówno przez dysponentów nagrań, swoich własnych nagranych ministrów, jak i obecnych na konferencji dziennikarzy.

Wygląda na to, że premier właśnie zamieszkał w świecie fikcji: udaje, że wszystko kontroluje, choć raczej wszystko go przerosło i zmierza do jedynego logicznego rozwiązania – upadku.

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.