- Państwo jedynie rozsmarowuje pieniądze z Brukseli. Brak jest rzeczywistej kontroli ich wydawania – stwierdził w czasie debaty o utrzymaniu podmiotowej roli Polski wobec integracji z UE Paweł Soloch z Instytutu Sobieskiego, jeden z organizatorów kongresu Polska Wielki Projekt.
wPolityce.pl: - Mówił pan o patologiach, jakie towarzyszą dysponowaniu środków unijnych w Polsce. Wydawałoby się, że to tak wielkie dobro, że powinniśmy o nie szczególnie dbać. Że ten tort powinien tylko dobrze smakować, a tymczasem okazuje się, że nie potrafimy nawet dobrze go pokroić.
Paweł Soloch, Instytut Sobieskiego: - Nie mogę na tę chwilę określić skali patologii, rozkradania tych pieniędzy. Na pewno bardzo duże środki są marnowane, a organizacja ich dystrybuowania jest zła. Pytanie kluczowe dotyczy tego, czy ten system – z jednej strony uproszczony (kontrola dotyczy jedynie sprawdzania zgodności liczb w fakturach), a z drugiej trudno weryfikowalny – jest skutkiem nieudolności organizacyjnej, czy też u początku filozofii dysponowania funduszami europejskimi stało rozdanie tych pieniędzy między możliwie szerokich odbiorców, by kupować ich poparcie.
Co jest głową tej psującej się ryby? Biurokracja brukselska czy polska?
— Oczywiście cele wydawania tych pieniędzy są w Unii definiowane przy dużym wpływie najsilniejszych państw. W ich interesie nie jest np. wspieranie rewitalizacji małych miejscowości, ale dofinansowanie dużych metropolii. Programy innowacyjnej gospodarki były interpretowane jako sprzyjające państwom już posiadającym wysoko rozwiniętą technologię. To one dostaną najwięcej środków i najwięcej je wykorzystają. Ale kluczowa jest polityka naszego państwa. W interesie rządu leży, by te pieniądze jak najszybciej wydać, żeby jak najszybciej zadowolić jak największą liczbę ludzi. A wtedy będą oni popierali rząd. Władza nie myśli, co będzie za osiem, dziesięć lat ze ścieżkami rowerowymi biegnącymi przez puste wsie, co będzie z filharmoniami w miastach, w których nie ma muzyków filharmonicznych i trzeba ich sprowadzać. Już teraz w samorządach mamy sygnały, że np. wzrastają opłaty za korzystanie z wodociągów czy kanalizacji. Były one wybudowane za unijne pieniądze, ale teraz trzeba tę infrastrukturę utrzymać. A na to Unia pieniędzy nie daje. Budujemy coś, na co nas nie stać albo co się kompletnie nie kalkuluje. Przykładem mogą tu być aquaparki, które mają się utrzymywać z wysokich cen biletów. Tyle że obywatele nie mogą sobie na nie pozwolić, więc znów trzeba do tego interesu dokładać albo go zamknąć. Takich inwestycji jest bardzo dużo.
Czyli problem leży w założeniach filozofii wydawania pieniędzy?
— Przypomina to sytuację sprzed lat, gdy Fundusz Walutowy i Bank Światowy zasypywały kraje Trzeciego Świata pieniędzmi, co wcale nie prowadziło do ich rozwoju. A część krajów – jak Korea Południowa, Tajwan, czy na wczesnym etapie Japonia – uznały, że będą obrały tylko taką pomoc, która wzmocni ich potencjał produkcyjny wytwórczy. Czyli zamiast kupować Pendolino, trzeba inwestować i kupować polskie produkty, choćby były gorsze od Pendolino. Ale w ten sposób finansujemy nasz przemysł, nasz rozwój. U nas tej filozofii nie ma.
Może jest to pochodną tego, że Unia nie pozwala na jakąkolwiek refleksję, że zorganizowała wyścig: dajemy pieniądze i kto pierwszy je złapie, ten będzie mógł je zachować. Ścigajcie się, bo za dwa, trzy lata zamykamy program. A zatem robi się byle co, aby tylko wykorzystać te pieniądze.
— Można dopatrzeć się takich elementów np. w polityce rolnej. Pani prof. Staniszkis chwaliła wydawanie środków w tym sektorze, ja nie podzielam tego optymizmu. Mam przyjaciół rolników, w dawnym woj. Koszalińskim, którzy posiadają duże jak na polskie warunki gospodarstwo – kilkaset hektarów. Zwracają oni uwagę na to, że dopłaty unijne powodują, że część rolników w ogóle przestaje się zajmować rolnictwem, a bierze się za dziką róże, świerczki czy plantacje orzechów włoskich. Oni mają kontakt z Niemcami, Duńczykami – jeżdżą do nich, by sprzedawać swoje mleko, a kupować sprzęt i stwierdzają, że nigdzie tam hodowli róż ani orzecha włoskiego nie ma. Interpretują tę sytuację tak, że Polska otrzymuje pieniądze na tego typu działalność, byśmy nie zajmowali się rolnictwem, nie naciskali na zwiększenie kwot mlecznych, nie byli konkurencyjni w tym, w czym oni są konkurencyjni. Ów mój przyjaciel wysnuł taką teorię, że Unia jest gotowa płacić polskim rolnikom, żeby nie produkowali. I rzeczywiście – sam to widziałem – jest wiele gospodarstw, w których nie ma już żadnych narzędzi rolniczych.
I my nie mamy wyjścia? Musimy się temu poddać?
— No właśnie trzeba sobie zdać sprawę, że nie jest tak, iż przychodzi Unia i przystawia nam pistolet do głowy. Mamy nasze państwo, które może stosować swoje wewnętrzne prawo. Skoro Unia coś próbuje na nas wymusić, to powinniśmy wprowadzać wewnętrzne przepisy zakazujące niekorzystnych dla nas zmian poprzez nakładanie np. wysokiego podatku od produkcji tej dzikiej róży. Państwo polskie wciąż ma instrumenty, by korygować te złe brukselskie zamiary, jeśli oczywiście one faktycznie istnieją.
Czyli chodzi o to, że władzy nie zależy na wykorzystywaniu tych środków z rozwagą, ale na przyklejaniu się do brukselskich pieniędzy różnych znajomych królika?
— To jest duża pokusa, by budować cała siec klientów, ludzi zależnych i pewien spokój społeczny. Samorządy, które naciskają np. na aquapark, też mają swoje interesy. Jeśli zbudują w ciągu jednej kadencji uda się wybudować coś spektakularnego, służącego rozrywce mieszkańców, to można będzie sobie zapewnić następna kadencję. Nikt nie myśli o tym, że za osiem lat, gdy skończą się te wszystkie perspektywy finansowe, z własnej kieszeni trzeba będzie te inwestycje utrzymywać. Dla polityka taka perspektywa to cały wiek. To skomplikowany system. Z jednej strony mamy w nim naciski oddolne, chęć sukcesu lokalnego polityka, okazja do obłowienia się dla regionalnego przedsiębiorcy no i mamy w nim całą armię ludzi – 200 tysięcy! – którzy zajmują się papirologią, wypełnianiem wniosków o te pieniądze etc. Pozyskiwanie tych funduszy jest już zawodem! Potrzeba rządu, który miałby dużą odwagę i powiedziałby np.: „dobrze, Unia proponuje nam 20 mld, ale my jesteśmy w stanie racjonalnie wykorzystać tylko połowę tej kwoty. I niestety – wszystkie cwaniaczki, darmozjady i inni, którzy wierzycie, że przy tym zarobicie – my wam tych pieniędzy nie damy”. Potrzebny jest rząd dużej wizji, odwagi politycznej, by przeciwstawić się presji ze strony dziesiątek, setek tysięcy ludzi.
Rozmawiał Jerzy Kubrak
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/199752-potrzebny-jest-rzad-duzej-wizji-odwagi-politycznej-by-przeciwstawic-sie-presji-ze-strony-dziesiatek-setek-tysiecy-cwaniakow-nasz-wywiad
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.